II. BRAK WYKSZTAŁCENIA

Komunizm, podobnie jak wcześniejsze utopie społeczne, uznawał człowieka za masę plastyczną, którą można dowolnie ugniatać. Wiedzę o tym co dla człowieka jest rzeczywiście najlepsze przypisywał Wielkiemu Projektantowi. Ten zaś wiedział jakich narzędzi użyć, aby stworzyć człowieka według wymyślonego wzorca. A zatem – szczęśliwego. Aby wyzwolić człowieka z koszmarów starego, niedoskonałego świata, należało stworzyć nowy – doskonały. Powszechne nauczanie jako sposób ukształtowania nowego człowieka wymyślili utopiści, prekursorzy komunizmu, na długo przed jego powstaniem. Gdy już nastał dla dorosłych wprowadzono przyspieszone kursy marksizmu- leninizmu. Na dzieci przyszedł czas komunistycznej szkoły.

Każdy kto się urodził już był skazany. Najpierw stracił rodziców. Ojciec nie będąc w stanie samodzielnie utrzymać rodziny nie mógł być jej głową. Matka, zmuszona do pracy, nie mogła poświęcić się wychowaniu dzieci. Przejmując część obowiązków typowo męskich, automatycznie podważała autorytet ojca i tradycyjną hierarchię. Jeżeli młody człowiek cudem uniknął żłobka i przedszkola, to w wieku 7 lat trafiał do socjalistycznej szkoły. Dyrektorem był zwykle komunista lub ubek. Nauczycielami były w przeważającej mierze kobiety. Pensja nauczycielska traktowana była jako dodatek do zarobków męża – robotnik niewykwalifikowany zarabiał więcej niż nauczyciel. Dlatego też jedyni mężczyźni w szkole, nie licząc dyrektora i palacza, to łamagi życiowe nie potrafiące znaleźć niczego sensownego. Mimo tak negatywnej selekcji, stworzyli komuniści dodatkowe zabezpieczenie przed niezależnością przekazywanej uczniom wiedzy. Obowiązkowego w całym kraju programu nauczania strzegła policja nauczycielska eliminująca ludzi niezależnych, tzw. kuratoria oświatowe. Podobnie jak uczeń, nauczyciel również dostawał stopnie, nie za przekazaną uczniom wiedzę jednak, ale za realizację programu.

Program potwornie rozbudowany, zbyt skomplikowany i przerastający zdolność przyswajania umysłu dorastającego człowieka, w rezultacie ograniczał i hamował jego rozwój. W dalszej kolejności zabijał zdolność samodzielnego myślenia a także niezależność i odpowiedzialność. Po skończeniu lekcji czyli w czasie potencjalnie wolnym czekały na ucznia zadania domowe. Odrabiane najczęściej przy wydatnej pomocy rodziców lub starszego rodzeństwa. Nastąpiło zatem odwrócenie ról społecznych. To nie nauczyciel miał zastępować rodzica, ale rodzic miał zastępować nauczyciela. Proces ogłupiania przez utrudnianie pogłębił się wyraźnie w połowie lat siedemdziesiątych i trwa do dziś. Wynika to z faktu decydowania o szkole ludzi nie obciążonych pozostałościami starego „burżuazyjnego” wychowania, ale od początku ukształtowanych przez komunizm.

Cały system nauczania, a raczej wychowania dla socjalizmu, promował nie najzdolniejszych, ale tych o określonej konstrukcji umysłowej – prymusów. Za cenę bycia najlepszymi ze wszystkich przedmiotów, całkowicie wyłączali się z życia poza szkołą. Wspomagani w tym dziele przez głupich i próżnych rodziców, którzy dodatkowo wbijali im do głowy „najpierw szkoła”. System premiował nie za konkretne osiągnięcia, własny oryginalny wkład umysłowy, ale za maksymalne wklepanie podręcznikowych regułek oraz właściwą postawę społeczną. Ta ostatnia bardzo była przydatna uczniom niezbyt lotnym. Zjawisko prymusów najbardziej przypomina instytucja kantorów na dworze królewskim w Hiszpanii, parę wieków wstecz. Otóż, aby chłopiec obdarzony pięknym głosem nie stracił wysokiego brzmienia altu, co następowało w trakcie dorastania, poddawano go kastracji. Nie można było być jednocześnie i mężczyzną, i kantorem. Podobny wybór postawił komunizm przed całym społeczeństwem. Człowiek komunistyczny miał być do śmierci nieporadnym życiowo dzieckiem, zależnym we wszystkim od łaskawości państwa. Ceną za awans społeczny zaś była drobna operacja przeprowadzana co prawda nie na ciele, ale na duszy.

