back to top
More

    Wywiad z prof. Grażyną Ancyparowicz, członkiem Rady Polityki Pieniężnej 2016–2022. 

    Strona głównaGospodarkaWywiad z prof. Grażyną Ancyparowicz, członkiem Rady Polityki Pieniężnej 2016–2022. 

    Polecamy w dziale

    Ponadpartyjny front wzrostu cen mieszkań

    Ponad 20% posłów jest osobiście zainteresowanych wzrostem cen mieszkań. To tłumaczy ponadpartyjną koalicję dla kolejnych programów deweloper+, które nakręcają popyt, a nie zajmują się wzrostem podaży.

    Dlaczego „Tak dla Rozwoju” jest gorsze od „Mieszkania na Start”

    Mówimy Tak dla CPK i Tak dla Rozwoju wraz z posłem PiS Marcinem Horałą i posłanką Razem Pauliną Matysiak. My, obywatele, którzy tu, w Polsce, chcemy pracować, kupić mieszkanie, założyć rodzinę.

    Polskie finanse publiczne: bal na Titanicu

    Deficyt finansów publicznych wyniósł 174 mld zł w 2023. W przyszłym osiągnie 250 mld, czyli poziom 60% w stosunku do PKB. Wtedy rząd musi przedstawić budżet bez deficytu ... albo złamać Konstytucję.

    Dlaczego Ministerstwo Klimatu chce wykończyć nasz przemysł i nas?

    Minister Zielińska zapowiedziała przyspieszenie implementacji polsko-niemieckiej polityki energetyczno-klimatycznej. Oznacza to szybką likwidację polskich kopalń, wykończenie przemysłu, a dla nas podwyżki.
    Przyjęcie euro, bez przygotowania fundamentów gospodarki, zahamuje inwestycje rozwojowe, a tym samym utrudni nam doganianie zamożnych państw europejskich. Łatwo to sprawdzić sięgając do statystyk.

    Jadwiga Chmielowska i Mariusz Patey: Niedawno obchodziliśmy setną rocznicę wejścia złotego do obiegu, ale czy uda się zachować własną walutę, jeśli po raz kolejny Narodowy Bank Polski zamknął rok 2023 stratą. Czym to grozi?

    Grażyna Maria Ancyparowicz: Odpowiedź na tak zadane pytanie zacznę od końca: niczym. Banki centralne są władzą monetarną. Nie dotyczą ich normy ostrożnościowe stosowane wobec banków komercyjnych i innych podmiotów gospodarczych. Nie mogą zbankrutować, nawet jeśli mają ujemne kapitały własne. Misją banków centralnych jest stabilizacja siły nabywczej emitowanej waluty, a nie generowanie zysków dla właściciela, czy dochodów zmniejszających potrzeby pożyczkowe ministra finansów. Ujemny wynik finansowy nie ma żadnego wpływu na zdolność banków centralnych do prowadzenia skutecznej polityki pieniężnej, a do tego są powołane. Strata bilansowa, jeśli występuje, ma charakter techniczny, a nie ekonomiczny. Wynika z niedostosowania ogólnych zasad sprawozdawczości finansowej do specyfiki bankowości centralnej. Zresztą, strata NBP wykazana w sprawozdaniu finansowym za 2023 r. w kwocie 20,8 mld zł jest w porównaniu z wynikami innych banków centralnych stosunkowo niewielka. Na przykład, w tym samym roku amerykański bank centralny (FED) wykazał ujemny wynik finansowy w wysokości 114,3 mld USD, zaś Europejski Bank Centralny (EBC) zamknął ubiegły rok stratą rzędu 1,3 mld euro. 

    J.Ch. i M. P.: Skąd się wzięła strata NBP ? 

