Dawno, dawno temu odkrył człowiek podział pracy. Rzeczą normalną stało się to, że jeden buduje domy, inny uprawia rolę a jeszcze inny przywozi towary z zamorskich krajów. Potem określił ile sztuk bydła wart jest dom. Wreszcie wynalazł pieniądz. Od tego czasu po prostu zarabiamy pieniądze. Ale znaczy to tylko tyle, że wypracowujemy część domu, samochodu, tego wszystkiego na co potem wydajemy pieniądze. Pracując i zarabiając zabezpieczamy przyszłość własną i rodziny. Ułatwiamy realizację szlachetnych celów. Rozwijamy talent swój i możliwość rozwijania talentów innych poprzez ich finansowanie. Zarabiamy również po to aby mieć na jałmużnę. Oczywiście możemy o tym w ogóle nie myśleć i wszystko przehulać – mamy do tego prawo dane od Boga, który stworzył nie tylko Niebo ale też Czyściec i Piekło. Obdarzył nas możliwością zbłądzenia i łaską skruchy i przebaczenia.
Wszystko co napisałem wyżej jest tak banalne, że prawie nie warte wzmianki. I nie napisałbym pewnie tego gdyby nie jeden ksiądz. Posłuchajmy go zatem:
„W warunkach groźby bezrobocia proletariusz w ustroju kapitalistycznym jest zmuszony przyjąć każdą pracę w najtrudniejszych nawet warunkach, żeby móc się utrzymać przy życiu (…) utrzymanie stanu pełnego zatrudnienia wymaga stałego czuwania ze strony państwa i stałej jego gotowości do interwencji w sprawy gospodarcze. (…) Państwo więc z natury rzeczy jest i musi być tym podmiotem, który jest odpowiedzialny za realizację prawa wszystkich obywateli do zatrudnienia. Jeżeli państwo ma wypełnić ten obowiązek, musi podjąć funkcję kierowania gospodarką narodową i uznać pełne zatrudnienie za jeden z nienaruszalnych kanonów polityki gospodarczej (…) Państwa socjalistyczne idą znacznie dalej, zobowiązując się do pełnego zatrudnienia swoich obywateli zdolnych do pracy, a nawet stawiając zasadę, że wszyscy są zobowiązani pracować. (…) Realizację tej zasady opierają na uspołecznieniu wszystkich środków produkcji i pełnym planowaniu gospodarczym. (…) Realizacja pełnego zatrudnienia wymaga, oczywiście, pewnych ofiar (podkr. J.K.), przynajmniej w okresie przejściowym i może się dokonać jedynie za cenę uregulowanych płac i cen (…) W ostatnich latach , zwłaszcza w socjalizmie obserwuje się proces daleko posuniętej niwelacji płac. Generalnie rzecz biorąc tendencję tę należy uznać za zdrową, chyba że wszystkie płace kształtowane są zbyt nisko. (…) Socjaliści przeprowadzają gruntowną i w ogólnych zarysach słuszną krytykę kapitalistycznego systemu własności, jako środka alienacji człowieka. Własność kapitalistyczna nie tylko powoduje alienację proletariusza, który własności nie posiada gdyż prowadzi do jego zniewolenia, lecz alienuje także samego kapitalistę, który posiadając własność staje się w pewnym sensie jej niewolnikiem, oddaje się w służbę złotego cielca.”
Ksiądz ów, któremu pozwoliłem na obszerną wypowiedź nazywa się Józef Majka, a książka nazywa się „Etyka Życia Gospodarczego”. Wydała ją Wrocławska Księgarnia Archidiecezjalna. Zgodę zaś na druk wyraził metropolita wrocławski, arcybiskup Henryk Gulbinowicz w dniu (tu uwaga) 1 czerwca 1982 roku. Powyższe cytaty przytoczyłem nie żeby się znęcać ale żeby pokazać obraz potwornych spustoszeń, jakich dokonał komunizm również w umysłach kleru. Oczywiście można sięgnąć wprost do encyklik papieskich, ale ilekroć próbowałem o nich dyskutować z kapłanami katolickimi, przekonywali mnie o pewnej ograniczoności mojego umysłu. Dlatego sięgnąłem po objaśnienie, które dostałem od gorliwej katoliczki. O księdzu Majce przypomniał mi niedawno w telewizji główny spec od gospodarki w rządzie Suchockiej – Henryk Goryszewski, prominentny działacz popieranego przez hierarchię duchowną Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego.
