back to top
More

    Czy Ukraińcy na terenach okupowanych podzielą los Polaków w ZSRR?

    Strona głównaOpinieCzy Ukraińcy na terenach okupowanych podzielą los Polaków w ZSRR?

    Polecamy w dziale

    Ślubuję. Tak mi dopomóż Bóg!

    Po decyzji Sejmu o dalszych pracach o zabijaniu dzieci i wyjaśnieniach M. Morawieckiego, że "przez pomyłkę zagłosował przeciw", zapytajmy: jak ma na imię Twój bóg?, bo nasz Bóg mówi: Nie zabijaj!

    Żydowskie ludobójstwo

    Poniedziałkowa śmierć Polaka, cywilnego wolontariusza zabitego przez żołnierzy Izraela, przypomniała nam, co dzieje się od kilku miesięcy w Izraelu. A dzieje się ludobójstwo na miarę holokaustu - eksterminacja miejscowej ludności.

    Jezus zwyciężył

    Jezus zwyciężył - Jednego Serca Jednego Ducha 2014

    Podatek dochodowy zwany składką zdrowotną.

    Obiecanki cacanki, a głupiemu radość? Nie będzie dobrowolnego ZUS dla przedsiębiorców. Nie będzie likwidacji składki zdrowotnej. Podatek w wys. 10 mld zł, jakim obciążył ich PiS, będzie teraz trochę inaczej liczony.
    Rosjanie są specjalistami od planowego rozwiązywania kwestii narodowych. Zaczynają od rusyfikacji, a kończą na eksterminacji milionów. Już widać, że na ziemiach włączonych do Rosji Ukraińcy zostaną poddani tej samej "procedurze".

    Dzisiejsi Sowieci dysponują wypracowanymi przez dziesięciolecia procedurami i sprawdzoną pragmatyką służbową na niwie narodowościowej, którą udoskonalano właściwie już od czasów carskich. Celem wszystkich działań była rusyfikacja licznych narodów zamieszkujących ogromne państwo, aby uniemożliwić w przyszłości pojawienia się dążeń separatystycznych, grożących rozpadem  imperium po „szwach narodowościowych”.

    Największym problemem byli (i są!) „od zawsze” Polacy. Drugi najliczniejszy naród – Ukraińcy nie stanowili aż takiego problemu, bo nie mieli nigdy organizmów państwowych i tradycji (Sicz Zaporoska była tylko namiastką  państwowości), a pojawieniu się kultury i inteligencji ukraińskiej potrafiono skutecznie zapobiegać. W 1876 roku  „oświecony” car Aleksander II  wydał tajny tzw. edykt emski, który zabraniał całkowicie nie tylko druku prasy i książek w języku „małorosyjskim”, ale zakazywał ich wwóz zza granicy i zakazywał używania w przestrzeni publicznej nazwy „Ukraina”. Nauka w szkołach miała być prowadzona tylko w języku rosyjskim. Z bibliotek szkół wszystkich szczebli usunięto książki w „dialekcie małorosyjskim”.  Nauczyciele i wykładowcy uniwersyteccy z 3 okręgów szkolnych (kijowskim, charkowskim i odeskim) zostali przeniesieni na terytorium wielkorosyjskie, a  ich miejsce mieli zająć Rosjanie.

    Źródłem kłopotów rusyfikatorów była Galicja Wschodnia – skrawek (12 %) ogromnego terytorium Rzeczpospolitej, który zdołała sobie wyszarpać Austria. W latach 60 – tych XIX wieku, gdy w państwie Habsburgów nastąpiło odejście od polityki germanizacji, ta prowincja ze stolicą we Lwowie stała się „Piemontem” Polski, a także Ukrainy. Niestety, dążenia narodowe Polaków i Ukraińców stały na kursie kolizyjnym i ten fakt był zawsze i jest do dzisiaj wykorzystywany przez Rosjan.

    Pojawiają się opinie, że rzeź wołyńska była inspirowana i sterowana przez NKWD, będąc w istocie „operacja pod fałszywą flagą”.

    Faktem jest, że Rosjanie mają długą tradycję skutecznego rozwiązywania problemów narodowościowych. Duch edyktu emskiego jest stale obecny w mentalności rosyjskiej – Rosjanie wciąż uważają „dialekt małorosyjski” za zepsuty rosyjski i nie mogą zaakceptować istnienia narodu ukraińskiego. Dlatego obecna wojna cieszy się poparciem większości Rosjan.

