Cz. I
Warto i trzeba czytać gazety. Dlaczego? Ano, gdybym nie zajrzał do „Gazety Warszawskiej” (nr 42/2020), mógłbym nie wiedzieć, że w Katowicach dyrektor Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego zaproponował, aby zmienić patrona tej placówki na Kazimierza Kutza.
Okazją do złożenia tej szokującej (dla tradycyjnego hanysa –sic!) propozycji była debata, jaka odbyła się 5 października br. w katowickim kinie Rialto, zatytułowana Kazimierz Kutz a Śląsk – co dalej?. „Może należałoby spojrzeć na Teatr Śląski i zmienić jego patrona? Zamienić Wyspiańskiego na Kutza? CZEMU NIE?” – powiedział dyrektor Teatru, Robert Talarczyk. Myślę sobie, że taki pomysł mógł się zrodzić tylko w głowie tęgiego liberała. Choć – póki co – nadzieje na jego realizację są niewielkie. W pełni podzielam pogląd, że mamy tu raczej do czynienia z sondowaniem, jak daleko można się posunąć w promowaniu ludzi, którzy pluli na Polskę. O pogmatwanym żywocie Kutza pisałem niedawno. Jedno zdaje się nie budzić wątpliwości. Format osobowy (m.in. antyklerykalizm) tego skądinąd utalentowanego artysty ma się nijak do wzoru osobowego funkcjonującego na gruncie tradycyjnie pojętej cywilizacji zachodniej. Kieruje raczej naszą refleksję w stronę tezy francuskiego myśliciela Paula Valery’ego, który sto lat temu jakże słusznie i zwięźle zauważył: „Wiemy, że cywilizacje są śmiertelne”. Do sformułowania tego banału wystarczyła zwykła znajomość historii. I nic się od tego czasu nie zmieniło.
Dziś wskazuje na to przetaczająca się przez świat antychrześcijańska rewolucja moralna, którą niesie zdehumanizowany laicyzm i sekularyzm, niczym walec zgniatający wszystko, co normalne, zdrowe, usankcjonowane wartościami tradycyjnymi i zgodne z prawem naturalnym. Poza wszelką wątpliwość wpisywał się w to moralne bagno propagandowo kreowany na wzór zawodowego Ślązaka K. Kutz, maszerując ongiś na czele warszawskiej Parady Równości. Chciałoby się pozostawić to luzackie zachowanie bez komentarza. Ale Kazimierz Kutz był jednym z najwybitniejszych polskich twórców. Jak pojąć, co autor filmu Śmierć jak kromka chleba robił w sztabie wyborczym ekskomunisty Włodzimierza Cimoszewicza? Dlaczego dołączył do grona swobodnie bredzących bojowników o prawa wszystkich do wszystkiego? Wreszcie na jakiej podstawie twierdził, że Polacy nie są tolerancyjni wobec homoseksualistów? Nie dziwi więc, że w konserwatywnych/antyliberalnych kręgach pobrzmiewa pytanie: ile musi upłynąć czasu, zanim – jeśli w ogóle – nasza cywilizacja zachodnia znowu stanie na nogach? Nie muszę dodawać, że zarysowany problem nie stanowi zmartwienia (wręcz przeciwnie) w kręgach tzw. nowej lewicy, pochłoniętej instalacją liberalnego postępu. Można odnieść wrażenie, że nie dostrzegają (bądź też nie widzą w tym zła?) jak ten implantowany z Zachodu dyktat perfekcyjnej politycznej poprawności się rozrasta, upokarza rozum, niszczy język (dając np. społeczne zezwolenie na używanie wulgaryzmów), degraduje maniery, oswaja i banalizuje kłamstwo. Słowem: jak dewastuje normalny świat i do czego może nas to doprowadzić.