Komunizm, jak już pisałem wcześniej, zniszczył jedyny obiektywny miernik ludzkiej pracy jakim jest pieniądz. Dzięki ks. Majce możemy poznać motywy jakie mogły temu przyświecać. Także dziś świadomość, że misterny plan budowy społeczeństwa ludzi o podobnych zarobkach, mających prawo a nawet obowiązek pracować, był Złem jest większości ludzi wykształconych obca. Pamiętacie jeszcze wezwania w kościołach w początkowym okresie planu Balcerowicza? Nawoływały do wytrwałej pracy za niewielkie pieniądze. Co raz słychać też było o upadku etyki pracy i potrzebie jej odbudowania bez wspominanie o zarobkach.
Działo się to wtedy, gdy jeszcze opłacało się wyjeżdżać na Zachód do pracy … i wracać. Miałem pewne obawy czy podołam. Chociaż od dziecka praca fizyczna nie jest mi obca, opowieści o harówce na Zachodzie, zamiast jak u nas „czy się stoi czy się leży…” zrobiły swoje. Wyjechałem, zacząłem pracować i okazało się, że całe gadanie o potwornym wysiłku i że z tyrania od świtu do nocy biorą się „zachodnie” zarobki to jedna wielka bzdura. Polacy w kraju na pewno nie pracowali mniej. Różnica kolosalna tkwiła natomiast w organizacji pracy. Tam po prostu pracowałem i nawet do głowy mi nie przyszło, żeby sobie „organizować” robotę bo akurat nie dowieźli czegoś.
Jak zauważył ks. Majka socjalizm zniwelował prace, choć ukształtowały się one zbyt nisko. Przypomnijmy jakie w związku z tym przyjął zobowiązania. Otóż płaca w socjalizmie była czymś w rodzaju kieszonkowego. Większe potrzeby jak mieszkanie, wykształcenie dzieci, leczenie wzięło na swoje barki państwo komunistyczne. Wcześniej odebrało wszystkim obywatelom lwią część wypracowywanych przez nich dochodów. Tak jakby część zarobków otrzymywali obywatele w naturze. I oto w połowie lat 80-tych centralna propaganda komunistyczna zaczęła winą za zły stan gospodarki obarczać rozbudowane świadczenia socjalne, na które – tu uwaga! – „nie mogą sobie pozwolić nawet bogate państwa kapitalistyczne”. Czyli nie dość, że system zbankrutował to jeszcze okazało się, że wina leży po stronie niszczonych przez 40 lat ludzi, ofiar tego systemu. Był to skuteczny zabieg propagandowy, bowiem bez większej refleksji przyjęła go za swój pogląd inteligencja. Opozycja do niedawna walcząca o podwyżki płac, od momentu wejścia w struktury systemu przejrzała na oczy i zaczęła zwalczać „hasła nieuzasadnionych roszczeń płacowych”. Wcale przy tym nie proponując zmiany organizacji gospodarowania państwem. Wszystko zabrano (taniość komunizmu) nie dając w zamian nic. A przecież po załamaniu się budownictwa, bezpłatnego leczenia i małego fiata, powinienem z powrotem dostać to, co zabrali mi komuniści – możliwość zdobycia tych rzeczy własną uczciwą pracą.