    W jednej ze swoich książek  Wiktor Suworow opisywał starą już, ale stosowaną do dziś, pragmatykę zajmowania atakowanego terytorium. Wraz z wkraczającymi do zdobywanej miejscowości jednostkami liniowymi wchodzi OSNAZ i natychmiast – jeszcze w czasie walk – zaczyna budować zręby nowej państwowości. Funkcjonariusze tej służby dysponują spisem wszystkich mieszkańców i listami proskrypcyjnymi. Ci, którzy nie zdążyli się na czas ewakuować, mogą się spodziewać przesłuchania przez fachowych śledczych, a potem ew. umieszczenia w obozie „filtracyjnym”, gdzie zostaną poddani dokładniejszym „badaniom”. Niektórych mordowano na miejscu, co wyszło na jaw po odbiciu Buczy, gdzie oprawcy nie spodziewali się, że zostaną wyparci.

    Kadry do tworzenia nowej administracji są przygotowane już wcześniej spośród kolaborantów skłonnych do współpracy z okupantami (takich nigdy nie brakuje). Świadczy o tym szybkie wprowadzenie rubla jako waluty, zmiany kodów pocztowych i operatorów telefonii komórkowej, czy niszczenie książek ukraińskich w szkołach i bibliotekach. Później nastąpi tzw. „paszportyzacja” – złowrogi termin znany mieszkańcom naszych kresów. Ci, którzy nie chcieli przyjąć obywatelstwa radzieckiego, źle skończyli; w najlepszym razie pojechali na Sybir.

    Można się spodziewać, że niebawem na „zdobytych” terenach odbędą się „referenda”, w których miejscowa ludność wyrazi wolę powołania Demokratycznej Republiki Ludowej, następnie niepodległe republiki wyrażą chęć przynależności do Federacji Rosyjskiej. Taki rytuał wynika nie tyle z troski o pozory demokracji, tylko służy przede wszystkim kontroli ludności.

    Specyficzna sowiecka „praworządność” ma długą tradycję. O tym, jak wyglądały „referenda” za czasów sowieckich pisał kompozytor prof. Witold Rudziński. Kiedy sowieckie wojska wkroczyły na Litwę zaistniała konieczność, aby wyłonić nowe władze – bardziej postępowe i skłonne do przyjaźni ze Związkiem Radzieckim. Rudziński po latach odwiedził rodzinną Wileńszczyznę i pytał ciotki, dlaczego głosowały za przyłączeniem do ZSRR podczas „wyborów” w 1940 roku. Krewni opowiedzieli mu wiele szczegółów o tym wydarzeniu. „Wybory” te przeprowadzono z nadzwyczajną starannością – aby żaden głos nie został pominięty, dla obłożnie chorych wożono urny do domów (taką samą procedurę pamiętam z lat 50 we Wrocławiu, gdy do mojej babci przyjechała komisja z urną). Na Litwie w czasie głosowania w każdej komisji jeden z jej członków zajmował się tylko obserwacją, który z wyborców korzysta z kabiny. Przy nazwisku głosującego stawiał wtedy kropkę. Osoby w tej sposób oznaczone zostały wywiezione do syberyjskich łagrów.

    Po wojnie polsko – bolszewickiej na Środkowej Ukrainie, w okolicach Żytomierza istniały zwarte skupiska ludności polskiej, która nie straciła świadomości polskiej (i wiary katolickiej). Mimo pozostawania przez 160 lat – od I rozbioru w 1772 roku – poza obszarem państwowości polskiej. Powołano tu nawet w 1925 roku Narodowy Obwód Polski, tzw. Marchlewszczyznę. Nazwaną tak na cześć Juliana Marchlewskiego – przeciwnika niepodległości Polski, który pierwszy wyartykułował ideę, by powołać Polską Republikę Rad w ramach Związku Radzieckiego. Analogiczny narodowy rejon polski o nazwie Dzierżyńszczyzna powstał na Białorusi, a w planach były dalsze – wszędzie tam, gdzie istniały duże skupiska ludności polskiej. Zamierzano przygotować kadry dla przyszłej Polskiej Republiki Rad na terenie dawnego „Kraju Przywiślańskiego”.

