Marnujemy czas, bo zamiast czynić sobie ziemię poddaną, tracimy go na bzdury. Na przykład na udowadnianie, że jesteśmy najlepszymi chrześcijanami. Koncentrujemy się na sobie, zamiast na dziele. Bez sensu jest taki wysiłek. Stajemy się coraz bardziej wyjątkowi dla grona „wiernych” i coraz dziwaczniejsi dla pozostałych; coraz liczniejszych.
Chcąc nadal być elitą, stajemy się marginesem osobliwości. Ale… nadal domagamy się uznania od ludzi, a przecież prawdziwego uznania powinniśmy oczekiwać od Pana Boga. Nasz martwy umysł zajmuje się tworzeniem doskonałości, w których nie ma i nie będzie życia. Dlatego wymrzemy, do końca swych dni mając pretensje do bliźnich o brak zrozumienia.
Byłem na konferencji młodych prawicowców (kolega mnie zaprosił w charakterze publiczności). To było klasyczne marnowanie czasu. Jak pod koniec lat 80-tych. Dałem się wtedy nabrać, młody byłem i głupi, na parę uczonych dyskusji o świecie i Polsce. Nic z nich nie wynikało, bo nie mogło wynikać. Teraz doznałem refleksji, że 40 lat minęło, a polskie polityczne myślenie jest na takim samym poziomie. Poziomie zero. Przez 40 lat nie nastąpił żaden rozwój myśli. A ja, wyłączając się na 40 lat z dyskursu społecznego, niczego nie straciłem.
W kuźni młodych prawicowych talentów rozprawiano o rzeczach, na które nie mamy najmniejszego wpływu i kreślono wizje godne Onufrego Zagłoby. Nie poruszono żadnej istotnej dla młodych ludzi sprawy. Żadnej istotnej dla Polski sprawy, na jaką moglibyśmy i powinniśmy oddziaływać.
Czy ogólność idei jest zatem niemożliwa do przełożenia na konkretne działania? W odpowiedzi na to pytanie leży klucz do przyszłości Polski.
Zalążki polskiej elity patriotycznej (pomijam tu establishment okrągłostołowy) aktywność obywatelską upatrują w zorganizowaniu kolejnej konferencji dla przekonywania przekonanych do własnej idei. Idea ta została sformułowana 150 lat temu w odpowiedzi na ówczesną sytuację. W diametralnie innym otoczeniu. W otoczeniu świata chrześcijańskiego, któremu jeszcze nie przyśnił się komunizm. Dziś w świecie zagrożonym Nowym Porządkiem należy wyartykułować nową ideę, odwołującą się wprost do chrześcijaństwa, do naszej Wiary.
Nasza Wiara jest prosta. Dekalog jest prosty. Nauka Jezusa Chrystusa jest prosta. Świat jaki powinniśmy tworzyć wg wskazań Boga i naszego Nauczyciela jest prosty.
Świat jest miejscem dla dobrych i złych, którzy mają szansę na nawrócenie i poprawę. Dlatego nasza idea społeczna i nasz program działania powinny ten fakt uwzględniać. A to oznacza, że musi to być program namacalnych korzyści (najpierw) materialnych dla zdecydowanej większości społeczeństwa. Dla 90%, bo 10% walczących o zniewolenie nas wszystkich i żerowanie na nas nigdy nie przekonamy.
Nie ma innego sposobu na uratowanie chrześcijaństwa w obecnym świecie. Tysiąc konferencji chrześcijańskich również nie pomoże. Bo wina, choć nie zdajemy sobie z tego sprawy, albo nie chcemy przyjąć do wiadomości, leży w nas – chrześcijanach. Dla chwilowych korzyści daliśmy się zwieść fałszywym ideom, sprzecznym z zasadami naszej Wiary i chrześcijańskim rozumem. Chcąc mieć wszystko zostaliśmy z pustymi rękami.
Zamiast na skale budowaliśmy na piasku. Podam jeden przykład, którego nie chcemy zrozumieć. Po roku 1989 Kościół w Polsce dostał wydawałoby się wszystko. Za jeden drobny gest – pobłogosławienie nowego porządku – byli komuniści oddali Kościołowi całą młodzież. Religia nie tylko weszła do szkół. Księża katecheci mieli mieć za pracę z dziećmi płacone, jak nauczyciele świeccy. Jednak musieli przestrzegać porządku szkoły świeckiej. Zamiast zaproponować swoje reguły, możliwe do egzekwowania we własnych katolickich szkołach, przyjęli reguły szkoły zdemoralizowanej. Zamiast pominąć 10% uczniów nie chcących religii i dobrze wychować 90%, księża stracili dla chrześcijaństwa 90% młodzieży.
Jeśli zatem mamy po owocach poznawać, to jak można bronić dalszej nauki religii w szkołach publicznych? (Byłem przeciwny pomysłowi wejścia księży do szkół publicznych jak tylko ten pomysł się pojawił, bo oczywiste było [dla mnie], jak się to skończy.)
2000 lat temu wyrafinowani znawcy Pisma odrzucili przepowiednie proroków i naukę Jezusa, bo uważali się za elitę. Bo uznawali się za lepszych. Bo chcieli kosztem społeczeństwa nadal dostatnio żyć. Nie podążajmy ich tropem.
Wszystko już w obecnym chrześcijańskim cyklu wyjaśniłem. My chrześcijanie nie mamy prawa do istnienia społecznego, jeżeli nie zaproponujemy niewierzącym w Chrystusa lepszego życia. Tu i teraz. Jeżeli chcemy im zaproponować tylko wyrzeczenia, a sobie zaszczyty, to znaczy, że nasz czas minął.
Jan Azja Kowalski