Jeżeli młody człowiek nie przejawiał pędu do wiedzy, w wieku 15 lat opuszczał szkolną machinę demoralizacji. Wpadał jednak w tryby komunistycznego życia i nawet jeśli zachował resztki zdrowego rozsądku, w rozbitym społeczeństwie nie stanowił zagrożenia dla systemu. Swoje refleksje zachowując dla wąskiego grona, gdzie opór wobec komunistów sprowadzał się do używania pewnych dosadnych określeń. Jeżeli na swoje nieszczęście chciał uczyć się dalej, a nie był dzieckiem komunistycznego dygnitarza, co gwarantowało dobre wykształcenie za granicą, ugniatano go dalej. Tak wyrosła grupa Polaków wykształconych przez komunistyczną szkołę. Odcięta od życia materialnego, oddana na łaskę możnego opiekuna, tym głupsza, im więcej fakultetów, słowem inteligencja.

Nie dajmy się zwieść wygłaszanym oficjalnie poglądom, że dysponujemy dużym potencjałem intelektualnym w postaci ludzi z wyższym wykształceniem. Nie dajmy się zwieść sądom wygłaszanym w towarzystwie, jakoby poziom nauczania w Szwajcarii był dużo niższy niż w Polsce. Nie mówiąc już o Stanach, gdzie jak wiemy szkołę kończą analfabeci nie mający pojęcia co jest stolicą Burundi. My wiemy, prawda? – Bujumbura. Ludzie, którzy tak twierdzą powtarzają stary komunistyczny slogan o wyższym poziomie kształcenia w państwach socjalistycznych. Jednocześnie bronią siebie samych. Negując ten system podważaliby zarazem własną pozycję społeczną, uzyskaną z prostego powodu dostosowania się do wymagań systemu. Nie nauczono nas w szkole niestety, że wiedza ma sens tylko wtedy, gdy jest użyteczna. Jeżeli jesteśmy ją w stanie wykorzystać w życiu, posłużyć się nią w konkretnej sytuacji. Nauczono nas jedynie pozornej pracowitości, co powoduje, że częściej zamiast rozwiązania problemu szukamy usprawiedliwienia naszej niemożności. To dlatego mamy tylu ludzi, którzy pomimo ukończenia studiów, często nawet nie pomyślą, że do rozwiązania prostej życiowej sytuacji mogliby użyć własnego umysłu. Psu na budę taka wiedza.

Komunizm dotknął całego szkolnictwa. Szkoły wyższe były prostą kontynuacją podstawówki. Sam ukończyłem uczelnię uznawaną powszechnie za siedlisko antykomunistycznej reakcji. Na większości zajęć atmosfera była podobna. Żadnych dyskusji tylko normalna lekcja. Dostawaliśmy piątki i dwóje, a chłopcy w ostatniej ławce grali w karty i pili wino, tak samo jak w liceum. Na zajęciach z dydaktyki [ w przyszłości mieliśmy być nauczycielami] uczyliśmy się jak i czego uczyć dzieci w ramach obowiązującego programu. Jak w praktyce realizować wytyczne ministerstwa oświaty. Gdy zanegowałem potrzebę oprowadzania ośmioklasistów po hali fabrycznej, w ramach poszukiwania miejsca w życiu, na rzecz pokazania im możliwości zarabiania pieniędzy [była połowa roku 1988], nasz Pan poczerwieniał na gębie i wykrzyknął, że cwaniactwa to one jeszcze zdążą się w życiu nauczyć. Cóż był tylko uczciwym bolszewikiem. Nie myślcie, że w ostatnim czasie zmieniał pracę.

Piszę o tym wszystkim ponieważ zapomnieliśmy skąd przychodzimy, podpowiadam – z komunizmu. Nie wiemy gdzie jesteśmy, podpowiadam – w komunizmie. Nie tylko nie staramy się odrzucić komunistycznej szkoły, ale na dodatek szukamy w niej oparcia. Ręce mi opadły gdy niedługo po wyborach prezydent Lech Wałęsa, uważany w Ameryce za typowy przykład self-made-mana i człowieka rozsadzającego komunistyczny system, zaprosił do Belwederu… prymusów! Ich, kwiat polskiej młodzieży, zapytał: co robić?!!!