Rosja ugrzęzła na Ukrainie i nic nie wskazuje na to, żeby tę wojnę szybko mogła zamknąć. Wygląda na to, że niektóre państwa z rosyjskiej strefy wpływu chcą z tego skorzystać. Oglądamy właśnie kolejną odsłonę konfliktu azersko-ormiańskiego o Górski Karabach.
Najpierw trochę historii. Stosunki azersko armeńskie nigdy nie należały do łatwych. Gdy w roku 1917 powstała Federacja Zakaukaska, składająca się z Gruzji, Armenii j Azerbejdżanu, pojawiła się nadzieja na trwałe wyzwolenie się tych państw spod władzy Imperium Rosyjskiego. Jednak konflikty pomiędzy Gruzinami, Ormianami i Azerami, doprowadziły do wyodrębnienia się niezależnych krajów: Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu.
Każdy z tych starożytnych narodów miał wizję odtworzenia swojego państwa w granicach historycznych o największym zasięgu. W związku z tym wybuchy konflikty. Wykorzystała to Turcja pod przywództwem Kemala Paszy, zajmując część Armenii. A Ormianie zajęli część terytorium Azerbejdżanu.
Wszystkich pogodziła Armia Czerwona, która do 1922 ostatecznie złamała opór poszczególnych państw kaukaskich. Rejon Górskiego Karabachu został przyznany po I Wojnie Światowej Azerbejdżanowi. Bolszewicy w 1920 r potwierdzili to i Górski Karabach pozostał w Azerskiej SSR. Górski Karabach, zamieszkały z 76% przez Ormian, został w 1991 zajęty w wyniku operacji wojskowej przez siły armeńskie i de facto pozostaje poza jurysdykcją Baku. Jednocześnie obie strony dopuściły się czystek etnicznych. Wielu Ormian musiało opuścić Azerbejdżan, a Azerów Górski Karabach.
Azerbejdżan nigdy nie zrezygnował z odzyskania swojego terytorium. Występuje przy tym duża presja społeczna na władze, by drogą dyplomatyczną bądź militarną odzyskać enklawę. Do dużych protestów społecznych na tym tle doszło w lipcu 2020 roku w Baku. Azerbejdżan, zasobny w surowce energetyczne, wydaje się stać na lepszej pozycji niż biedna i mniej liczebna Armenia. Jednak Armenia ma ważnego sojusznika – Federację Rosyjską. Stąd dotychczasowe próby przywrócenia zwierzchności nad Górskim Karabachem kończyły się niepowodzeniem.
15 km od linii rozgraniczenia biegnie ważna infrastruktura przesyłu surowców energetycznych do Turcji i gruzińskich terminali nad morzem Czarnym omijająca Rosję. W interesie FR jest zatem nie tylko utrzymać kontrolę Armenii nad Górskim Karabachem, ale rozszerzyć to terytorium. Dzięki temu Rosja mogłaby przejąć kontrolę nad tymi ważnymi korytarzami transportowymi.
Upór Ormian ma również historyczne podłoże. Ten stary naród ma poczucie swojej wielkości i misji cywilizacyjnej. Armenia to jedna najstarszych chrześcijańskich społeczności w Europie. Kierując się zatem argumentami historycznymi i obszarem zamieszkania etnicznych Ormian, zgłasza swoje pretensje. Oficjalnie Armenia nie zdecydowała się na inkorporację tego terenu, ani na uznanie niezależności Górskiego Karabachu. Stwarza to dla niej olbrzymi koszt polityczny i jest przyczyną braku nieuregulowania kontaktów z sąsiadami: Azerbejdżanem i Turcją. Biedna Armenia musi także dotować funkcjonowanie enklawy odciętej od świata o powierzchni 11 458 km², liczącej 151 000 mieszkańców.
W 2005 r. Rada Europy przyjęła stanowisko w tej sprawie, podtrzymane w 2010 r. przez Parlament Europejski, który zażądał wycofania armeńskich sił zbrojnych z terytorium okupowanego. Rada Bezpieczeństwa w rezolucjach 882, 853 i 874 potwierdzała zwierzchność Azerbejdżanu nad Górskim Karabachem. Azerbejdżan kompletnie zablokował kontakty z Górskim Karabachem, w odpowiedzi Armenia wprowadziła blokadę Nachiczewańskiej Republiki Autonomicznej (enklawy azerskiej w Armenii).
Oba kraje na tym konflikcie niewątpliwie tracą. Traci także Turcja, nie mogąc w pełni wykorzystać swojego potencjału gospodarczego. Zyskuje Federacja Rosyjska, blokując skutecznie rozwój południowego korytarza transportowego EAKTR.
Obecny kryzys to kolejna próba odzyskania spornego terytorium, podjęta przez słabnącego z powodu problemów gospodarczych kraju prezydenta Alijewa. Rosja ma oficjalnie związane ręce, póki gra toczy się o terytorium formalnie należące do Azerbejdżanu. No chyba, że się pojawi zagrożenie humanitarne. Wtedy FR będzie mogła wyprowadzić wojska ze swojej bazy w Armenii. Jest jeden problem -Turcja, która otwarcie wsparła Baku i ma ku temu argumenty prawne. Przecież Górny Karabach jest w rękach separatystów i nielegalnych formacji zbrojnych.
Wiemy jednak, że Kreml może użyć patriotycznie wzmożonych „prawosławnych turystów”, zaopatrzonych w prywatne czołgi i systemy artyleryjskie. Wielu Rosjan posiada także swoje prywatne samoloty. Sytuacja jest zatem bardzo niepewna i rozwojowa.
Przypomina to scenariusz opracowany przez KGB dla Polski, wychodzącej właśnie ze strefy wpływu ZSRR. Na Litwie, wykorzystując patriotyczne uniesienie Polaków, starano się utworzyć Polski Kraj Narodowo-Terytorialny. Połknięcie tej przynęty byłoby katastrofalne dla Polski. Trwały konflikt z Litwą, odgrzany z czasów II RP, zablokowałby nasze starania o członkostwo w UE i NATO. Członkostwo Krajów Nadbałtyckich także stanęłoby pod znakiem zapytania. Dobrze, że Warszawa oparła się pokusie i stanęła na stanowisku uznania granicznego status quo.
Bogactwo materialne i kulturowe narodu nie jest już zależne od wielkości terytorium, ale stopnia wykorzystania kapitału ludzkiego, Gospodarka oparta na wiedzy daje szansę rozwoju nawet bardzo małym terytorialnie państwom. Los rodaków mieszkających poza naszymi wschodnimi granicami i kwestia pomocy dla nich to temat na inny artykuł.
Po tej dygresji, widać jak ważna jest dojrzałość elit państwowych. Na Kaukazie, trzeba to ze smutkiem skonstatować, nie potrafiły one udźwignąć ciężaru odpowiedzialności wobec swoich narodów i państw. Nie mamy na to żadnego wpływu. Jednak pokój i stabilność na Kaukazie, czyli bezpieczeństwo przesyłu ropy i gazu, jest dla nas kluczowe. Ułatwiłoby dostęp do zasobów Morza Kaspijskiego, jako komponentu w dywersyfikacji dostaw.
Polska powinna zatem apelować i angażować się w jak najszybsze i pokojowe uregulowanie konfliktu. Konfliktu, który jest kosztowny dla obu stron i blokuje szansę ich dynamicznego rozwoju.
Mariusz Patey