    G.A: Warto przypomnieć, że standardy rachunkowości stosowane w Europejskim Systemie Banków Centralnych wymagają wykazywania w walucie krajowej wartości aktywów(majątku),pasywów (zobowiązań) oraz wartości pozabilansowych instrumentów finansowych. Większość tych pozycji jest w oryginale pochodzenia zagranicznego i w związku z tym wyrażona w walucie obcej. To powoduje, że na wynik finansowy NBP, podobnie jak innych banków centralnych, silnie wpływają różnice kursowe. Wytłumaczę to na prostym przykładzie. Załóżmy, że na początku roku obrachunkowego nabyliśmy papiery wartościowe (lub walutę) za 100 euro. Zaksięgujemy tę operację po średnim kursie 4,6784 PLN/EUR z dnia nabycia owych walorów. Po upływie kilku- czy kilkunastu miesięcy, kiedy zamykamy rok bilansowy okazuje się, że kurs naszej waluty umocnił się i wynosi 4,3480 PLN/EUR. Fizycznie nadal mamy owe 100 euro, ale w przeliczeniu na walutę krajową nie są one warte 467,84 zł lecz jedynie 434,80 zł. Tę różnicę w kwocie 33,04 zł księgujemy jako ujemną różnicę kursową. Innymi słowy, ponieśliśmy bilansową stratę w tej właśnie wysokości, choć faktycznie nasz stan posiadania nie zmienił się. Oczywiście strata ta będzie tym większa, im silniej nasza waluta aprecjonuje i im więcej mamy w naszym majątku dewiz i walut obcych. Lepiej mieć wirtualną stratę, niż rzeczywiste zagrożenie bankructwem. Gdybyśmy mieli w czasach PRL adekwatne do potrzeb obsługi długu zasoby dewizowe, proces transformacji ustrojowej może przebiegałby mniej dramatycznie, przy niższych kosztach społecznych. Z tej trudnej lekcji NBP wyciągnął właściwe wnioski. Systematycznie budujemy nasze rezerwy dewizowe, bo to one są gwarantem wiarygodności Polski wobec zagranicznych partnerów, ale także gwarantem bezpieczeństwa – nie tylko finansowego – nas wszystkich.

    J.Ch. i MP.: Czyli nie można tu mówić o czyjejś winie?

    G.A: Jeśli bank centralny wykazuje stratę, nie może być mowy o winie, przeciwnie – jest to raczej powód do chluby i dowód wysokiego profesjonalizmu z zarządzaniu zasobami dewizowymi państwa. Zwłaszcza podczas uporczywej inflacji, gdy silna waluta niejako „samoczynnie” wspiera politykę pieniężną banku centralnego. Nikt rozsądny nie chce mieć waluty śmieciowej i problemów z płynnością finansową. Kurs złotego jest płynny, więc podlega wahaniom w czasie. Wpływ zmian kursu jest tym bardziej wyrazisty, im większymi zasobami dewizowymi dysponuje bank centralny. Rezerwy dewizowe naszego banku centralnego w końcu grudnia 2023 roku miały wartość 670 mld zł, co stanowiło ok. 74% jego aktywów (całego majątku). W wyniku umacniania się kursu PLN wobec walut obcych, księgowa wartość tych rezerw obniżyła się o ponad 28 mld zł. Są to „koszty niezrealizowane”, czyli takie, których faktycznie bank nie poniósł, ale które silnie obciążają jego wynik bilansowy. Faktyczna strata była – jak wspomniałam na wstępie – mniejsza, gdyż częściowo pokryło ją rozwiązanie rezerwy, a częściowo korzystny wynik na innych operacjach. 

    J.Ch. i MP.:Czyli można powiedzieć, że strata NBP jest w istocie pozorna, nie rzeczywista?

    G.A:  Oczywiście. O stracie zdecydowała głównie wielkość naszych rezerw dewizowych i kurs PLN. Jesteśmy – obok FED, EBC i jeszcze kilku najsilniejszych banków centralnych – które mają tak silną pozycję, że mogą sobie pozwolić na płynny kurs. Kurs naszej waluty wyznacza popyt i podaż na nasze papiery wartościowe, ale także wysoki napływ kapitału z zagranicy w formie bezpośrednich inwestycji, czyli takich, które tworzą wartość dodaną w realnej gospodarce. Strumień napływającego kapitału raz jest silniejszy, raz słabszy, dlatego w niektórych latach różnice kursowe między początkiem a końcem okresu sprawozdawczego są dodatnie i generują zysk bilansowy, w innych są ujemne i prowadzą do straty. Banki centralne o tym wiedzą, dla zmniejszenia ewentualnych strat tworzą specjalną rezerwę. Taką rezerwę ma również NBP. Jednak, jeśli różnica kursowa między początkiem a końcem roku jest bardzo duża, rezerwowe środki mogą nie wystarczyć. O tym czy bank dobrze zarządza zasobami dewizowymi mówi nie wynik na operacjach niezrealizowanych, lecz wynik na faktycznie przeprowadzonych transakcjach finansowych, a te w przypadku NBP dały bardzo korzystne efekty, choć nie na tyle wysokie, aby zrównoważyć wpływ aprecjacji naszej waluty.

