VII. TYLKO BALCEROWICZ

Chociaż twierdzenie, że plan Balcerowicza nie miał alternatywy jest coraz bardziej krytykowane, to tutaj zgadzam się całkowicie z propagandą państwową. Bowiem całość myśli programowej z przełomu roku 89/90 sprowadzała się albo do całkowitego poparcia, albo do konstruktywnej krytyki. Gromione były drobiazgi, np. wysokość kursu dolara, natomiast ogólna filozofia planu i jego założenia były powszechnie akceptowane.

Chociaż ekonomię próbuje się przedstawić jako naukę, to w rzeczywistości jest ona zbiorem doktryn wzajemnie sprzecznych. Ekonomia jako nauka, z wykresami, tabelami, krzywymi etc. pojawia się nie w momencie obserwacji zjawisk zachodzących w gospodarce, ale dopiero w momencie ich racjonalizacji. O ich odbiorze i ocenie decyduje zaś światopogląd człowieka. Od chwili pojawienia się pojęcia „ekonomia polityczna” i ukształtowania struktur nowoczesnych państw, władnych kształtować życie gospodarcze milionów ludzi wedle wcześniejszych przemyśleń, możemy mówić o całkowitym podporządkowaniu gospodarki polityce i ideologii. Ekonomia polityczna i sposób jej zastosowania – polityka ekonomiczna mają niewiele ponad 200 lat. W tym czasie aż roiło się od genialnych wynalazców głoszących odkrycie antidotum na głód i cierpienie. Nastali oni wprost po alchemikach, którym nie udało się wyprodukować złota z kurzego łajna. Wizje tych szarlatanów próbowano realizować. Jedną zaś, szczególnie atrakcyjną, nazwano nauką, upaństwowiono i przystąpiono do jej realizacji niszcząc miliony ludzi stojących jej na drodze. Eksperyment gospodarczy w skali jednostki może potrwać rok, dwa i jeżeli nie będzie zgodny z regułami życia upadnie. Eksperyment w skali państwa, jeżeli nie będzie zgodny z życiem, również upadnie, ale może przetrwać nawet 70 lat jak zdarzyło się z wyżej wspomnianą nauką – z komunizmem. Jego upadek zaś może przeciągnąć się na kolejne 20 lat. I nie ma tu, podobnie jak w przypadku jednostki żadnej gwarancji, że następny się powiedzie.

W Polsce roku 1989 wszyscy byli zgodni co do jednego, że nie ma innej możliwości jak tylko eksperyment. To eksperyment w postaci planu Balcerowicza miał nas dowieźć do normalnej gospodarki. Tymczasem choć diabeł tkwi zwykle w szczegółach, w Polsce na dodatek tkwił w ogółach. Ogólne błędy ówczesne to:

  1. Brak całościowego oglądu polskiej rzeczywistości i zrozumienia złożoności życia społeczno-polityczno-gospodarczego. Nastąpiło to z braku innego niż socjalistyczny aparatu pojęciowego. Socjalistyczne lektury, socjalistyczne wykształcenie, socjalistyczny język. Doprowadziło to do socjalistycznego spojrzenia na świat, do socjalistycznego myślenia i działania mimo często zgoła odmiennych deklaracji ideowych.
  2. Przyjęcie odpowiedzialności za gospodarkę i państwo bez rzeczywistej możliwości dokonania zmian.
  3. Brak powiązania interesu własnego „naszej” warstwy politycznej z interesem narodu i państwa polskiego. Doprowadziło to do podtrzymania w sferze myślowej opozycji państwo – obywatele, zgodnej z dotychczasową komunistyczną tradycją.
  4. Lenistwo umysłowe, prowadzące do przejęcia kalek intelektualnych z Zachodu zamiast wypracowania własnych poglądów.

Jak głosi mądrość ludowa, czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. O sposobie rozwoju polskiej gospodarki po upadku komunizmu decydowali i decydują ludzie mający za sobą komunistyczną przeszłość lub wychowani w domach komunistycznych dygnitarzy. Plan szczegółowy natomiast realizują wychowankowie Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w Warszawie, najbardziej czerwonej uczelni w kraju. Sama nazwa doskonale oddaje kierunek kształcenia. Żeby było śmieszniej ich głównymi oponentami są również wychowankowie tej szkoły. Cóż to za twórcza musi być, prawicowa i konserwatywna krytyka.

Nie było możliwości innego spojrzenia na gospodarkę, ponieważ wszystko czym dysponowaliśmy to był socjalizm. Opozycji wobec systemu socjalistycznego autentycznej, a nie tylko deklaratywnej, nie było. To oraz dopuszczenie „świeżej krwi” pozwoliło komunistom utrzymać dotychczasową pozycję społeczną , a nawet ją umocnić dzięki przejęciu na własność majątku narodowego, dotychczas znajdującego się jedynie w ich zarządzie. Opozycja za dopuszczenie do władzy zapłaciła ubezwłasnowolnieniem i powiązaniem własnego interesu ze strukturami starego porządku. Przejęli „nasi” marksowską definicję państwa jako aparatu ucisku. Komuniści uważali, że ucisk był niesłuszny gdy państwo było burżuazyjne, a słuszny jeżeli służył budowie świetlanej przyszłości. Teraz najbardziej śmiała opozycja wobec powyższego sprowadziła się do uznania, że niesłuszny był ucisk komunistyczny – zatem słuszny będzie ucisk kapitalistyczny.

