Nie jestem prorokiem, więc unikam przewidywania. Czym innym jest jednak mówienie o widocznych procesach i trendach, które dadzą efekt w przyszłości, choć raczej tej dalszej. Niemniej zdarza się, choć nieczęsto, niespodzianka i moje przewidywania spełniają się w sposób zaskakujący.
W ostatnim tekście pisałem o zmianach twarzy Platformy Obywatelskiej i przewidywałem wzrost intensywności tych zmian wraz z rozkręcaniem się kampanii wyborczej. Nie spodziewałem się, że realizacja tych przewidywań nastąpi tak szybko.
Już marsz 4 czerwca powinien dać do myślenia. Morze biało-czerwonych barw to zaskakująca zmiana w porównaniu do dominacji unijnych i tęczowych na dotychczasowych manifestacjach opozycji. Nagła zmiana narracji w sprawie imigrantów z krajów muzułmańskich w wydaniu Donalda Tuska jest już tego konsekwencją. Teraz szef Platformy wzywa do ochrony granic, a jutro pewnie zawoła „Polska dla Polaków” i zapisze się do Konfederacji. I jakaś logika by w tym była, bo to Konfederacji rośnie poparcie, a nie Platformie.
To nagłe i niespodziewanie przejście lidera opozycji na nacjonalistyczno-rasistowskie, kseno- i islamofobiczne pozycje niesamowicie urozmaiciło nudną i – wydawać by się mogło – przewidywalną kampanię wyborczą. Generuje też pytanie, o co chodzi? Czy w tym szaleństwie jest metoda? Odpowiedź może przynieść rzut oka na historię wielkich akcji Platformy Obywatelskiej.
Wiele lat temu, w roku 2004, a więc jeszcze za rządów koalicji SLD-PSL, Platforma ogłosiła projekt istotnych zmian ustrojowych: słynne 4xTAK. Przeprowadzić je chciała, jak deklarowali jej liderzy, poprzez referendum i wezwała do zbierania podpisów pod wnioskiem. Armia zaangażowanych działaczy ruszyła w Polskę zbierać podpisy i zebrała ich 700.000, czyli siedem razy więcej niż było to konieczne.
W roku 2007 rządy przejęła Platforma na długie osiem lat. Postulowane referendum zostało skutecznie zamilczane, a listy z zebranymi podpisami zmielone. Po co więc była cała to akcja? Odpowiedzi na to udzielił po latach jeden z ojców założycieli Platformy, Andrzej Olechowski. Według niego było to takie ćwiczenie aktywu, żeby się nie kisili w domach, tylko wyszli na miasto i coś robili.
Tak jak wtedy, przewodząc Platformie, Donald Tusk ćwiczył swoich ludzi w aktywności, tak teraz ćwiczy ich w wierności. Wierność przywódcy i wiara w słuszność tego, co robi, bez względu na nagłe i niespodziewane zmiany, ślepe zaufanie wiernych szeregów, to marzenie każdego dyktatora. Udawało się to nielicznym, a Donald Tusk chce do nich dołączyć.
Wczoraj chciał wpuszczać imigrantów bez ograniczeń, a dziś wzywa do obrony naszych granic, wczoraj krytykował rozdawnictwo, szczególnie 500+, a dziś chce dawać babciowe i 800+ od zaraz, wczoraj oskarżał PiS o rusofobię, a dziś oskarża o wspieranie Putina, wreszcie wczoraj oskarżał państwo PiS o zabijanie kobiet, a dziś oskarża policję o uratowanie życia kobiety. A wszystko z niezmiennym aplauzem i entuzjazmem wiernych wyznawców.
Skoro jednak stan umysłu twardego elektoratu jest, jaki jest, Tusk cynicznie to wykorzystuje, a elektorat ćwiczony jest w odrzucaniu myślenia i kierowaniu się jedynie emocjami, tymi złymi, bo one działają skuteczniej. W kampanii 2007 Donald Tusk mówił głównie o miłości w polityce. Teraz o niej nawet nie wspomni. Tylko nienawiść i podjudzanie podjudzonych. Zamknięci w informacyjnej bańce jego wyborcy wchłaniają to, jak leci i nawet przez myśl im nie przemknie, by pomyśleć krytycznie, sprawdzić cokolwiek w innych źródłach.
Główna telewizja opozycji jeszcze niedawno stosowała dość wyrafinowane podprogowe metody manipulacji. Od czasu, gdy badania wykazały, że jej widzowie jedynie w znikomym procencie zaglądają do innych mediów, poszła na całość, pewna, że odbiorcy niczego nie będą weryfikować.
Tak też wyglądał materiał „informacyjny” o głośnej sprawie pani Joanny. Kłamstwo na kłamstwie, a wszystko okraszone podjudzającymi komentarzami. Widzowie otrzymali jasny przekaz: policja dowiedziała się o aborcji i zrobiła pani Joannie piekło. A przecież, jak histerycznie zapewniała prezenterka, dokonanie samodzielnie aborcji farmakologicznej nie jest w Polsce przestępstwem.
Niewiedza, czy celowe działanie? Przerwanie ciąży jest w Polsce dozwolone jedynie w ściśle określonych przypadkach. Poza tym jest przestępstwem. Jedynym wyjątkiem jest brak kary dla matki wyabortowanego dziecka, ale nie dla pomagających w tym procederze. Stąd dociekliwość policji co do pochodzenia tabletki poronnej. Matka jej nie wyprodukowała.