    J.Ch. i MP.: Czy aprecjacja złotego w 2023 r. to jedyna przyczyna straty NBP?

    G.A:  Nie, nie jedyna. Do pogłębienia tej straty przyczynił się – ale w znacznie mniejszym stopniu niż różnice kursowe – ujemny wynik z odsetek w operacjach krajowych. Stopa referencyjna (a w konsekwencji także inne stopy podstawowe NBP) utrzymuje się kilkunastu miesięcy na historycznie najwyższym poziomie, toteż w minionym roku koszty odsetkowe były o 1,6 mld zł większe od przychodów. Taką cenę trzeba było zapłacić za doprowadzenie inflacji do celu, ale było warto. W lutym 2023 r. inflacja wywołana pandemią, szokiem energetycznym i wojną wyniosła 18,6%, od czterech miesięcy kształtuje się w pobliżu celu (1,5%-3,5%). Co równie istotne – dzięki wyważonej polityce pieniężnej – udało się uniknąć zapaści gospodarczej, a przecież jest to również – obok dbałości o wartość pieniądza – ustawowy obowiązek naszego banku centralnego: „Podstawowym celem NBP jest utrzymanie stabilnego poziomu cen, przy jednoczesnym wspieraniu polityki gospodarczej rządu, o ile nie ogranicza to podstawowego celu NBP”. 

    J.Ch. i MP.: Czym jest stopa referencyjna polskiego banku centralnego? Czy jest to oprocentowanie kredytów dla banków komercyjnych?

    G.A:  Nie, choć wielu tak sądzi. Stopa referencyjna NBP to oprocentowanie 7-dniowych bonów, którymi nasz bank centralny reguluje płynność banków komercyjnych. W ten sposób stara się kształtować cenę pieniądza na rynku międzybankowym, a pośrednio wywierać także wpływ na cenę pieniądza dla klientów instytucji finansowych, co z kolei wpływa na rozmiary akcji kredytowej. 

    J.Ch. i MP.: Jaki wobec powyższego związek ma stopa referencyjna NBP ze zwalczaniem inflacji?

    G.A: Z pewnym uproszczeniem można powiedzieć, że bank centralny wykorzystuje instrumenty polityki pieniężnej aby spowolnić proces kreacji pieniądza i doprowadzić do zrównoważenia efektywnego popytu z podażą w realnej gospodarce. Służą temu m.in. operacje otwartego rynku, w normalnych warunkach stosowane dla utrzymywania na optymalnym poziomie płynności sektora bankowego. W Polsce, NBP regularnie przeprowadza aukcje na których kupuje i sprzedaje bankom komercyjnym emitowane przez siebie wyżej wspomniane 7-dniowe bony. Jeśli banki je kupują, ograniczają tym samym możliwości kredytowania realnej gospodarki, bo ich pieniądze są już „zainwestowane”. W przeciwnym razie, gdy mamy deflację i trzeba gospodarkę zasilić pieniądzem, bank centralny odkupuje własne bony, a w sytuacjach szczególnie trudnych – także inne papiery wartościowe. Nazywa się to operacjami strukturalnymi otwartego rynku. „Uwolnione” w ten sposób zasoby banków komercyjnych mogą trafić – jako kredyt lub pożyczka – do przedsiębiorstw i gospodarstw domowych. Przy wysokiej stopie referencyjnej tego typu operacje są jednak niezmiernie kosztowne i mają negatywny wpływ na wynik rachunku zysków i strat banku centralnego. Beneficjentami są natomiast banki komercyjne.