Przyjrzyjmy się zatem dziś bliżej owym dewastatorom. Zwłaszcza że z pychą obiecują (i rzekomo wiedzą), jak stworzyć raj na ziemi. Pod tym względem liberałowie jako żywo przypominają wykładowców marksizmu polskich uniwersytetów, o losach których ślad jakoś zaginął. Dziwne to – wszak nie jest tajemnicą, że na wszystkich uniwersytetach w PRL-u były katedry marksizmu. A jeśli tak, to gdzie się podziali marksiści? Ani chybi znajdziemy ich pośród współczesnych liberałów. Niczego dobrego to nie wróży, jeśli zważyć, że zawołaniem bojowym liberałów – jak słusznie zauważa francuski filozof Alain Finkielkraut – jest nonszalancko przecież brzmiące: czemu nie?! „Pogardzać bogactwem przeszłości w imię tego, co dopiero nastąpi, w imię nowych tradycji i konwencji? Czemu nie? Wszyscy jak jeden mąż wychwalamy bezgraniczne i ciągłe zmiany, idąc za przykładem techniki i nauk społecznych. Nikogo i niczego nie mamy już zamiaru bronić. A jeżeli rodzina monogamiczna przy okazji przepadnie? Spróbujmy, co nam szkodzi… Czemu nie!” (Wartość wspólnej pamięci, rozmowa z A. Finkielkrautem, „Życie”, 20.12.1999).
Z tego właśnie powodu Patrick J. Buchanan, autor światowego bestsellera Śmierć Zachodu (Wektory, Wrocław 2005) twierdzi, że Zachód umiera i ma na myśli cywilizację ukształtowaną przez chrześcijaństwo – tak prawosławne, jak katolickie oraz protestanckie – i kulturowe dziedzictwo greckie i łacińskie. Umiera dlatego, że milcząca większość Europejczyków w imię dobrobytu i spokoju socjalnego dała sobie narzucić światopogląd nie pasujący do tradycji kulturalnej, religijnej i obyczajowej kontynentu. Książka, reklamowana jako prekursorska i odkrywcza, wcale taka nie jest. Prawie sto lat temu Oswald Spengler opublikował Upadek Zachodu, treściowo analogiczny. Podobnie Samuel P. Huntington, w Zderzeniu cywilizacji rozpatrujący nieuchronność napięć między cywilizacjami, ma swego prekursora w Polaku Feliksie Konecznym, którego kilka prac (zwłaszcza O wielości cywilizacyj z roku 1935) głosiło podobną tezę.
Autor Śmierci Zachodu pisze o tym, co dzieje się, kiedy człowiek, a nie Bóg stał się miarą wszechrzeczy i kiedy nie warto o nic walczyć, niczego zdobywać i niczego bronić, bo można narazić się na nieprzyjemności, miast pławić się w luksusie, na co przecież z definicji rzekomo zasługuje. Stąd moda na „pluszowe chrześcijaństwo”, w ramach którego Ewangelia pozbawiona jest wymagań sprzecznych z tym, czego chce od człowieka współczesny, coraz bardziej zsekularyzowany i antykatolicki świat. Rozmaitej maści dziennikarze, artyści, eksperci od religii przekonują, że gdyby zrezygnować z nauczania biblijnej moralności, przestać nękać innych opiniami na temat zbrodniczości aborcji, straszyć piekłem czy potępiać akty homoseksualne, to od razu nasze świątynie napełniłyby się wiernymi. Na taką drogę „upluszowienia chrześcijaństwa” weszło już wiele wyznań. I wbrew opiniom ekspertów od „koniecznych zmian w Kościele, bez których straci on wiernych”, w niczym nie polepszyło to ich sytuacji. Wszystkie one tracą bowiem wiernych, i to w tempie zastraszającym. Póki co wielką karierę zaczyna robić powiedzenie, że „nikt nie musi być heroiczny”. W praktyce oznacza to, że nikt nie musi być przyzwoity, a nawet normalny w sensie tradycyjnym. Pornograficzne zdjęcia dziewcząt w internecie i kolorowych czasopismach nieprzypadkowo opatrywane są refleksją typu: „Jest tak piękna i zgrabna, że nie musi w życiu nic. Zastanawiacie się, jak to jest po prostu być, leżeć, pachnieć i dostarczać rozkoszy? Heroizm to rzecz niezdrowa, a nie dbać o zdrowie to przecież grzech”.