Ta kłamliwa narracja była jednak spójna i przekonująca. I wszystko szło dobrze, aż nagle (co za pech!) komendant policji przedstawił nagrania zgłoszenia konieczności interwencji. No i wyszło, że powodem policyjnej interwencji był stan depresyjny i zagrożenie samobójstwem pani Joanny. Okazało się, że „brutalna” policja uratowała jej życie. Gdyby „obrońcy kobiet” spod znaku błyskawicy choć trochę myśleli logicznie, powinni zmienić hasło „przestańcie na zabijać” na „przestańcie nas ratować”.
Zauważmy jeszcze, że opisywane wydarzenia rozegrały się w kwietniu, a TVN poinformował o tym pod koniec lipca. Dlaczego? Można się domyślać. Być może chodziło o przeczekanie okresu przechowywania policyjnych nagrań. Wtedy byłoby słowo „pokrzywdzonej” przeciw słowu policjantów, a tym widzowie TVN nie wierzą. Ktoś tu jednak czegoś nie dopilnował i głupio wyszło.
To, czego nie chcą zrozumieć z całej tej i podobnych historii „obrońcy kobiet”, to oczywisty fakt, że aborcja, nawet farmakologiczna, jest zagrożeniem dla zdrowia i życia kobiety. To nie jest bułka z masłem. Pomijając fizyczne konsekwencje wynikające z brutalnej ingerencji w naturalny a skomplikowany proces rozwoju dziecka w organizmie matki, z przerwaniem ciąży wiążą się trudne do przewidzenia następstwa dla psychiki kobiety. To aborcja zabija, a nie jej zakaz. Zabija zawsze dzieci, a czasami i matki.
Syndrom poaborcyjny naprawdę istnieje i może ruszyć sumienie nawet tak zapiekłej błyskawicowej działaczki jak pani Joanna. Może doszło do niej dlatego, że dokonując aborcji zabiła własne dziecko? W połączeniu z istniejącymi już problemami psychicznymi i 1,5 ‰ we krwi mogło to spowodować stan głębokiej depresji, a i chęć targnięcia się na swoje życie.
Ci, którzy mieli do czynienia z ludźmi w głębokiej depresji, wiedzą, że w ostrych stanach nie tyle nie chcą oni żyć, co chcą umrzeć i to jak najszybciej. Zagrożenie było więc zupełnie realne. Psychiatra lecząca panią Joannę i znająca jej konstrukcję psychiczną, naprawdę wiedziała, co mówi policjantom.
Hejt wylewający się na policjantów to standard opozycji. Natomiast hejt na psychiatrę rzetelnie wykonywującą swoje obowiązki jako lekarz i człowiek, to nie tylko obrzydliwość. Fala nienawiści może w przyszłości skłonić lekarzy do powściągliwości w podobnych przypadkach. A to już stanowi zagrożenie dla ich pacjentów. I to zagrożenie śmiertelne.
Przypomnę tylko, że przed laty przy zatrzymaniu Barbary Blidy funkcjonariusze zachowali się właśnie powściągliwie, pozwalając jej wejść samej do łazienki. Wiemy, jak się skończyło. Gdyby funkcjonariuszka zachowała się mniej kurtuazyjnie, Barbara Blida zapewne skarżyłaby się na brutalne obdarcie jej z intymności przez pisowskich siepaczy, ale żyłaby.
Mam jednak wrażenie, że cały ten krzyk ma na celu odwrócenie uwagi od serialu „Reset”, którego pierwszy sezon właśnie dobiegł końca, a drugi zapowiadany jest wkrótce. Oskarżenia rzucane tam są naprawdę ciężkie, a reakcji opozycji jakoś mało. I nie sądzę, że nie oglądali. O politykach i dziennikarzach piszę, bo widzowie TVN nie oglądali go na sto procent. Zarzuty są tak mocne, a oskarżenia tak ostre, że gdyby była jakakolwiek wątpliwość co do ich zasadności, autorów czekałyby pozwy, a pewnie i sprawy karne. Tymczasem cisza.
Bo i z czym tu dyskutować? Można kwestionować wypowiedzi ekspertów i ich interpretacje. Wiadomo, każdy ma swoich ekspertów, a każdy ekspert po swojemu interpretuje fakty. Ale trudno kwestionować już nie wycinki, ale całe dokumenty zredagowane i podpisane przez liderów obecnej opozycji. Jeden poseł Trela zakwestionował autentyczność dokumentów, bo co innego zostało? Donald Tusk woli wykrzykiwać oskarżenia o zabijanie kobiet.
To, że rząd PO-PSL poszedł na jednostronne ustępstwa wobec Rosji wiedzieliśmy i bez tego serialu. Nie wiedzieliśmy tylko, że robił to tak konsekwentnie i świadomie, czyniąc z tych ustępstw zasadę polskiej polityki zagranicznej. Porażająca jest szczerość Donalda Tuska, tłumaczącego amerykańskiemu prezydentowi, jak zapłacił za ocieplenie stosunków z Rosją. Zapłacił bezpieczeństwem Polski, militarnym i energetycznym za ocieplenie, którego nie było. Całe to „ocieplenie” to łaskawa zgoda na kilka spotkań, mizdrzenie się Tuska i Sikorskiego do ruskiego satrapy i udawanie, że pada deszcz, gdy pluł im w twarz. Rozgrywał ich jak chłopców w krótkich spodenkach. Tacy to byli geniusze dyplomacji.
Trudno powiedzieć, czy to zdrada, czy głupota. Moim zdaniem pierwsza była głupota, a w konsekwencji zdrada. Ale to moje zdanie, a w rzeczywistości mogło być odwrotnie.