    J.Ch. i MP.: Jedną z funkcji banku centralnego jest emisja gotówki. Ale mamy także pieniądz elektroniczny. Co jest bardziej korzystne i dla kogo?

    Jedno i drugie jest potrzebne, chociaż w przypadku cyberataku lub innych dramatycznych wydarzeń, gotówka się sprawdzi, a z pieniądzem elektronicznym możemy mieć ogromne problemy. Jednakże, zdając sobie sprawę z ryzyka i starając się mu przeciwdziałać na drodze administracyjno-prawnej, zarówno banki jak i rządzący (niezależnie od opcji politycznych), próbują rozszerzać płatności bezgotówkowe, bo to ułatwia im kontrolę obrotu pieniężnego. Promocją elektronicznego pieniądza są także zainteresowani entuzjaści i uczestnicy rynku kapitałowego.

    J.Ch. i MP.: Każda płatność w pieniądzu elektronicznym oznacza, że pieniądze przechodzą przez konta bankowe, za co – poza pewnymi nielicznymi wyjątkami – trzeba zapłacić. Kto ostatecznie ponosi koszty transakcji bezgotówkowych przedsiębiorca czy konsument?

    G.A:  Na etapie tworzenia systemu trzeba sporo zainwestować w informatykę i mobilne aplikacje, nabyć terminale do przeprowadzania bezgotówkowych transakcji, zadbać o zabezpieczenia przed hakerami. Obciąża to banki, przedsiębiorstwa handlowe, natomiast profity zbierają firmy informatyczne, producenci oraz importerzy sprzętu, a nawet skarb państwa. Jednak, po wdrożeniu systemu płatności elektronicznych taki wydatek szybko się inwestorom zwraca, zwłaszcza w sytuacji gdy koszt rozrachunków bezgotówkowych łatwo można przerzucić na nabywcę towarów i usług konsumpcyjnych. Koszty przedsiębiorcy (podobnie jak podatki pośrednie) są zazwyczaj wliczane w ceny dóbr finalnych, czyli tych towarów i usług, które kupujemy w sklepach i w internecie. Teoretycznie byłoby sprawiedliwe, gdyby klienci „gotówkowi” płacili w stacjonarnych placówkach handlowych ceny niższe od cen w transakcjach bezgotówkowych, ale zabrania tego art. 59ae pkt 3 ustawy o usługach płatniczych. Ostatnio w mediach pojawiły się sygnały, że co bardziej sprytni przedsiębiorcy podejmują próby obciążania klientów detalicznych kosztami operacji bezgotówkowych, w szczególności dotyczy gastronomii  i hotelarstwa. Nie wiem czy jest to informacja prawdziwa, czy pospolita „kaczka” dziennikarska.

    J.Ch. i MP.: Jaka jest zatem przyszłość rozliczeń bezgotówkowych?

    G.A: Obiecująca. Młodzi ludzie uwielbiają elektroniczne gadgety, chętnie płacą swoje rachunku z użyciem takich aplikacji jak BLIK, czy e-commerce i inne aplikacje. Natomiast starsi wciąż preferują gotówkę. Wydaje mi się, że w miarę upływu lat, obrót gotówkowy będzie coraz bardziej ograniczany, nie tylko ze względu na zmiany pokoleniowe, ale wskutek decyzji administracyjnych. Odwołując się do konkretów, warto przypomnieć, że Polski Ład forsował m.in. ograniczenie płatności w relacjach między przedsiębiorcami z 15 tys. zł do 8 tys. zł, nieco łaskawiej potraktował konsumentów, bo ci mogli rozliczać się gotówkowo do 20 tys. zł. Przepisy te odrzucił wprawdzie Sejm, ale nie w całości. Od 1 stycznia 2022 r. przedsiębiorcy muszą umożliwić klientom rozliczenia w pieniądzu elektronicznym, czyli bezgotówkowo: kartą debetową bądź kredytową, za pomocą aplikacji BLIK czy poprzez udostępnienie firmowego numeru konta bankowego. Nie zapominajmy, że transakcje bezgotówkowe forsuje także Rada Unii Europejskiej. Oficjalnie chodzi o walkę z nieuczciwymi praktykami i zorganizowaną przestępczością, ale czy tylko? Ostatnio Rada UE zatwierdziła przepisy ograniczające płatności gotówkowe do 10 tys. euro oraz normy wprowadzające obowiązkową weryfikację klienta detalicznego przy transakcjach powyżej 3 tys. euro. W połowie 2025 roku rozpocznie działalność Organ ds. Przeciwdziałania Praniu Pieniędzy i Finansowaniu Terroryzmu (AMLA) z siedzibą we Frankfurcie. Vincent Van Peteghem, belgijski minister finansów, wyjaśnił, że nowe przepisy mają na celu wzmocnienie systemów walki z praniem pieniędzy i finansowaniem terroryzmu w całej Unii Europejskiej. Parlament Europejski wcześniej zaakceptował ten pakiet ustaw. Do to doprowadzi do całkowitego wyeliminowania gotówki z rynku detalicznego? Trudno dziś udzielić jednoznacznej odpowiedzi na tak zadane pytanie, ale nie sądze aby stało się to szybko.