I właśnie – pamiętamy – że w czasach kultu łatwości, przyjemności, użycia i „pluszowego chrześcijaństwa” Ojciec Święty Jan Paweł II zwracał uwagę, jak istotną rolę w rozwoju człowieka jako osoby ludzkiej ma do spełnienia trud, poświęcenie i cierpienie. Ludzie poważni nie uciekają przed cierpieniem, jeśli widzą, że jest ono ceną, jaką trzeba zapłacić za ocalenie zasad moralnych i religijnych. Wolą cierpieć, niż złamać zasady, które odsłaniają przed nimi sens życia i cel godnego życia. Okazuje się, że człowiek potrzebuje cierpienia, trudu, aby dojrzeć. To nie przypadek, że do młodzieży (Westerplatte, 12.06.1987) Jan Paweł II mówił: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali. Wbrew wszystkim mirażom ułatwionego życia. Musicie od siebie wymagać”. W podobnym duchu wypowiadał się o młodzieży kardynał J. Ratzinger: „Człowiek może dojrzeć i wydawać owoce właśnie dzięki temu, że podporządkuje się jakimś wymaganiom i pozwala przyciąć swe roszczenia. Młodzi ludzie mają poczucie, że zbyt mało się od nich żąda (…) Człowiek wie, gdzieś to w nim tkwi: Muszę się zmierzyć z wymaganiami, muszę formować swą osobowość wedle jakiejś wyższej miary, muszę się nauczyć dawać” („Gość Niedzielny”, 14.05.2006).
Właśnie z tego powodu, że chrześcijaństwo/katolicyzm jest wymagający i uciążliwy, bywa odrzucany jako nie do pogodzenia z wygodą życiową. Ponury katolicyzm jako fanatyczne przeciwieństwo humanizmu (bez Boga!) to we współczesnej kulturze motyw częsty, jak w skądinąd pełnym literackiego i filmowego uroku Imieniu Róży Umberta Eco i J.J. Annauda czy angielsko-hiszpańskim filmie Alejanda Amenabara pt. Agora. Chrześcijanie są w nim fanatyczną dziczą, która dokonuje pogromów i w religijnym szale niszczy humanistyczny dorobek antyku, zatrzymując rozwój cywilizacji na tysiąclecia. Dziś propagatorzy postępu zapominają, że to nie tylko tradycja sprawia, iż Alfa i Omega są od siebie w innej odległości niż A i Zet. Sugeruje się też, że wszystkie zachowania należy traktować jako dobre, mimo że nawet obowiązujący kodeks karny mówi co innego!
W szkołach ponadgimnazjalnych (czerwiec 2004) przeprowadzono ankietę TNS OBOP pod neutralnie brzmiącym tytułem „Młodzież o sobie. Opinie, postawy i zachowania młodzieży wobec ważnych spraw życiowych”. Sonda zawierała 75 obscenicznych pytań na temat zachowań seksualnych. Zawierała niemal instruktażowy opis zachowań seksualnych, które są związane z przemocą i patologią lub zakazane prawem. Ankieta o takiej treści jest nie tylko instruktażem zachowań patologicznych i przestępczych, jest też szantażem emocjonalnym i moralnym, wywieranym na uczniach za pomocą przewrotnie sformułowanych pytań oraz natarczywych sugestii, że współżycie seksualne w ich wieku to coś tak oczywistego i częstego, że trudno nawet pamiętać swój pierwszy stosunek (pyt. 66A i 69). Drastyczną przemocą wobec sumienia i wrażliwości moralnej uczniów jest pytanie, czy są skłonni zaakceptować takie zachowania seksualne, które są przestępstwem (pyt. 20, 25, 26, 34), albo czy sami są skłonni zdecydować się na zachowania przestępcze albo czyny lubieżne (pyt. 27, zobacz: „Ankieta czyli molestowanie w szkole” „Nasz Dziennik”, 14.06.2004). Wypacza się w ten sposób obraz ludzkiej płciowości u młodych ludzi. Jest to sytuacja wręcz groteskowa, gdyż politycznie poprawni naukowcy kierują tego typu sugestię do pedagogów, a zatem do tych, którzy na co dzień przekonują się, jak wielu ich wychowanków drastycznie krzywdzi samych siebie i innych ludzi. Autorzy ankiety na temat płciowości odkrywczo i „postępowo” zauważają, że „jedni ludzie zachowują się tak, inni inaczej”. Zapominają jednak dodać, że jedni ludzie popełniają samobójstwa, inni są w szpitalach psychiatrycznych czy w więzieniach, a jeszcze inni zakładają szczęśliwe rodziny.
