back to top
More

    Czytajmy Konecznego

    Strona głównaOpinieCzytajmy Konecznego

    Polecamy w dziale

    Czy projekt CPK ma szansę na realizację? 

    Podyskutujmy o CPK. Połączenie kilku lotnisk, aglomeracji warszawskiej i "lotniczych" ośrodków miejskich szybkimi kolejami i drogami, pozwoliłoby na powstanie CPK z tymi lotniskami w roli jego terminali.

    Ślubuję. Tak mi dopomóż Bóg!

    Po decyzji Sejmu o dalszych pracach o zabijaniu dzieci i wyjaśnieniach M. Morawieckiego, że "przez pomyłkę zagłosował przeciw", zapytajmy: jak ma na imię Twój bóg?, bo nasz Bóg mówi: Nie zabijaj!

    Żydowskie ludobójstwo

    Poniedziałkowa śmierć Polaka, cywilnego wolontariusza zabitego przez żołnierzy Izraela, przypomniała nam, co dzieje się od kilku miesięcy w Izraelu. A dzieje się ludobójstwo na miarę holokaustu - eksterminacja miejscowej ludności.

    Jezus zwyciężył

    Jezus zwyciężył - Jednego Serca Jednego Ducha 2014
    Tak było i jest w Rosji od stuleci: ciągłe dążenia do podbojów i ślepe posłuszeństwo wobec wielkiego księcia, cara, sekretarza generalnego czy prezydenta, który jest panem życia i śmierci.

    Masakra w Buczy i wielu innych miejscach, rabunki, gwałty, wywózki ludności z okupowanych terenów zszokowały opinię publiczną. Takie rzeczy w XXI wieku? W Europie? Jeszcze wczoraj uważano, że to niemożliwe. A tu takie zaskoczenie.

    Może jestem już zbyt stary i zbyt wiele naczytałem się, ale mnie to jakoś nie zaskoczyło. Poruszyła mnie tragedia ukraińskich cywilów, ale nie zaskoczyła. Powiem więcej, choć może zabrzmi to jak cynizm starego zrzędy: zdziwiłbym się, gdyby takie rzeczy się nie wydarzyły. Oni po prostu nie potrafią inaczej. To jest inna cywilizacja, inne rozumienie wolności, prawa i prawdy.

    Tam wolność to wolność niewolnika, któremu pan pozwolił wyżyć się na tych, których uważa za wrogów. To wolność zabijania, rabowania, gwałcenia.

    Tacy ludzie nie rozumieją naszego pojęcia wolności, gdzie każdy sam odpowiada za swoje czyny bez względu na rozkazy, czy polecenia przełożonych. My, wolni ludzie, sami przyjmujemy na siebie ograniczenia i wiemy, że nie wszystko nam wolno. Jestem wolny, sam wybieram sobie władzę, ale też prawa mnie ograniczające. Dla nas wróg, który już nie walczy, też ma swoje prawa i musimy je respektować, a ludność cywilna nie jest wrogiem, o ile nie podejmuje wrogich działań.

    Tak, wśród żołnierzy naszej cywilizacji zdarzali się też zbrodniarze wojenni. Różnica polega właśnie na tym, że „zdarzali się”, a nie byli normą. Sprawcy masakry w Mỹ Lai w czasie wojny wietnamskiej zostali osądzeni i skazani przez amerykański sąd. Mordercy z Buczy otrzymali rosyjskie odznaczenia.

    Tak było i jest od stuleci: ciągłe dążenia do podbojów i ślepe posłuszeństwo wobec wielkiego księcia, cara, sekretarza generalnego czy prezydenta, który jest panem życia i śmierci.

    Już w XV wieku wielki książę moskiewski Iwan III Srogi zaczął „zbierać ziemie ruskie”, do którego to zbierania sam sobie przyznał prawo, nie troszcząc się o zdanie ani władców, ani tym bardziej mieszkańców innych ruskich ziem. Zaczął oczywiście od ziem litewskich. Wschodnia granica Rzeczypospolitej zaczęła płonąć i płonęła przez następne stulecia. Aleksander Jagiellończyk, ówczesny wielki książę litewski, pojął za żonę córkę Iwana Helenę w nadziei uspokojenia teścia. Efekt płonnych nadziei Aleksandra podsumowała Helena w liście do ojca:

    „Oczekiwali tu, że ze mną przyjdzie z Moskwy wszystko dobre, wieczny mir, miłość, drużba, pomoc na pohaństwo, a przyszło wszystko zło: wojna, bój, pożoga grodów i włości, rozlew krwi chrześcijańskiej, wdowieństwo żon, sieroctwo dzieci, niewola, rozpacz, płacz, jęki.”