    J.Ch. i MP.: Czy ograniczenie obrotu gotówką istotnie przyczyni się do zwalczania działań grup przestępczych?

    G.A: Trudno powiedzieć. Obrót bezgotówkowy powoduje, że stajemy się transparentni, co można wykorzystać w różnych, nie zawsze szlachetnych, celach. Nie sposób – bez profesjonalnego przygotowania – ocenić, czy rodzime oraz unijne inicjatywy przyniosą sukces w walce z przestępczością zorganizowaną. Nie ulega natomiast wątpliwości, że usilne promowanie transakcji bezgotówkowych to kolejny krok w kierunku ograniczania swobód obywatelskich. Wielu z nas nie będzie zdawało sobie sprawy, entuzjastycznie podchodząc do pieniądza elektronicznego, że możemy być pod systematyczną bądź okazjonalną obserwacją nie tylko służb skarbowych i organów bezpieczeństwa, ale także handlarzy danymi osobowymi. To istotny powód, aby bronić prawa do obrotu gotówką, jeśli nie chcemy stać się – mimowolnie i nieświadomie – obiektem inwigilacji i manipulacji firm zbierających o nas informacje. Moim zdaniem, w obecnych warunkach całkowite wyeliminowanie gotówki byłoby kardynalnym błędem nie tylko z powodu złamania RODO. Przede wszystkim dlatego, że pieniądz bezgotówkowy nie będzie pełnił należycie swoich funkcji w obliczu zagrożenia cyberatakiem, czy konfliktem zbrojnym.

    J.Ch. i MP.: Czy pieniądz elektroniczny i kryptowaluty coś łączy?

    G.A: Pieniądz elektroniczny jest nadal pieniądzem, chociaż nie występuje w formie materialnej, a jedynie w postaci impulsu elektronicznego. Za stabilność jego siły nabywczej odpowiada bank centralny. Natomiast kryptowaluty, to algorytmy punktów na asymptotycznej krzywej, którymi po „wydobyciu” lub „wykopaniu” można handlować, ale za których wartość nikt nie odpowiada, nawet wtedy gdy transakcje tego typu są legalne i przez uczestników rynku traktowane jako równorzędne z transakcjami rozliczanymi pieniądzem bankowym. Tym co może łączyć bankowy pieniądz elektroniczny z kryptowalutami jest technologia blockchain, na razie szeroko wykorzystywana głównie w spekulacjach. Jest niemal przesądzone, że w niezbyt odległej perspektywie, można spodziewać się implementacji tej technologii do systemu bankowego. Powtarzam: technologii, nie kryptowalut, bo w percepcji społecznej pojęcia te są często mylone bądź utożsamiane. Światowe Forum Ekonomiczne umieszcza technologię blockchain w TOP10. Już teraz rządy wielu państw oraz banki centralne inwestują ogromne sumy w jej rozwój. Powstają setki start-upów, które zbierają fundusze na rozwój i badania w tej dziedzinie. To, mimo wszystko, wciąż jeszcze pieśń przyszłości. Mamy system pieniądza fiducjarnego, opartego na zaufaniu do banku centralnego, niezależnie od postaci, jaką pieniądz ten przybierze. 

    J.Ch. i MP.: Złotówka czy euro?