W podobnym duchu zredagowano pakiet edukacyjny Każdy inny, wszyscy równi. Pakiet przygotowała Rada Europy we współpracy z Europejskim Ruchem Młodzieży przeciw Rasizmowi, Ksenofobii i Nietolerancji. Polskim wydawcą książki jest Harcerskie Biuro Wydawnicze „Horyzonty”. Pierwszy nakład wyniósł 1100 egzemplarzy, drugi już 9 tys. Publikacja była dotowana przez Ministerstwo Edukacji i Sportu i rozsyłana do szkół średnich (zob. Każdy inny, wszyscy równi Warszawa 2003, a także: B. Andrzejewska, Instrukcja oswajania z patologią, „Nasz Dziennik”, 30.04–3.05.2004). Pseudoedukacyjna broszura, firmowana przez Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu oraz Związek Harcerstwa Polskiego promuje moralny indyferentyzm, wprowadza wychowawczy „męt i zamęt”. Za priorytet uważane jest wychowanie międzykulturowe; skupiające się na różnicach społecznych, kulturowych i etnicznych. Efektem takiego wychowania ma być budowanie społeczeństwa, w którym następuje proces aktywnej tolerancji i utrzymania stosunków, gdzie każdy jest tak samo ważny, nie ma zwierzchników i podwładnych, lepszych i gorszych ludzi. Wiarę, rodzinę, tradycyjne społeczeństwo sprowadzono w tym pakiecie do zbioru uprzedzeń i stereotypów właściwych ksenofobom, rasistom i antysemitom. Normą ma być brak wszelkich norm. Patologie społeczne i dewiacje to – według autorów publikacji – wybór innej, uprawomocnionej drogi życiowej. Nawet w obrębie jednej kultury są tacy, którzy nie zgadzają się z powszechnymi normami i mogą określać się jako subkultury. Członkowie subkultur są często ofiarami nietolerancji w obrębie społeczności. Przykłady obejmują niepełnosprawnych, gejów, lesbijki, pewne grupy religijne i szerokie spektrum subkultur młodzieżowych. Pytanie do młodzieży, sugerowane przez autorów pakietu brzmi: „Do której subkultury należysz?”. O manipulacyjnych tendencjach twórców książki świadczy wyjątkowo fałszywe i perfidne zestawienie osób niepełnosprawnych z homoseksualistami. Ideologią Nowej lewicy jest bowiem kult wszystkich mniejszości i zrozumienie dla tych, którzy odrzucają tradycyjne normy moralne.