    Podobny list mogliby napisać mieszkańcy przygranicznych rejonów wschodniej Ukrainy do sąsiadów po drugiej stronie granicy. Granicy, którą często przekraczali, udając się do rodzin i znajomych po rosyjskiej stronie. I choć mówili tym samym językiem, dziś jedni mordują, gwałcą i rabują, a drudzy są mordowani, gwałceni i rabowani. Pamiętam z pierwszych dni wojny uciekinierkę z Charkowa, która pytała: „Dlaczego oni nas bombardują? Przecież znaliśmy ich, jeździliśmy do nich, a oni do nas.”

    Odpowiedź dał mniej więcej sto lat temu profesor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie Zygmunt Koneczny. Jego prace o wielości cywilizacji i różnicach między nimi jako zupełne zaprzeczenie marksistowskiej teorii walki klasowej były konsekwentnie przemilczane przez cały okres komunistycznego zniewolenia. I choć pojawiły się ponownie pod koniec XX wieku, nie są też dziś zbyt znane, prócz środowisk zdecydowanie prawicowych. Może to, że uważał rządy sanacyjne za wpływ cywilizacji turańskiej, powoduje ich małą popularność obecnie? A szkoda, bo prace Konecznego dobrze tłumaczą historię – i tę najstarszą, i współczesne wydarzenia. W przeciwieństwie do marksistowskich bajdurzeń.

    Koneczny wyjaśnia, dlaczego ludzie, wyglądający jak my, mówiący podobnym językiem do naszego, wyznający tę samą – przynajmniej nominalnie – wiarę, zachowują się w sposób dla nas niezrozumiały. To właśnie skutek różnic między cywilizacją łacińską a turańską.

    Cywilizacja turańska powstała na azjatyckich stepach głównie wśród mongolskich koczowników. Ich organizacja państwa (o ile można mówić o państwie, a może raczej o życiu społeczności) służyła prowadzeniu podbojów. Zdobywanie łupów było, oprócz hodowli, głównym zajęciem i źródłem utrzymania tych ludów. Nie rozwijali nauki ani techniki za wyjątkiem tego, co służyło prowadzeniu wojen. W tym byli naprawdę znakomici. Dzięki doskonałym łukom, umiejętnościom jeździeckim, liczbie swojego wojska, oryginalnej taktyce prowadzenia bitew i bezwzględnemu okrucieństwu siali spustoszenie w Azji i Europie. Ich społeczności były de facto organizacjami wojskowymi.

    Religie nie odgrywają w tej cywilizacji specjalnej roli. Są one podporządkowane państwu, a ściśle mówiąc władcy, i wykorzystywane jako wygodny casus belli.

    W przeciwieństwie do cywilizacji łacińskiej, władców turańskich nie ogranicza żadna moralność ani prawo. To oni są najwyższym źródłem prawa. Mogą wszystko pod warunkiem, że wygrywają jako silniejsi od swych wrogów i dają się obłowić swym poddanym. Gdy tego warunku nie spełniali, bywało różnie. Nie każdy car, mówiąc oględnie, umierał śmiercią naturalną.

    Cywilizacja turańska zawitała do wschodniej Europy wskutek najazdu mongolskiego. W tym czasie kwitła historyczna, gospodarcza, kulturalna i duchowa stolica Rusi – Kijów. Tereny, gdzie dziś jest Moskwa, zamieszkiwała mieszanina ludów słowiańskich i turańskich. Były to dalekie peryferia Rusi, znacznie oddalone od kulturowego centrum.

    Mongołowie po bitwie legnickiej wycofali się z Polski, lecz pozostali na Rusi, narzucając tam swoje zwyczaje i swój styl życia przez ponad dwa kolejne wieki, ale z umiarkowanym sukcesem na Rusi Kijowskiej. Tam był już silnie rozwinięty ośrodek cywilizacji bizantyjskiej, a po przejściu pod władzę Litwinów i wejściu w skład Rzeczypospolitej, duże wpływy miała cywilizacja łacińska. Według klasyfikacji Konecznego obie stały wyżej od turańskiej.

    Inaczej było w Moskwie i okolicach. Tam cywilizacja Mongołów znalazła podatny grunt, jako że poziom mieszkańców nie odbiegał zbytnio od poziomu najeźdźców. Efekty tego odczuwaliśmy przez wieki i widzimy je teraz.

