W planie dotyczącym bitwy manewrowej opisanej w raporcie ANW, twórcy projektu uzasadnili potrzebę rozmieszczenia obrony w głębi kraju m.in. dwoma najważniejszymi kwestiami:
- obawą przed uderzeniem artyleryjskim na pozycje obronne, poprzedzającym inwazję,
- potrzebą rozpoznania głównych kierunków ataku.
Kwestia obrony państwa począwszy od linii granicznej, zawsze rodziła dylematy państw przygotowujących się do defensywy. Zwłaszcza, gdy granice te przebiegały w sposób, który ułatwiałby ewentualne działania agresora, a utrudniał zadanie obrońcy (np. długie granice, wiele kierunków możliwego ataku). Przykład dylematu przed jakim stanęły elity II Rzeczpospolitej we wrześniu 1939 roku może tutaj służyć za dobry przykład. Również w kontekście aspektów politycznych, ponieważ brak obrony granic rodził ryzyko nie przystąpienia sojuszników do wojny.
Nie inaczej jest i tym razem. Również w przypadku sytuacji w XXI wieku, brak obrony granicy państwa może skutkować sytuacją, w której przeciwnik wkroczy, zagarnie część terytorium i na tym poprzestanie. Próbując rozmiękczyć stanowisko sojuszników z NATO i zniechęcać ich do odbijania terenu, którego Polacy sami nie bronili. Być może ryzyko takiego scenariusza mógłby usprawiedliwiać fakt bardzo niekorzystnych granic III RP. Tyle tylko, że współczesna wschodnia granica Polski jest relatywnie prosta, krótka i biegnie przez stosunkowo trudny teren. Granica polsko-białoruska przebiega wzdłuż Bugu na ok. 1/3 długości. Natomiast na niemal całych 2/3 pozostałej długości granicy, po polskiej stronie występują puszcze i lasy. Jednocześnie Polska z Białorusią jest połączona stosunkowo niewielką ilością dobrych dróg (5) i połączeń kolejowych (5). Przy czym trzy nitki kolejowe i dwie drogi prowadzą bezpośrednio do węzła w Białymstoku. Wszystko to łącznie kanalizuje ruch pomiędzy Polską a Białorusią oraz uniemożliwiałoby ew. agresorowi rozwinięcie sił na pełnej szerokości i wykorzystania przewagi liczebnej. Jednocześnie lesisty teren sprzyjałby stawianiu zasadzek oraz promował zdolności obronne lekkiej piechoty.
Z kolei przy granicy z Obwodem Kaliningradzkim, znajdują się najmniej zaludnione, najbardziej podmokłe i zalesione tereny Polski (Warmia i Mazury). Wszelkie rosyjskie próby przebijania się na południe musiałyby się skończyć ugrzęźnięciem atakujących w trudnym terenie. Zwłaszcza, że trudności rodziłyby również nisko-przepustowe i nieliczne ciągi logistyczno-zaopatrzeniowe.
Z powyższego wynika, że możliwym byłoby rozstawienie głównych sił polskiej obrony w odległości ok. 40 km od granicy w taki sposób, by ukryć pozycje wojsk przed okiem przeciwnika. Ponadto ułatwione byłoby rozstawienie tuż przy granicy z Białorusią lekkiej piechoty, która ukryta w puszczach mogłaby z powodzeniem opóźniać marsz i tworzyć zasadzki na napierające kolumny.
Zupełnie inaczej by to wyglądało, gdyby Rosjanie swobodnie weszli na głębokość 50-70 km w kierunku Warszawy i stanęli w miejscu. Celem tankowania, uzupełnienia zaopatrzenia oraz przede wszystkim – artyleryjskiego ostrzelania linii obronnej rozstawionej w „strefie śmierci” w tym rozpoznanych wcześniej „bunkrów”.
Wówczas Armia Nowego Wzoru – chcąc uniknąć uderzenia artyleryjskiego przy granicy polsko-białoruskiej – spotkałaby się z nawałnicą ogniową prowadzoną już z terytorium Polski. Zwyczajnie Rosjanie mogliby przesunąć niejako granicę. Jednocześnie rosyjska armia mogłaby się zająć niedobitkami WOT-u i 6 oraz 25 brygady, które walczyłyby w zagajnikach „strefy nękania”. 48 a nawet 72-godzinna przerwa na uzupełnienie zaopatrzenia, podciągniecie logistyki, wyeliminowanie oddziałów dywersyjnych oraz ciężki ostrzał artyleryjski polskich pozycji obronnych w „strefie śmierci” (której nazwa mogłaby nabrać innego znaczenia niż zakładali to twórcy) nie zrobiłby wielkiej różnicy. Rosjanie wiedzieliby, że polskie brygady i tak są przygotowane do obrony więc doba czy dwie zwłoki nie utrudniłyby Rosjanom zadania. Porównajmy sytuację obronną w dwóch scenariuszach.
Scenariusz bitwy artyleryjskiej na pograniczu:
Scenariusz walki artyleryjskiej przed „strefą śmierci”:
Rozrysowane na grafikach linie zasięgów artylerii (nie uwzględniając amunicji krążącej) należy traktować oczywiście bardzo umownie (poglądowo). Natomiast bez wątpienia z ww. grafik można wyciągnąć wniosek, że polska strefa nadgraniczna z Białorusią nadaje się do operowania lekkiej piechoty i działań opóźniających w odróżnieniu od przestrzeni pomiędzy nią a tzw. „strefą śmierci”. W związku z powyższym, polska artyleria oraz systemy amunicji krążącej miałaby większą łatwość rozpoznania otwartych terenów po stronie białoruskiej oraz stosowania skutecznego ognia artyleryjskiego oraz kontrartyryjskiego na zgrupowane i ściśnięte na pozycjach wyjściowych wrogie armie. Jednocześnie przeciwnik miałby problem z namierzeniem polskich stanowisk obronnych oraz polskich systemów artyleryjskich czy OPL. Co minimalizowałoby ryzyko strat przy pierwszym uderzeniu artyleryjskim wroga (ponieważ jako atakujący, to Rosjanie mieliby inicjatywę pierwszego działania).
To co jest jednak być może jeszcze bardziej istotne to fakt, że w przypadku wkroczenia Rosjan do kraju strona polska mogłaby się spotkać z ogromnym problemem. Gdyby rosyjska artyleria prowadziła ostrzał „strefy śmierci” celowo rozstawiając własne jednostki w centrach polskich miasteczek (biorąc na zakładnika np. szkoły, szpitale etc.) wówczas pojawiłby się dylemat dotyczący prowadzenia ognia kontrbateryjnego.
W związku z powyższym należy zadać sobie pytanie, czy priorytetem Wojska Polskiego nie powinna być jednak dosłowna obrona polskich granic? Jeśli nie poniesiemy kosztów zbudowania armii zdolnej do wykonania tego zadania, wówczas w czasie wojny możemy ponieść znacznie bardziej kosztowne straty. Infrastrukturalne, przemysłowe, energetyczne i ludzkie.