Posłuchajmy Księdza (obiecuję, że po raz ostatni): „…mogą być sytuacje, w których świadczenia na cele społeczne nie zawsze są wypełnieniem obowiązków ciążących na własności, ale sposobem uchylenia się od ich wypełnienia. Jako przykład można wymienić zakładane przez amerykańskich milionerów fundacje i inne świadczenia społeczne, przez które właściciele wielkich przedsiębiorstw chcą się uchylić od płacenia podatków. Sumy te są bowiem potrącane od dochodów, dzięki czemu zmniejsza się podstawa opodatkowania i unika się progresji podatkowej. (…) Państwo ma prawo i obowiązek czuwania nad operacjami kredytowymi i stosowania odpowiednich środków w celu regulowania własności. Jednym z takich środków jest na pewno odpowiedni system podatkowy.” Ciężko nie dostrzec ogromnej przenikliwości autora. Jedyny błąd w rozumowaniu wynika z określenia podatków jako powinności ludzi bogatych względem społeczeństwa=państwa. I jest przykładem typowo anty- kapitalistycznego sposobu myślenia. Obciążenie własności było bowiem istotą poprzedniego systemu społecznego – feudalizmu. W feudalizmie własność była przywilejem a jednocześnie obłożona była określonymi świadczeniami na rzecz króla i ludu. Kapitalizm mógł się rozwinąć ponieważ zniesione zostały przywileje i ograniczenia feudalne. Rozwój kapitalizmu wynikał z pomysłowości, przedsiębiorczości oraz skłonności do wyrzeczeń i ciężkiej pracy. Rozwój prywatnego bogactwa automatycznie spowodował rozwój i poprawę doli ludzi bezpośrednio zatrudnionych przez kapitalistę albo współpracujących z nim. Im więcej kapitalistów zdobywało bogactwo, tym wyższy stawał się ogólny poziom materialny. Kapitalizm był rewolucją społeczną przeciwko zmurszałemu systemowi feudalnemu (stanowemu), który już nie był w stanie niczego szerokim warstwom ludności zaproponować. Ludzie nie dlatego uciekali ze wsi do kapitalistycznego „krwiopijcy” żeby pogorszyć swój byt, ale przeciwnie żeby go poprawić. Po 200 latach patrząc na kraje Zachodu można śmiało powiedzieć, że mieli rację.
W kraju, który właściwie kapitalizmu nie zaznał i znajdował się pod panowaniem pokrewnego feudalizmowi socjalizmu, gdzie też były przywileje i zakazy, warstwa panująca i pospólstwo, trudno o zrozumienie dla fenomenu kapitalizmu. Aby pojąć oczywiste prawdy, które kapitalizm niesie trzeba w takiej oczywistości żyć. Urodzić się w rodzinie ciężko pracującego kapitalisty, mieć przyjaciół kapitalistów, poznać ich problemy, samemu skosztować kapitalistycznego miodu. Myślę że to wystarczy aby inaczej spojrzeć na zarobki kapitalistów i problem podatków.
W dzisiejszym świecie to właśnie system podatkowy decyduje o ustroju społecznym danego państwa. O tym czy żyjemy w gospodarce wolnorynkowej, czy społecznej gospodarce rynkowej, czy po prostu w socjalizmie. Wolność jednostki zaś to wolność decydowania w jakim systemie chce żyć. Dużą rolę odgrywają tu różnice mentalne. Inaczej postrzegają swoją rolę społeczną Niemcy, inaczej Anglicy lub Szwedzi. Polacy przyjęli system podatkowy po komunizmie i jest on tak skonstruowany by nie dopuścić do powstania kapitalizmu. Po dojściu do władzy nowej elity w roku 1989 system podatkowy nie został w zasadzie zmieniony. Jako podstawę tworzenia tabeli podatkowej utrzymano „średnie wynagrodzenie pracownicze”. Natychmiastowa progresja podatkowa, brak odpisów inwestycyjnych i mnóstwo urzędniczych utrudnień skutecznie hamują rozwój firm. W roku 1989 wydawało się, że