    G.A: Nie jesteśmy ekonomicznie gotowi na rezygnację z własnej waluty i zastąpienie jej walutą europejską. I wcale nie wiadomo, czy Unia Europejska powitała by nas z otwartymi ramionami. Podpisując w Atenach dnia 16 kwietnia 2003 r. traktat akcesyjny na warunkach acquis communautaire, ówczesny premier Leszek Miller i szef MSZ Włodzimierz Cimoszewicz, zobowiązali się do spełnienia kryteriów prawnych i nominalnych, które obowiązują kraje strefy euro. W Atenach był także obecny ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski, który w swoim krótkim przemówieniu nazwał dzień podpisania traktatu „świętem jedności Europy”, „sukcesem, który może być drogowskazem dla świata i spełnieniem marzeń”. Rzeczywiście, integracja gospodarcza z Europą zachodnią była spełnieniem marzeń 13,5 mln Polaków, którzy wypowiedzieli się za przystąpieniem do Unii Europejskiej w referendum przeprowadzonym w dniach 7-8 czerwca 2003 r. Pozytywny wynik tego referendum zdecydował, że od 1 maja 2004 r. Polska uczestniczy w Unii Gospodarczej i Walutowej, jednak – ponieważ nie spełniała ani prawnych wymogów dotyczących autonomii banku centralnego, ani nie spełniała norm dotyczących dyscypliny finansów publicznych – została objęta derogacją w kwestii zastąpienia złotego przez euro. I tak jest po dziś dzień. Nadal nie spełniamy tych warunków i nic nie wskazuje, abyśmy mogli je spełnić w najbliższych latach. Istnieje jednak wysokie prawdopodobieństwo, że w przypadku zmiany traktatów europejskich w kierunku utworzenia federacji, euro może nam zostać narzucone siłą, z przyczyn czysto politycznych. Jednak – wierzę w zdrowy rozsądek większości Polaków, którzy potrafią skutecznie przeciwstawić się tego rodzaju zakusom. Także dlatego, że poruszając się swobodnie po świecie, nasi rodacy wiedzą, ile co kosztuje w krajach od nas zamożniejszych, więc potrafią obliczyć, ile można stracić,pochopnie przyjmując euro. 

    J.Ch. i MP.: Jeśli większość Polaków jest przeciwna rezygnacji ze złotego, to kto jest rzecznikiem przyjęcia euro?

    G.A: Presję na przystąpienie do unii walutowej wywierają głównie środowiska powiązane z rynkiem kapitałowym, zagraniczne firmy i celebryci pobierający uposażenie w euro czy innych „twardych” walutach. Do tej grupy należą także posiadacze pokaźnych majątków bezpiecznie ulokowanych w bogatych krajach zachodnioeuropejskich. 

    J.Ch. i MP.: Przeciwnicy wprowadzenia euro straszą inflacją. Czy jest to największe niebezpieczeństwo związane z przystąpieniem do unii walutowej?

    G.A: Inflacja jest procesem sekularnym, który nasila się w pewnych przełomowych okresach, skok cenowy trwa krótko, ale pozostawia na dłuższy czas trwały ślad. Przyjęcie euro w krajach naszego regionu – jak dowodzi tego statystyka – przyspieszy inflację, z czym łączyć się może ryzyko nakręcania spirali płacowo-kosztowej, a w rezultacie – pogorszenia się wyników polskich firm i kondycji całej polskiej gospodarki. 

    J.Ch. i MP.: Jakie, oprócz impulsu inflacyjnego, zagrożenia niesie rezygnacja z własnej waluty, własnego banku centralnego?