    To właśnie jest duży kompleks Moskali: chcą być spadkobiercami Rusi Kijowskiej. Chcieliby być kontynuatorami tysiącletniej historii, a nie mogą. Nie mogą, bo istnieje Ukraina i to Ukraińcy są spadkobiercami starej Rusi, jej cywilizacyjnych wzorów, a nie turańska Rosja. I tego Rosja nie może Ukrainie wybaczyć. Nie może wybaczyć jej istnienia. A Ukraińcy dlatego na zniszczonych rosyjskich czołgach piszą: „Tu jest Ruś”.

    My Polacy dobrze wiemy, do czego zdolny jest nasz wschodni sąsiad: ciągłych wojen, brutalnych najazdów, destabilizacji i rozkładania państwa przez zdobywanie agentów wpływu i zwykłych jurgieltników. A na koniec rozbiory z przerywnikiem w postaci rzezi Pragi. Tysiące trupów – ot tak, dla zastraszenia Warszawy. To też nasze powstania i represje po nich, rusyfikacja, likwidacja Kościoła Unickiego i przymusowe chrzty w Cerkwi Prawosławnej. A w roku najazd bolszewicki, ponowiony dwadzieścia lat później. I to pamiętane przez naszych rodziców i dziadków: „dawaj czasy”, na Ukrainie zmienione teraz na „dawaj laptop”. Zawsze jakiś postęp.

    My to znamy i pamiętamy. Inaczej z mieszkającymi dalej i oceniającymi według kryteriów świata zachodniego, według relacji najczęściej pisanych na zamówienie Kremla. Czasami tylko, gdy bezpośrednio udało się dotknąć rosyjskiej rzeczywistości, następowało przykre przebudzenie.

    Dobrym przykładem pewien Francuz, Astolphe Markiz de Custine. Bałagan demokratycznych rządów Francji lat trzydziestych XIX wieku był dla niego już nie do zniesienia. Udał się więc do Rosji, by odetchnąć w zdrowej atmosferze oświeconego samodzierżawia. Jechał tam jako entuzjasta Rosji i caratu. To, co zobaczył i przeżył, opisał w książce „Listy z Rosji”. Książka sprzed blisko dwustu lat, a czyta się ją, jakby pisana była wczoraj. De Custine opisał Rosję jako kraj ludzi zniewolonych, poddanych władzy wyżej stojących i wykorzystujących swoją pozycję, by używać jej wobec stojących niżej. Opisał cara, rezydującego w pałacach imponujących Europejczykowi, mówiącego po francusku, a myślącego niczym Dżingis Chan, władcę absolutnego, według własnego uznania dysponującego życiem, wolnością i majątkiem poddanych.

    Dziś wielu przeżywa podobne zdziwienie, gdy widzi żołnierzy w mundurach, nie różniących się wiele od europejskich, a zachowujących się jak mongolski jeździec z nożem w zębach i łukiem w rękach, podpalający wioski, rabujący, co wpadnie w ręce, mordujący, kogo popadnie i rzucający się na kobiety jak na zwykły wojenny łup i część swego żołdu. A w mediach występują panowie w eleganckich garniturach z minami odpowiedzialnych mężów stanu i plotą bzdury o powodach sprowadzenia pożogi na sąsiednie państwo. Bez mrugnięcia okiem posyłają na śmierć nie tylko Ukraińców, ale też tysiące swoich żołnierzy. Życie ludzkie zawsze było w Rosji tanie.

    To wszystko usprawiedliwiane jest wielkimi słowami – religijną czy ideologiczną koniecznością. Najpierw napadano na sąsiadów, by zbierać ziemie ruskie. Tak zlikwidowano szereg słabszych księstw oraz zniszczono rzeczypospolite kupieckie. Kolejnym pretekstem napadów na Rzeczpospolitą była obrona prawosławnych. To akurat wzmocnione było ogłoszeniem Moskwy Trzecim Rzymem, czyli stolicą chrześcijaństwa, a moskiewskiego prawosławia jedyną prawdziwą wiarą. Katolicyzm uznano za herezje i wytwory antychrysta, więc katolicką Polskę należało zniszczyć.

    Kolejnym dobrym uzasadnieniem wojen, szczególnie z Turcją, był panslawizm. XX wiek to już wyższa półka, czyli dążenie do wyzwolenia całej ludzkości z niewoli kapitalizmu i wprowadzenie najwspanialszego i jedynie słusznego ustroju. I tu znowu cena liczona w milionach trupów nie odgrywała roli. Zawsze Rosja przed kimś się broniła, lub broniła kogoś, zawsze była pokrzywdzona i dążyła jedynie do odzyskania tego, co jej się słusznie należy. Tak jak dzisiaj Ukrainy.