    Na Marchlewszczyźnie 70% ludności było Polakami, istniało 55 polskich szkół, wydawano gazetę w języku polskim, a stolicą było miasteczko Dołbysz, przemianowane później na Marchlewsk. Zamysł, by miejscowych Polaków kształcić na przyszłe kadry Polskiej Republiki Rad się nie powiódł – ludność była wyjątkowo odporna na kolektywizację i ateizację. Dlatego po 10 latach, w 1935 roku zlikwidowano oba obwody polskie, a w 1937 roku rozstrzelano ich twórcę i głównego ideologa – Tomasza Dąbala. Przystąpiono do bardziej radykalnych rozwiązań problematyki narodowościowej – organizując klęskę głodu. Kilka milionów ludzi zmarło z głodu na najżyźniejszej ziemi świata. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że wśród ofiar Hołodomoru było ok 10% Polaków. Opustoszałe tereny zasiedlono ludnością sprowadzoną z Rosji, tak więc sztuczny głód był elementem polityki narodowościowej.

    W ramach „czyszczenia etnicznego” Ukrainy w roku 1936  polscy mieszkańcy mieli wybór – zadeklarować narodowość ukraińską lub białoruską, albo zostać usuniętym ze swoich rodzinnych wsi. Ci, którzy trzymali się narodowości polskiej i tak mieli dużo szczęścia, bo zostali wywiezieni do Kazachstanu i sporo ich przeżyło. Rok później problemy narodowościowe rozwiązywano już bardziej radykalnie – nie deportowano, tylko mordowano Polaków na miejscu, w ramach tzw. operacji polskiej – najskuteczniejszej postaci polityki narodowościowej.

    Po zwycięskiej wojnie z bolszewikami Polska uzyskała granicę pokrywającą się z linią II rozbioru. Na terenach dalszych – do granicy sprzed rozbiorów – pozostało ok. 1.5 mln Polaków. W ciągu kilkudziesięciu lat Rosjanie zdołali dokonać „ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej” na administrowanym przez siebie terytorium.

    Być może o tym wszystkim wiedzą ukraińscy mieszkańcy okolic Chersonia i mają wielkie dylematy – już nakazano im składać podania o azyl, jeśli chcą pozostać na swoich rodzinnych terenach. Los Ukraińców na okupowanych terenach jest dramatyczny, a może być tragiczny, zbliżony do losu Polaków w ZSRR

    Infrastruktura potrzebna do wielkich operacji inżynierii społecznej umożliwiająca deportacje całych narodów i wyniszczanie dużych grup ludności nadal istnieje.

    Znajduje to potwierdzenie w doniesieniach medialnych („obrońców Azowstalu umieszczono w BYŁEJ kolonii karnej”). Do czerwca z terenów okupowanych wywieziono do Rosji już ok. 2 mln osób i nie było problemu z zakwaterowaniem. Do takich „operacji specjalnych” prawdopodobnie używane są tzw. „wojska konwojowe” (unikalna w skali świata formacja służąca do transportowania ogromnej ilości więźniów na tysiące kilometrów).

    We wczesnych latach 80-tych izraelski ekspert Ewren Szafran opublikował przewodnik po sowieckich obozach koncentracyjnych, wymieniając ponad 1700 miejsc. Istnienie nadal czynnych obozów potwierdził w 2005 roku angielski sowietolog Christopher Story:

    Kilka lat temu uzyskałem listę obozów koncentracyjnych z bardzo wiarygodnego źródła. Spis zawierał dokładne pocztowe adresy obozów. Wśród nich jest kilka zupełnie nowych, utworzonych już za formalnie demokratycznych rządów Jelcyna, czyli rządy te w istocie stanowią kontynuację poprzednich władz.

    Gdy o ustaleniach sowietologa wspomniałem parę lat temu w zacnym gronie profesorów z Akademickiego Klubu Obywatelskiego, spotkałem się z niedowierzaniem („co też Pan mówi”). Myślę, że dziś profesorowie byliby bardziej skłonni uwierzyć.

    Christopher Story zmarł w lipcu 2010 roku na tajemniczą chorobę wątroby. To może świadczyć, że mówił prawdę i miał rację.

    Jan Martini

    Ostatnie wpisy autora

    Nowa Konstytucja