Jednostce ludzkiej nie przywrócono praw gwarantowanych przez Boga. Nie potępiono i nie odrzucono komunistycznego bezprawia zwanego konstytucją a godzącego w samą istotę człowieczeństwa. Przeciwnie oparto się na niej jako podstawie budowy ładu społecznego. Gdy zaś liczba „naszych” w administracji państwowej przekroczyła setkę, ustami łysego faryzeusza i sklerotyczałej dewotki ogłoszono zaistnienie Państwa Prawa. Tymczasem sklepikarze dalej, jak za komuny, musieli „kraść”. Jaka była odpowiedź„naszych”? czy opowiedzieli się może za zmianą przepisów podatkowych, przez które uczciwy człowiek traktowany był jak złodziej i jak złodziej mógł być sądzony? Opowiedzieli się … za rozbudową aparatu kontroli. Dlatego Polacy doświadczający na własnej skórze nowego, tylko na krótko ulegli frazesom nowej władzy. Po czym na nowo podjęli bojkot struktur państwowych. 60% wyborców bojkotujących wybory parlamentarne z roku 1991 to przykład nie bierności, jak przedstawiła to „nasza” elita, alebraku siły politycznej zdolnej aktywność społeczną zorganizować w oparciu o wizję państwa zgodną z systemem wartości większości Polaków. Staro-nowa kasta urzędnicza mogła zatem bez pomocy, ale i bez przeszkód, realizując własną utopię co raz ciesząc się, że działa.

Nie dziwmy się komunistom i ich agentom. Dziwmy się tym wszystkim, którzy autentycznie chcą, żeby Polska była wielka a popierają działania temu przeciwne. Zarzut ten dotyczy całej obecnej nie komunistycznej warstwy politycznej. Świadczy o ubóstwie umysłowym spowodowanym komunistyczną indoktrynacją. Zamiast przemyślenia konkretnej sytuacji, utrzymuje się bezmyślne powtarzanie zbitek pojęciowych, kalek wyrwanych z innego [zachodniego] układu. Nie przystających do naszej rzeczywistości. Dzięki temu dalej można trwać w błogim lenistwie umysłowym, ciesząc się z zaliczenia kolejnej „obowiązkowej” lektury. Jeszcze za komuny byłem przerażony ignorancją działaczy opozycyjnych w sprawach społeczno-gospodarczych. To niewiedza i bezmyślność zadecydowały o akceptacji działań gospodarczych rządu Mazowieckiego. Gdy na spotkaniu partii mieniącej się liberalną, w listopadzie roku 1989, nazwałem Balcerowicza socjalistą a to co robi – kradzieżą, zostałem uznany za wariata i sfrustrowanego cinkciarza. Partia zaś postanowiła plan Balcerowicza poprzeć stosownym oświadczeniem. Żeby zobaczyć, że Balcerowicz to złodziej nie trzeba było szczególnego akademickiego wykształcenia, ani nawet nadzwyczajnej jasności umysłu. Wystarczyło żyć. Opozycja jednak nie żyła lecz trwała głowy mając zapchane bohaterstwem przodków. Dlatego bez głębszej refleksji przyjęła za własne zakładane cele i sposób ich realizacji. Na dodatek przez długi czas odbierając telewizyjne sukcesy za rzeczywiste.

Jako sukces rząd odtrąbił „zduszenie inflacji”, podczas gdy mieliśmy 250% hiperinflację, a jako uzasadnienie podał stały kurs dolara. I co ? Ano ucieszono się, że wreszcie mamy silny pieniądz. „Władza” nie zamykała już za handel i można było otwierać prywatne sklepy – brawo Balcerowicz!, jakby to on sprowadzał towary, zakładał sklepy i na dodatek w nich sprzedawał. Wprowadzono wewnętrzną wymienialność a potem nawet zaczęto jej bronić – hurrra. A przecież wcześniej też wymieniałem złotówki na dolary i na odwrót, tyle że nie zawsze w przytulnym wnętrzu. Złoty za granicą wart jest tyle samo co za komuny czyli nic. W przypadku wprowadzenia faktycznej wymienialności sztucznie wysoki kurs złotego padłby na pysk razem z kolejnym rządem. Samo określenie wewnętrzna wymienialność jest komunistycznym dziwolągiem językowym na miarę wewnętrznego eksportu.

Wreszcie, dzięki długotrwałej pracy dyplomatycznej uzyskano też sukces międzynarodowy. Obietnicę 50%-towej redukcji zadłużenia Polski wobec Zachodu. Odczytanie tego za sukces wynika z wyjątkowo abstrakcyjnego myślenia Polaków o sumach przekraczających 10 tysięcy dolarów. Gdyby Polska była w stanie rozwinąć się w sposób pozwalający na spłatę połowy zadłużenia, oddanie drugiej połowy też nie stanowiłoby żadnego problemu. W sytuacji zapaści gospodarczej jedynym sensownym rozwiązaniem było moratorium zawieszające spłatę długu i ciągła gotowość do ogłoszenia bankructwa. Pomimo takiej właśnie propozycji Stefana Kurowskiego, głównym argumentem przeciw i to w ustach postkomunistów okazało się przykazanie: nie kradnij. Doszedł do tego medialny lęk, że złodzieja nie wpuszczą do Europy. Tymczasem nie tak dawno, w XIX i na początku XX wieku bankructwa państw jak najbardziej europejskich były na porządku dziennym. Pożyczki zaciągnięte od Stanów Zjednoczonych w okresie I wojny światowej w ogóle nie zostały spłacone. Chwalebny wyjątek stanowiła Wielka Brytania, która swój dług zwróciła dzięki dewaluacji funta o połowę. Jest to zarazem kolejna przestroga przeciwko mieszaniu porządku boskiego z ziemskim. W naszej sytuacji wszystko przemawiało za niehonorowaniem długów zaciągniętych przez moskiewską agenturę.