    G.A: Warto odnotować fakt, że w krajach Europy zachodniej (a dokładniej w EWG) prace nad unią walutową trwały co najmniej pół wieku, zanim zdecydowano się na ten krok. Okresowe korekty stóp procentowych, po załamaniu ustanowionego po drugiej wojnie światowej globalnego ładu monetarnego, podniosły wartość silnych walut i obniżyły wartość słabszych. Kryteria konwergencji, jakie narzucał Traktat z Maastricht stworzyły warunki do samospełniających się ataków spekulacyjnych i utraty znacznej części złota i rezerw monetarnych słabszych ekonomicznie krajów Wspólnoty. Dziś wiadomo, jakie to miało fatalne konsekwencje dla krajów biedniejszych, takich jak Grecja, Włochy, Hiszpania czy Portugalia i kto stał się głównym beneficjentem wspólnej waluty. Już samo usztywnienie kursu– co jest warunkiem wstępnym przyjęcia euro – niesie za sobą ogromne niebezpieczeństwa dla zachowania równowagi makroekonomicznej i płatniczej. Zachwianie tej równowagi grozi znacznym uszczupleniem zasobów złota i dewiz banków centralnych aspirujących do unii walutowej. Prawdziwości tego twierdzenia dowodzą kryzysy monetarne i gospodarcze nękające światową i europejską gospodarkę pod koniec wieku XX i w pierwszej dekadzie bieżącego stulecia. Dlatego mam nadzieję, że wbrew naciskom wewnętrznym i zewnętrznym, nie zrezygnujemy przedwcześnie z suwerennej polityki monetarnej na rzecz Europejskiego Banku Centralnego, który nieprzypadkowo ma siedzibę we Frankfurcie nad Menem. Ci, którzy znają historię wiedzą, że ilekroć narzucano nam obcą walutę, nie kończyło się to sukcesem, niezależnie od tego czy był to rubel transferowy, czy niemiecka marka, czy jej współczesny odpowiednik – euro.

    J.Ch. i MP.: Jakie konsekwencje miałoby dla nas przystąpienie do unii walutowej?

    G.A: Sama deklaracja o przystąpieniu do unii walutowej już niesie negatywne skutki. Wiąże się bowiem z przeniesieniem polityki pieniężnej na szczebel wspólnotowy, co wyklucza utrzymywanie płynnego kursu PLN jako narzędzia polityki dostosowawczej. Boleśnie odczuwalibyśmy wszystkie napotkane w drodze do dobrobytu, wyboje. Ale to nie jest największe niebezpieczeństwo. Przyjęcie euro, bez przygotowania fundamentów gospodarki, zahamuje inwestycje rozwojowe, a tym samym utrudni nam doganianie zamożnych państw europejskich. Łatwo to sprawdzić sięgając do ogólnie dostępnych statystyk Eurostatu.

    J.Ch. i MP.: Jakieś konkrety?

    G.A: Ograniczę się tylko do najnowszych wydarzeń. Dzięki wsparciu wysiłków polskiego rządu przez NBP podczas koronakryzysu udało się uratować miliony miejsc pracy, a co równie ważne – obniżyć rentowność obligacji covidowych, a tym samym koszty obsługi długu skarbu państwa. Programy interwencyjne kosztowały nas o wiele mniej niż kraje strefy euro, a uzyskaliśmy te same, a nawet lepsze efekty. Na przykład w Niemczech wydatki na zwalczanie skutków pandemii w okresie 2020-2021 stanowiły aż 35% PKB, podczas gdy w Polsce zaledwie 4,5% PKB w 2020 r. i 2,4% PKB w roku następnym. To nie wszystko. Gdybyśmy nie mieli własnej waluty, kto by nam pomógł? Czy Unia Europejska przejmowałaby się losem milionów małych polskich przedsiębiorców? Wątpię, chociaż przeznaczyła na pakiety ratunkowe ponad 11% łącznej wartości swego PKB. Polska dostała niewiele, zaledwie kilkanaście miliardów euro, a i to były pieniądze „znaczone” i obwarowane żądaniami politycznymi. W najbardziej dramatycznych chwilach musieliśmy liczyć tylko na siebie, i dobrze na tym wyszliśmy. Realnie, od grudnia 2019 roku do końca marca roku bieżącego nasz PKB zwiększył się o 10,8%, podczas gdy gospodarka Unii Europejskiej wzrosła zaledwie o 3,4%. 

    J.Ch. i MP.: Jakie są długookresowe zagrożenia przedwczesną rezygnacją ze złotego?