    Wieki mijają, a dzisiejsza Rosja w pracach Konecznego nie odbiega zbytnio od jego opisu turańszczyzny. Jest wódz stojący ponad prawem, o niczym nieograniczonej władzy, jedną swą decyzją mogący zniszczyć najbardziej znaczących i najbogatszych ze swych poddanych. Jest państwowa religia, Cerkiew Rosyjska, będąca karykaturą chrześcijaństwa, służąca wodzowi do religijnego uzasadniania jego działań. Zresztą wielu hierarchów to koledzy wodza z jego poprzedniej pracy.

    Jest gospodarka opierająca się na eksporcie surowców i płodów rolnych, bez znaczącego wytwarzania produktów przetworzonych. Nawet na etykietach sprzedawanych w Niemczech wódkach o rosyjskich nazwach jest napisane, że to „produkt niemiecki”. Jak pisał Koneczny, nie ma tam żadnego rozwoju zaawansowanej technologii, za wyjątkiem produkcji broni, choć przebieg wojny na Ukrainie i w to każe wątpić. Gdyby nie ukradziona wcześniej technologia jądrowa i wytworzony potężny arsenał tej broni, znaczenie Rosji w świecie byłoby takie jak Nigerii czy Wenezueli – dużych dostawców surowców.

    Armia i strach, jaki budzi, to największy powód do dumy przeciętnego Rosjanina nie tylko z głębokiej prowincji, ale nawet mieszkających w wolnym świecie, bo z wpisaną w genach wiernością wodzowi i gotowością do walki i umierania za jego zachcianki. To swoista duma z bycia niewolnikiem, ale niewolnikiem cara całego świata.

    Czarny to obraz. Czy są inni Rosjanie? Tacy, którzy przyszłość swojej ojczyzny widzą nie w podbojach i sile militarnej, a w rozwoju gospodarczym i kulturowym, w rozwoju społeczeństwa wolnych obywateli? Sam znam kilkoro takich. I myślę o nich z dużym szacunkiem, bo wiem, jaką cenę płacą za swoje poglądy. Rodacy traktują ich jak zdrajców, tracą znajomych i rodziny, a w Rosji czekają na nich surowe wyroki.

    Tacy ludzie zawsze w Rosji byli. I choć stanowili zdecydowaną mniejszość, parokrotnie wydawało się, że uda im się przekształcić Rosję w normalne państwo, dbające nie o podbijanie sąsiadów, ale o dobro swych obywateli. W XX wieku były dwa takie momenty. Po rewolucji lutowej wszystko wydawało się być na dobrej drodze, ale Niemcy przysłali Lenina i bolszewicki walec zmielił te nadzieje na miazgę.

    Druga mniejsza szansa powstała po rozpadzie Związku Sowieckiego. Pomimo dużych turbulencji wydawało się, że Rosja może być normalna. Ale w roku 2000 władzę przejął pułkownik KGB. Cierpliwie i konsekwentnie budował swoje samodzierżawie na turańską modłę. Tych, którzy nie chcieli mu ślepo służyć, albo skutecznie uciszył, jak środowisko Memoriału, albo zamordował, jak Borysa Niemcowa. I mamy to, co mamy.

    Czy Rosja już zawsze taka będzie, czy nie ma szans na zmianę? Cóż, zmiany cywilizacyjne są trudne, a zmiany w Rosji wymagałyby cudu. Cuda w historii jednak się zdarzały, a przynajmniej bardzo niespodziewane zmiany. Małym przykładem jest Ukraina.

    Dziś podziwiamy skuteczną obronę Ukrainy, jej bohaterską walkę o niepodległość. Czy ktoś przypuszczał 10, 20 lat temu, że Ukraińcy stworzą tak sprawnie funkcjonujące państwo? Podziwiamy ich walkę, ale też pamiętamy, co dziadkowie tych wspaniałych żołnierzy robili podczas II wojny. Pamiętamy Wołyń i ukraińskie formacje SS. A dzisiaj wnuki tych wściekłych nacjonalistów stworzyły demokratyczne państwo, które nie będzie różnić się od państw w innych częściach Europy, o ile zdoła się obronić.

    Wojenny wstrząs może przynieść też zmiany w Rosji. Przynajmniej trzeba mieć taką nadzieję. Niedawno obchodziliśmy Wielkanoc, Święto Zmartwychwstania. Skoro Chrystus zmartwychwstał, wszystko jest możliwe. A przyszłość jest nieprzewidywalna.

    Zbigniew Kopczyński

    Ostatnie wpisy autora

    Nowa Konstytucja