Zasada POMOCNICZOŚCI to trzeci filar naszego nowego państwa – V Rzeczypospolitej.
Zasadą tą, podobnie jak całą Nauką Społeczną Kościoła, wycierają sobie gęby wszyscy wrogowie wolności.
Zasada pomocniczości wpisana jest również w obecnie obowiązującą konstytucję. Jednak za ogólnikami nie stoi żaden konkret. Złośliwi twierdzą, że jedyny czyn, który poszedł za słowem, to biurokracja powiatowa, dwieście tysięcy nikomu niepotrzebnych urzędników. I rozkwit fasadowych fundacji społecznych, żyjących z dotacji zaprzyjaźnionych ministrów, NGO-sów.
Tymczasem zasada pomocniczości, subsydiarności – jak zwą ją bardziej oczytani, stanowi jedynie tyle, że wszystko, co może być wykonane przez człowieka bez żadnej pomocy, przez niego powinno być wykonane. Wszystko, co przekracza jego możliwości, powinno być wykonane w jego najbliższym otoczeniu, czyli z pomocą rodziny, sąsiadów itd.
Zasada pomocniczości wymusza zatem oddolny sposób zarządzania całym społeczeństwem, narodem i państwem. Gwarantuje radykalnie obniżenie kosztów. A nie wprost eliminuje selekcję negatywną „mierny, ale wierny”, dominującą w społeczności zbiurokratyzowanej, z którą mamy do czynienia obecnie.
Szczególnie tak zwane samorządy – chluba III RP – z prawdziwą samorządnością nie mają nic wspólnego, a są wylęgarnią biurokracji obciążającej swoimi kosztami nas wszystkich. Dzieje się tak, ponieważ urzędy gmin nie gospodarują pieniędzmi przez siebie zebranymi, ale dotacjami z Centrali. Dlatego wójt, w swoim mniemaniu, wydaje nie pieniądze własne, ale państwowe lub unijne czyli niczyje. A skoro są niczyje, to dlaczego nie przyjąć na etat kolejnego pracownika lub wybudować coś niepotrzebnego?
Zasada pomocniczości zapobiega marnotrawieniu naszych pieniędzy. Powoduje to, że najmniejszym nakładem środków osiągamy największą korzyść.