    G.A: Realnym, długookresowym zagrożeniem jest obowiązek niesienia finansowej pomocy potencjalnym unijnym bankrutom (przypadek Grecji), a także solidarne ratowanie zagrożonych zachodnioeuropejskich banków (przypadek Hiszpanii i Irlandii po kryzysie „subprime”). Na tym nie koniec. Po przyjęciu euro, nasze rezerwy złota i dewiz, w dużej części trafią do EBC i utracimy nad nimi kontrolę. Jak już wspomniałam – ilekroć polski bank centralny tracił autonomię nasza gospodarka popadała w marazm. Tak było pod zaborami, tak było w Polsce Ludowej, a także w początkach lat 90. XX wieku, gdy międzynarodowa finansjera narzuciła nam szokową terapię. Pod koniec dekady odbiliśmy się od dna, a potem dobrze wykorzystaliśmy szanse, jakie stworzył Jednolity Rynek Europejski i akcesja do Unii Europejskiej. Obecnie, mimo niesprzyjającego otoczenia, rozwijamy się szybciej niż nasi zachodnioeuropejscy partnerzy, nasza gospodarka ma mocne fundamenty i cieszy się zaufaniem inwestorów. Nie zmarnujmy tego.

    J.Ch. i MP.: Przyjęcie euro nas nie wzbogaci?

    G.A: W tym stanie rzeczy, na pewno nie. Własna waluta daje nam korzyści wynikające z różnicy parytetów siły nabywczej PLN i EUR. Każdy, kto był chociaż raz zagranicą, w kraju od nas zamożniejszym, wie co mam na myśli. Ta różnica parytetów siły nabywczej powoli zanika, ale nadal jest niezmiernie istotnym czynnikiem promocji naszej produkcji w kraju i zagranicą. U nas jest po prostu taniej, a to – obok pracowitości Polaków i innych atrakcji inwestowania w naszym kraju – skutecznie przyciąga renomowane firmy światowe. Ich obecność jest ze wszech miar pożądana, wywołuje pozytywne efekty synergiczne w wielu dziedzinach życia. Przystąpienie do unii walutowej, zwłaszcza przy niekorzystnym kursie „wejścia”, gwałtownie zniweluje dysparytet walutowy Grozi nam wtedy ponowne bezrefleksyjne, szerokie otwarcie na import substytuujący produkcję krajową, a to oznacza straty polskich firm w zyskach i miejscach pracy. Pamiętajmy: utraconych rynków nie uda się łatwo, ani szybko odzyskać. Jeśli na to nałożą się inne niekorzystne uwarunkowania wewnętrzne bądź zewnętrzne, możemy doświadczyć – podobnie jak stało się to w pierwszej dekadzie transformacji ustrojowej – odpływu kapitału z branż o wysokiej wartości dodanej. Niskie – w stosunku do kosztów utrzymania – zarobki mogą skłonić Polaków do emigracji zarobkowej. Doświadczyliśmy tego stosunkowo niedawno, a skutek – to m. in. pogłębiająca się zapaść demograficzna. 

    J.Ch. i MP.: Czyli powinniśmy bronić własnej waluty?

    G.A: Oczywiście, jeśli nie chcemy wpaść w pułapkę niskiego wzrostu, jeśli nie chcemy być krajem peryferyjnym, jeśli dbamy o interes naszego społeczeństwa jako całości, a nie tylko partykularne interesy uprzywilejowanych, kosmopolitycznych grup. Przyjęcie euro spowoduje, że nasza gospodarka będzie rozwijała się w anemicznym tempie, w jakim rosną gospodarki państw zachodnioeuropejskich, nie będzie w stanie zdyskontować – tak jak dzieje się to od co najmniej 20. lat – swoich komparatywnych przewag. Powinniśmy zatem bronić suwerenności naszego banku centralnego przez wewnętrznymi i zewnętrznymi naciskami polityków i lobbystów. Oznacza to, że powinniśmy zadbać o to, żeby nadal korzystać z dobrodziejstwa derogacji, przynajmniej do czasu, aż Polacy staną się tak zamożni, jak ich zachodni sąsiedzi.

    Z Grażyną Marią Ancyparowicz rozmawiali: Jadwiga Chmielowska i Mariusz Patey (za: tysol.pl)

    Skrócony link:
    https://abcniepodleglosc.pl/0tnd

    Ostatnie wpisy autora

    Nowa Konstytucja