droga w stronę normalności jest nieuchronna. Jednak choć prawie wszystko możemy już powiedzieć i napisać, to z działaniem w sferze gospodarczej jest już dużo gorzej. Oczywiście podatki płaci się wszędzie, tyle że polskie należą do najwyższych na świecie. Próbują ścigać się z nami jedynie byłe demoludy. Podczas gdy musimy oddawać państwu 40% czyli 4 miliony z zarobionych w ciągu miesiąca10-ciu, to według standardów zachodnich kwota ta znajduje się poniżej minimum socjalnego i w ogóle nie podlega opodatkowaniu. Trzeba przy tym przypomnieć, że rozwój obciążeń podatkowych na Zachodzie następował po okresie wzrostu gospodarczego. Dopiero ów wzrost dał tez podstawę do świadczeń socjalnych o wiele wyższych niż w komunizmie. Mówiło się kiedyś żartem, że gospodarka polska to gospodarka cudu, ponieważ wszyscy wydają więcej niż zarabiają. Było tak istotnie i znaczyło tyle, że system był kryminogenny i wymuszał zatajanie części dochodów. Po roku 1989 nie uległo to zmianie. Szara strefa kwitnie. Za komuny takie niezgodne z przepisami działanie było utożsamiane ze sprzeciwem wobec nieludzkiego systemu. Dzisiaj w niepodległym państwie jest równoznaczne z demoralizacją kolejnych wkraczających w życie gospodarcze roczników. Z ludzi zmuszanych codziennie do oszukiwania państwa nigdy nie wyrosną obywatele oddani mu ciałem i duszą. Wręcz przeciwnie, wyrosną zastępy ludzi temu państwu wrogich.
Zastanówmy się przez chwilę co może oznaczać termin wysokie zarobki. Jeżeli ktoś zarabia 4 mln miesięcznie, to z jego perspektywy ktoś zarabiający 8 mln zarabia bardzo dużo. Jeżeli ktoś zarabia 20 mln miesięcznie, jest to dla nich wystarczające usprawiedliwienie, żeby bogaczowi temu odebrać przynajmniej 8 mln poprzez podatek. (20 mln czyli około 900 dolarów amerykańskich to dopiero poziom minimum socjalnego we Francji.) pieniądze w takim socjalistycznym robotniczo-inteligencko-urzędniczym myśleniu służą tylko do przejedzenia lub oszczędzania. Większość z tak myślących skorzystała jeszcze z komunistycznego rozdzielnika. Załapała się na mieszkanie i małego fiata. W przypadku ludzi, którzy dopiero wchodzą w dorosłe życie sytuacja przedstawia się mniej różowo. Zacznijmy od tego, że w zasadzie tych 20 mln nie zarabiają (mam tu na myśli przedsiębiorców). To urząd skarbowy wylicza im miesięczne zarobki w takiej wysokości, żeby mogli co miesiąc zapłacić od tej kwoty podatek. Tymczasem efekt przedsięwzięcia można ocenić dopiero po kilku latach działalności. A i wtedy zdarzają się potknięcia i plajty. Podatki wcześniej pobrane są zwykłym haraczem płaconym za to, że w ogóle możemy działać nie zaś opodatkowaniem faktycznego dochodu. Stratę, którą poniosę – rzecz częsta w biznesie – nie mogę od razu odpisać od dochodów jak to faktycznie miało miejsce. Muszę ją rozłożyć na najbliższe trzy lata!!! Przez ten czas mogę trzy razy umrzeć. Zakładając nawet, że wszystko jest cacy ale nie mam własnego domu, pieniądze na interes pożyczyłem od znajomego, mam za to żonę i dwójkę dzieci, broń Boże trójkę, to naprawdę niewiele zostaje oprócz utrzymania się przy życiu. W tej sytuacji robię wszystko co możliwe by dochody swoje ukryć przed urzędem skarbowym. I nawet Stefan Niesiołowski nie przekona mnie że grzeszę. Próbował to zrobić w „Gazecie Wyborczej” w przeddzień wyborów parlamentarnych w 1993 roku. Skutek był dla niego opłakany, bo w parlamencie się nie znalazł i nie ma się przed kim popisywać swoją erudycją.