W mojej małej parafialnej książeczce niewiele miejsca poświęciłem zagadnieniom ogólnoeuropejskim czy wręcz światowym. Nie o sprawach światowych chciałem opowiedzieć. Niemniej nie można zapominać o ogromnym wpływie na losy naszego państwa sytuacji na świecie. Świadomość takiej zależności oraz rozpoznanie kierunku zmian polityki światowej po zakończeniu zimnej wojny i upadku Związku Sowieckiego stanowić będzie znaczącą pomoc do prowadzenia skutecznej polityki polskiej.
Jednym ze strategicznych celów polityki amerykańskiej po II wojnie światowej, w sytuacji stałego zagrożenia ze strony Imperium Sowieckiego, było utrzymanie w jak najlepszej kondycji Europy Zachodniej i Japonii. Pomimo istotnych różnic i Europa Zachodnia i Japonia były rozpieszczane przez Stany Zjednoczone. W obu przypadkach względy polityczne przeważały nad interesem gospodarczym Ameryki. Obecnie, jeżeli tylko Imperium Sowieckie nie odrodzi się, dojdzie do rzeczywistej konfrontacji gospodarki amerykańskiej z gospodarką japońską i zachodnio-europejską. Pomińmy Japonię i skoncentrujmy się na Europie. Konfrontacja amerykańsko-europejska będzie miała ogromny wpływ na losy Polski.
Rzut oka wystarczy by dostrzec zasadniczą różnicę pomiędzy obiema gospodarkami. Rozwój Stanów Zjednoczonych dokonał się dzięki ogromnej wolności do działania poszczególnych jednostek. Dzięki niewielkiej ingerencji aparatu państwowego w sferę gospodarki i niskim podatkom. Był to rozwój oddolny, gdzie potęga państwa rosła wraz z zamożnością poszczególnych obywateli. Weź los we własne ręce! – proponowała Ameryka kolejnym rzeszom imigrantów, którzy nie przywieźli z Europy ogromnych fortun. Wystarczyła wolność działania i własne ręce, aby w przeciągu stulecia zbudować największą potęgę gospodarczą i polityczną świata.
Rozwój gospodarczy Europy następował w sposób zgoła odmienny. W każdym z państw europejskich nad gospodarką dominowało państwo z centralizmem i administracyjną zwierzchnością odziedziczoną po feudalizmie. Obciążenia podatkowe, przejęte również po systemie feudalnym, zawsze było wysokie. W odróżnieniu od Ameryki, Europa jest zbiorowiskiem sprzecznych interesów konkretnych państw i narodów, historycznych i współczesnych konfliktów. Dlatego nie jest w stanie wypracować takiej ogólnoeuropejskiej polityki, która w pełni zadowalałaby jakiekolwiek państwo w Europie leżące. Mimo całej retoryki euro-urzędników widać jedynie, że Wspólnota Europejska wyraźnie broni się przed przyjęciem nowych członków. Nie jest otwarta, ponieważ powstała dla obrony interesów kilku państw w warunkach zagrożenia ze strony sowieckiej i pod szczególną ochroną Stanów Zjednoczonych. Zaproponować może jedynie kontyngenty, zniszczenia naturalnego źródła rozwoju państw starających się o wejście do niej – w imię obrony francuskiego rolnika na przykład, wysokie podatki i drożyznę. Brak jakiejkolwiek ogólnej idei w zamyśle budowy Zjednoczonej Europy sprawia, że sam pomysł jest po prostu euro-mrzonką.
Odmienne podejście w stosunkach państwo – obywatel, i wynikająca stąd różnica w organizacji życia gospodarczego, zaowocowało taniością życia w Stanach i europejską drożyzną. Na przykład samochody są w Ameryce dwa razy tańsze, prawie trzykrotnie tańsza jest benzyna. I mają Stany jeszcze jeden ogromny atut – dolara amerykańskiego, który oprócz tego że jest pieniądzem krajowym jest jednocześnie walutą światową. Większość transakcji międzynarodowych, w tym najważniejsze czyli handel ropą naftową, rozliczana jest w dolarach.
