Komunizm występował przeciw prawu w sposób doktrynalny. Jak głosił przewodniczący sowieckiego Sądu Najwyższego w roku 1927: „Komunizm to nie zwycięstwo socjalistycznego prawa, ale zwycięstwo socjalizmu nad wszelkim prawem, jako że wraz ze zniesieniem klas o antagonistycznych interesach, prawo zniknie całkowicie.” (za: F. H. Hayek, Konstytucja Wolności)
Prawo kojarzyło się socjalistycznym myślicielom z chytrym sposobem pozwalającym bogatym gnębić biednych. Teraz po zdobyciu władzy, w tak instrumentalny sposób rozumiane, zaczyna służyć komunistom do niszczenia starego świata i budowy „świetlanej przyszłości”. Pozwala to bez skrupułów niszczyć jednostkę, mającą dotychczas w prawie oparcie. Usprawiedliwia również niszczenie porządku stojącego ponad prawem – zbioru zasad moralnych uznawanych i powszechnie akceptowanych. Od tej pory to Wielki Projektant ma decydować co jest słuszne a co nie. Dla Boga nie ma już miejsca.
W Polsce na szczęście Bóg przetrwał. Przetrwał też Kościół stanowiący jedyną obronę wartości duchowych człowieka przed demonem komunizmu. Nie można jednak zapominać, że normalny człowiek chodził do kościoła raz w tygodniu, na jedną godzinę, a potem wracał do codzienności. A ponieważ codzienność była całkowitym zaprzeczeniem prawd głoszonych z ambony, podobnie jak ze wszystkim w komunizmie, tu również rozeszły się drogi teorii i praktyki. Jako człowiek wierzący, a przynajmniej praktykujący, długo nie mogłem pojąć dlaczego mądre i piękne kazania dotyczące czasów biblijnych nagle, przy przejściu do tematów współczesnych, zmieniają się nie do poznania. Jakby księża je wygłaszający dostawali nagle małpiego rozumu. A wytłumaczenie było proste – księża oderwani byli nawet od namiastki życia, której nie zdołał wyplenić komunizm.
Komunizm niszcząc stary porządek zlikwidował wzajemne relacje pomiędzy ludźmi regulowane dotychczas przez prawo – techniczną ekspozycję wspólnego systemu wartości. Poczynając od pierwszych kroków, a na desce grobowej kończąc, człowiek rozwija swoje życie duchowe. Kształtuje indywidualny system wartości, hartując go w konkretnych sytuacjach. Tylko w ten sposób może usunąć błędy w dotychczasowym myśleniu, błędy wynikające często ze szlachetnych pobudek. Komunizm przeniknął nasze życie regulując dokładnie wszystko. Stare wartości duchowe nie mogły być odtąd przekładane na codzienne działanie. I choć, co z lubością się podkreśla, przetrwała myśl, była to myśl abstrakcyjna. Wręcz sztuka dla sztuki, ponieważ nie można było posługiwać się nią w codziennym życiu. Zgodnie z prawem bumeranga uderzyło to w samą myśl, co widać dziś gołym okiem.
Komunistyczna regulacja życia doprowadziła do przyjęcia dwóch skrajnych postaw. Jednych pchnęła do całkowitego odrzucenia zasad moralnych jako zasad postępowania.
Innych skłoniła do zajęcia pozycji fundamentalnych. W obu przypadkach było to nieszczęście. W pierwszym doprowadziło do utożsamiania prawa z rozporządzeniami wydawanymi przez komunistów, a w konsekwencji do demoralizacji. W drugim prowadziło do porzucenia zdrowego rozsądku. Grzeszność człowieka została uznana nie za rzecz zwyczajną ale za godną potępienia w całości. W dążeniu do świętości fundamentaliści odrzucili rozróżnienie pomiędzy grzechem ciężkim a lekkim, pomiędzy zbrodnią a drobnym świństwem. Taka postawa również negowała potrzebę istnienia prawa, które chroni i wspiera człowieka chwiejnego, ze złymi skłonnościami ale i szlachetnymi odruchami. Prawo nie jest potrzebne ani świętym, ani zbrodniarzom.
Niestety nie pojawił się złoty środek. W okolicach tego miejsca zagościł bowiem relatywizm etyczny. Oceniający zachowanie człowieka w zależności od sytuacji. W ustach księdza katolickiego brzmiało to mniej więcej tak: jeżeli przełożony zmusza cię do postępowania niezgodnego z Wiarą, zrób tylko tyle ile naprawdę musisz. W domyśle, żebyś nie stracił pracy, nie poszedł do więzienia itp. Dlatego każdy mógł pod „ile musisz” podstawić to, co sam uznał za usprawiedliwione. Ta trzecia postawa była najbardziej rozpowszechniona jako najbardziej sensowna obrona przed komunizmem. Relatywizm, choć dłużej stosowany musiał prowadzić do wypaczenia sumienia, nie oznaczał że człowiek nie uwikłany funkcyjnie w komunizm uległ demoralizacji. Charakterystycznym tego przykładem niech będzie przykazanie: Nie kradnij. Normalny katolik nie okradał sąsiada, a jeśli to się z tego spowiadał czyli uważał to za grzech. Jeżeli jednak „wynosił” jakąś rzecz z państwowej roboty albo zaniżał obroty sklepu już takiego poczucia nie miał. I na pewno było to zgodne ze zdrowym rozsądkiem. Czy było grzechem?…
Dekalog, niewierni mogą to nazwać prawem naturalnym, obowiązuje jako całość. Z tego względu nie jest możliwe, aby jedno przykazanie było sprzeczne z innym. Oprócz „Nie kradnij” istnieje przykazanie „Nie zabijaj”. Gdyby przyjąć interpretację „Nie kradnij” jako posłuszne wypełnianie wszystkich obciążeń fiskalnych przez jakikolwiek rząd, kłóciłoby się to z przykazaniem „Nie zabijaj”. Przykazanie to zakazuje człowiekowi działać na szkodę własną i swoich najbliższych. Jeżeli zatem jakiekolwiek państwo konflikt taki legalizuje, mamy do czynienia nie z państwem prawa ale z państwem bezprawia. Dla fundamentalisty opisany powyżej przypadek był po prostu kradzieżą, a zatem grzechem i jako taki zasługiwał na potępienie. W myśleniu zwykłych ludzi prawo komunistyczne, według którego żeby przeżyć trzeba było zostać złodziejem, nie było sprawiedliwe. Oczywiście nie wszyscy musieli „kraść”. Na luksus bycia uczciwym mogli sobie pozwolić ludzie obdarzeni wyjątkowym talentem – chwalił się nimi komunizm jako swoim osiągnięciem, no i komuniści różnego szczebla, bo w końcu i tak wszystko było ich.