Idźmy dalej. „Koszulki na rzecz wolności” to inna akcja, mająca służyć demonstrowaniu haseł solidarności z grupami i postawami, które w opinii Nowej lewicy są poddawane dyskryminacji. „Jestem Żydem, jestem Arabem, nie słucham papieża, nie chodzę do kościoła, usunęłam ciążę, jestem gejem, jestem lesbijką, mam okres, byłem w więzieniu, jestem bezrobotny” – to tylko parę „wolnościowych” deklaracji. Jest to akcja społeczna, wymyślona przez studenta socjologii, a polega na sprzedaży podkoszulków w celu „przeciwdziałania dyskryminacji różnych grup społecznych i poruszanie tematów tabu. Tak, żebyśmy nie musieli się wstydzić, kim jesteśmy, jacy jesteśmy, jakie mamy przeżycia”. „Intymność jest nietolerancyjna, wszystko winno być publiczne” – mówi „postępowy” student socjologii. „Trzeba – w myśl „zgorszenia kontrolowanego” – odrzucić wstyd, a więc stworzyć świat bezwstydny. Jak można zrozumieć, to właśnie ma być ideałem współczesnej tolerancji” (B. Wildstein, Tolerancja, tolerancja, tralalala, „Rzeczpospolita”, 1.06.2004). W dodatku do „Gazety Wyborczej” (Wysokie Obcasy) koszulki prezentują znane postacie z życia publicznego. Koszulkę z napisem „byłem w więzieniu” poleca Władysław Frasyniuk. Być może dzięki owej akcji – ironizuje publicysta „Rzeczpospolitej” – uda się zbudować dekalog tolerancji współczesnej. Jej wcielenie: „będzie Żydem gejem, który usunął ciążę, wyszedł z więzienia, nosi spiralę i się masturbuje, choć ma okres”. Frasyniuk – zauważmy – zaakceptował bardzo perwersyjny przekaz, jaki niesie ze sobą ta akcja. Miesza ona solidarność z grupami, które poddawane są uprzedzeniom z racji rasowych czy kulturowych, z afirmacją postaw, które są wolnym wyborem moralnym i światopoglądowym. O ile nikt nie ma wpływu na to, że urodził się Żydem lub Arabem, o tyle zabicie własnego dziecka lub pobyty w więzieniu, przy całym dramatyzmie ludzkich losów, w większości przypadków bywają wynikiem określonego postępowania i wyborem między dobrem a złem.
Zauważmy, że wybierając W. Frasyniuka, jednego z najsłynniejszych więźniów politycznych, do promowania koszulki „byłem w więzieniu”, autorzy akcji z premedytacją zamazali różnicę losu i moralnej oceny działaczy „Solidarności” walczącej o wolność i kryminalistów, których więzienna przeszłość nie może być przecież powodem do chwały (P. Semka, Nowe szaty i koszulki lewicy, „Rzeczpospolita”, 16.07.2004). Senator Kazimierz Kutz wyznał, że gotów włożyć na siebie koszulkę z napisem: Jestem Żydem! „Bo Żyd i pedał to przecież ekwiwalenty w naszej katolicko-narodowej tradycji. Dla mnie to nie nowość, że znani ludzie, w tym znani publicznie homoseksualiści, boją się wyrażać na taki temat. To dowód – ubolewał „Ślązak inaczej” – na to, jak mało jest wśród nas ludzi wolnych, a jak wielu zastraszonych i zahukanych. Człowiek, który ma w sobie wolność, wyraża, co chce i jak chce” (M. Rybiński, Geje-jednodniówki, „Gazeta Polska”, 15.06.2005). Dotychczas homoseksualizm był formą zaspokojenia popędu płciowego albo potrzeby miłości a do tego przestrzeń publiczna jest raczej niepotrzebna. Dotychczas nie uważano tego za pogląd, lecz mówiono o skłonnościach. Ale „jednodniówkom”, gejom wierzącym, choć niepraktykującym, chodzi właśnie o politykę i o ideologię. Myślę, że należy współczuć prawdziwym homoseksualistom, którzy dają się wykorzystywać. Należy współczuć Polakom, z których robi się na siłę homofobów, ciemniaków i zacofańców. Przedstawiona powyżej akcja koszulkowa jest wyrazem głębokiego kryzysu kultury europejskiej. Jego najistotniejsza przyczyna tkwi zaś w rozumie, a w zasadzie jego braku. W błędnym odczytaniu prawdy o człowieku, jego naturze i celu.