Pierwszym znakiem nowych czasów może być spadek wartości dolara i brak reakcji strony amerykańskiej w celu jego ponownego wzmocnienia. Spadek ten oznacza dodatkowy wzrost konkurencyjności gospodarki amerykańskiej w stosunku do europejskiej. Po pierwsze, nie odbija się to w żaden sposób na poziomie życia w Stanach i nie powoduje automatycznego wzrostu cen, ponieważ USA w żaden sposób nie są uzależnione od dostaw europejskich. Po drugie, towary amerykańskie liczone w walutach europejskich tanieją, a zatem w sposób naturalny zaczną wypierać europejskie z rynku światowego.
Obrona europejska może sprowadzać się jedynie do zamknięcia granic, obniżenia realnych dochodów ludności albo uznania pax America. Zamknięcie granic i tak nie przeszkodzi Ameryce, która już tworzy swoją Amerykańską Strefę Wolnego Handlu (w skrócie nomen omen NAFTA), z dużymi szansami rozszerzenia jej na Amerykę Łacińską. Jednocześnie ma dostęp do ogromnego rynku Azji, zwłaszcza Dalekiego Wschodu. Zarazem posunięcie takie wywołałoby podobną reakcję USA i jeszcze większe straty Wspólnoty Europejskiej. Obniżenie dochodów ludności jako element walki cenowej w ogóle nie wchodzi w grę bez wywrócenia obecnego porządku polityczno-społecznego. Dlatego jedynym sensownym sposobem wyjścia Europy z nadciągających tarapatów jest przyjęcie amerykańskiego modelu organizacji życia. Przy czym jest wprost nieprawdopodobne, żeby krok taki nastąpił w zwartym szeregu. Obowiązywać może jedynie zasada: ratuj się kto może!
W świetle powyższego, zdumiewać musi uparte pchanie się na tonący statek Polski i innych państw Europy Wschodniej. Ponieważ jestem Polakiem i dobro Ojczyzny leży mi na sercu, próba wejścia do Europy za cenę zaprzepaszczenia szans na rozwój przeraża mnie. Tylko przyjęcie amerykańskiego modelu życia gospodarczego jest opłacalne dla Polski. Tylko ten model sprawdził się, a najbliższe lata dowiodą, że Wspólnota z Maastricht jest urzędnicza fantazją, której brak trwałych fundamentów.
W zbliżającym się konflikcie, w starciu dwóch różnych modeli życia gospodarczego i społecznego, Polska powinna jednoznacznie opowiedzieć się po stronie Ameryki. Nawet pomimo niechęci do coca-coli i hamburgerów. Co więcej powinna stać się forpocztą ameryki; w znaczeniu wolnego rynku i wolności obywatelskich. Sojusz ze Stanami Zjednoczonymi przeciwko zmurszałej, przeżartej korupcją i rozwiązłością Europie możliwy będzie jedynie w przypadku przyjęcia amerykańskiego stylu życia. Oznacza to konieczność kompletnej przebudowy organizacji gospodarki i samego państwa, od podatków zaczynając. (Pisałem o tym w poprzednim rozdziale.) Sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, ze strony polskiej przygotowanie ekspansji gospodarczej w Europie, uczyniłby z naszego kraju amerykańską bazę. Fizyczne, biznesowe związanie USA z Polską stanowiłoby najlepszą gwarancję niepodległości Polski. Lepszą od formalnego członkostwa w NATO (pół NATO to USA) i tony europejskich deklaracji. Gotowość do obrony sojusznika, niezależnie od jego geograficznego położenia, udokumentowali Amerykanie wielokrotnie własnym życiem. Nawet jeżeli nie uda się nam związać Stanów sojuszem, przebudowa państwa według amerykańskiej recepty przyniesie wyłącznie korzyści.
Nie chciałbym żeby powyższy rozdział był traktowany wyłączne jako fikcja polityczna. Oczywiście życie jest na tyle bogate, że przewidywanie na parę lat do przodu jest ryzykowne. Jedna głupia wojna światowa albo nowe zagrożenie sowieckie, tureckie czy chińskie sprawi, że do konfrontacji amerykańsko-europejskiej w ogóle nie dojdzie. Jednak parę lat spędzonych w biznesie nauczyło mnie, że nie ma bezpieczniejszego interesu niż taki, w którym ryzykujemy jedynie stratą przewidywanego zysku bez naruszenia kapitału. Wszelkim niedowiarkom proponuję w taki właśnie sposób oceniać powyższy tekst.