Spójrzmy teraz na to co się stało w roku 1989. Komunizm został formalnie pokonany. W parlamencie i fotelach rządowych zasiedli „nasi” ludzie … i nic. Komunistyczne bezprawie pozostało, ponieważ zasiedli nihiliści i „święci”. Kompletnie klarowna sytuacja zaistnieje po pierwszych wolnych wyborach parlamentarnych w roku 1991. Podział tego parlamentu na nihilistów i fundamentalistów aż kłuje w oczy. Niestety zabrakło w nim normalnych relatywistów z komunistycznego przymusu. Nie odrzucono zatem rzeczy najbardziej dotkliwej dla zwykłego człowieka żyjącego dotychczas w komunizmie – bezprawia. Dla nihilistów to nie moralność miała wyznaczać granice prawa, ale odwrotnie to prawo określało co dobre jest a co złe. Najważniejszy dla nich problem sprowadzał się do ożywienia dotychczas martwej konstytucji komunistycznej. Dla fundamentalistów, niepokalanych, nie był to problem zasadniczy i godny darcia szat. A przecież nikt nie zbadał – jest to nie wykonalne- ilu ludzi postępuje uczciwie dlatego, że jest to zgodne z ich systemem wartości, a ilu dlatego, że jest to opłacalne już przez sam fakt uniknięcia kary. Tymczasem ostatnie lata dowodzą namacalnie, że bardziej opłacało się być komunistycznym zbirem niż człowiekiem uczciwym. Prawna akceptacja takiego stanu rzeczy przez byłą opozycję stanowiła poważniejszy od samego komunizmu zamach na kręgosłup moralny narodu polskiego. Zamach dokonany przecież nie przez sowiecką agenturę ale elity przywódcze niepodległego państwa. Tłumaczyć można się ze wszystkiego, ale założę się, że już dziś większość ówczesnych tuzów politycznych spośród „naszych” nie pamięta jakie to sprawy wagi państwowej pchnęły ich w sam środek komunistycznego gówna. Faktem bezspornym, trwającym do dziś, pozostała legalizacja komunistycznego bezprawia.
Kolejne solidarnościowe rządy zrobiły wiele, aby ugruntować w Polakach przekonanie, że polityka jest tylko i wyłącznie doraźną grą grupowych interesów. Prawa zaś powstaje w wyniku głosowania i odzwierciedla interes aktualnej większości. Dla rozładowania atmosfery i ku uciesze licznych w Polsce demokratów dodam, że komunizm został utrzymany w sposób jak najbardziej demokratyczny. Po zaakceptowaniu komunistycznej konstytucji i przyjęciu zasady o możliwości jej zmiany wyłącznie na drodze prawnej, zmiana legalna okazała się nie możliwa. Ponieważ konstytucję można zmienić dopiero większością 2/3, dla utrzymania jej wystarczało niewiele ponad 1/3 liczby posłów. Zgodnie z umową Okrągłego Stołu komuniści dysponowali większością 2/3. Gdyby zaś uwzględnić ich agentów w „naszych” ławach, zebrałoby się tego już nie 66 ale 80%. Owe 80% przez dwa lata decydowało o wszystkim w Polsce i czuwało żeby żadna krzywda komunistom się nie stała. Pozostałe 20% chociaż nie było agentami w dosłownym tego słowa znaczeniu, to jednak odebrało „porządne” socjalistyczne wychowanie. W tym przypadku mniemanie, że prawo komunistyczne samo w sobie nie było takie złe, a problem wynikał raczej z faktu jego nieprzestrzegania przez samych komunistów.
Na zakończenie mała dygresja. Parę lat temu obserwowałem Walne Zebranie NZS pewnej wyższej uczelni. Zgromadzenie stanęło przed problemem braku kworum, które to wedle statutu potrzebne było do podejmowania decyzji dotyczących całego Zrzeszenia. Tym razem chodziło o rzecz niebagatelną, o wybór nowych władz uczelnianego NZS. Dla zaokrąglenia przyjmijmy, że liczył on 200 członków a obecnych było 80 osób. Moje podenerwowanie nie trwało długo. Otóż okazało się, że na poprzednim zebraniu podjęto uchwałę, że do podejmowania wiążących decyzji nie jest potrzebne kworum czyli 101 osób. Jak się dyskretnie wywiedziałem poprzednie zebranie liczyło 60 osób!