28.08.1946 na tydzień przed swoimi 18 urodzinami w więzieniu przy ulicy Kurkowej w Gdańsku zamordowana została Danuta Siedzikówna pseudonim „Inka”. Jej ostatnimi słowami był okrzyk: „Niech żyje Polska! Niech żyje Łupaszko!”. Inka pozostaje do dzisiaj symbolem wierności, wytrwałości i poświęcenia ludzi, którzy całe swoje życie oddali Polsce.
Urodziła się 3.09.1928 we wsi Guszczewina na Podlasiu jako córka leśnika, który ledwie 2 lata wcześniej wrócił do Polski z zesłania za udział w antycarskim spisku. Miała dwie siostry i była wychowywana w atmosferze patriotycznej oraz afirmacji niepodległej Polski.
Dziewczynki uczyły się w szkole powszechnej w Narewce i prowadziły w miarę beztroskie życie aż do wybuchu wojny. W wyniku inwazji ZSRR na Rzeczpospolitą rodzinna miejscowość Danuty znalazła się w radzieckiej strefie okupacyjnej.
Parę miesięcy po wkroczeniu sowietów, w lutym 1940 roku aresztowano jej ojca, który po brutalnym śledztwie został zesłany do katorżniczej pracy w kopalni złota w rejonie Nowosybirska. Po podpisaniu paktu Sikorski-Majski udało mu się przedostać do armii Andersa, ale w wyniku wycieńczenia organizmu zmarł w 1943 roku w Teheranie o czym rodzina dowie się dopiero po wojnie.
Po aresztowaniu Wacława Siedzika, jego rodzina została zmuszona do opuszczenia leśniczówki i życia w Narewce.
Po inwazji III Rzeszy na ZSRR matka Danuty Eugenia zaangażowała się w działalność konspiracyjną i przystąpiła do AK. Niestety w wyniku donosu trafiła na Gestapo, a następnie została rozstrzelana w nieznanym miejscu. Przed śmiercią zdołała wysłać do swoich córek gryps: „dziewczynki, zemstę zostawcie Bogu.”
Obie dołączyły do AK i przeszły kurs dla sanitariuszek. Następnie służyły w oddziale Stanisława Wołoncieja „Konusa” z Narewki. Po przejściu frontu, Danuta znalazła pracę w lokalnym nadleśnictwie, którą godziła z konspiracją.
W czerwcu 1945 roku wszyscy pracownicy nadleśnictwa w Narewce zostali aresztowani przez NKWD i UB pod zarzutem działalności konspiracyjnej. Planowano przewieźć ich do Białegostoku na przesłuchanie, jednak po drodze w okolicach Hajnówki konwój zaatakowali partyzanci z oddziału „Konusa”, którzy podlegali wtedy majorowi Szendzielarzowi „Łupaszce”.
Po uwolnieniu „Inka” przystąpiła więc do „Łupaszki” i jego legendarnej 5 Wileńskiej Brygady AK nazywanej też Brygadą Śmierci. Służyła jako sanitariuszka najpierw u „Konusa”, potem u „Piasta” i „Mścisława”, a w końcu u „Żelaznego”. Po kilku miesiącach Szendzielarz rozwiązał zgrupowanie, jednocześnie kontynuując działalność konspiracyjną.
Danuta przez pewien czas próbowała ułożyć sobie życie w nowej Polsce. Wróciła do szkoły, gdzie ukończyła 2 klasy, ojciec chrzestny znalazł jej pracę w nadleśnictwie Miłomłyn, gdzie pracowała począwszy od stycznia 1946 roku. Już miesiąc później odnowiła jednak kontakty ze swoim oddziałem, który przerzucał siły do województwa olsztyńskiego i Gdańskiego, gdzie planowano od podstaw zbudować siatkę konspiracyjną w oparciu o repatriantów z kresów wschodnich i połączenie morskie z emigracyjnym rządem w Londynie.
Na korzyść partyzantów przemawiała brutalność i opresyjność nowej władzy, która traktowała miejscową ludność jak zdrajców i wrogów. Mnożyły się gwałty, zabójstwa i rabunki. Nikt nie mógł spać spokojnie na tzw. ziemiach odzyskanych, dopóki w pobliżu grasowali czerwonoarmiści.
Mimo to nastawienie miejscowych wobec konspiratorów było początkowo nieufne, ponieważ obawiali się prowokacji. Dopiero gdy partyzanci, których było łącznie około 60 umocnili się w regionie i zaczęli przeprowadzać akcje wymierzone przeciwko znienawidzonej Armii Czerwonej, NKWD oraz UB, a jednocześnie chronili miejscową ludność, zyskali wsparcie około 200 osób, którzy zapewniali im bezpieczne schronienie, informacje, pożywienie i leki.
„Inka” dołączyła do oddziału na początku marca i została przydzielona do szwadronu Zdzisława Badochy „Żelaznego”, gdzie pełniła rolę sanitariuszki, a czasem także łączniczki i wywiadowcy. Żołnierze dobrze ją wspominali:
„Była bardzo lubiana za skromność, a jednocześnie hart i pogodę ducha. Znosiła trudy z równą chłopcom wytrwałością, zwłaszcza psychiczną. Raz tylko w czasie powrotu znad Wisły prosiła, by ktoś przejął jedną z jej ciężkich toreb. Maszerowaliśmy wtedy prawie półbiegiem ze względu na odległe miejsce postoju, a ją właśnie gnębił brak formy”.
Partyzanci „Łupaszki” rozbrajali posterunku MO, karząc tych funkcjonariuszy, którzy działali na szkodę lokalnej ludności. Karano również donosicieli oraz tych spośród członków PPR-u, którzy nadgorliwie wysługiwali się okupantowi. Najczęściej stosowaną karą była chłosta. Dzięki rekwirowanym pojazdom, szwadrony „Łupaszki” przemieszczały się między miejscowościami i długo pozostawały nieuchwytne.
Aby zdobyć potrzebne środki stosowano ekspropriację na funkcjonariuszach wrogiego reżimu. 19 maja miała miejsce najbardziej spektakularna akcja podczas której 1 szwadron rozbroił placówki 7 posterunków MO i 1 UB w powiatach kościerskim i starogardzkim.
Mimo, że „Żelazny” kazał przydzielić „Ince” pistolet Mauser, nigdy z niego nie strzelała. Pomimo oskarżeń milicjantów, udzielała rannym (w tym milicjantom) pomocy medycznej.
W czasie jednej z akcji „Żelazny” zginął, o czym jego podkomendni nie wiedzieli. Zastępca „Żelaznego” „Leszek” wysłał Inkę, która dała się poznać jako świetna łączniczka potrafiącą dogadać się nawet z Kaszubami, aby dowiedziała się co się stało z „Żelaznym” i dlaczego tak długo nie wraca do oddziału.
Dowódca Olgierd Christa „Leszek” tak ją zapamiętał z dnia, w którym wyruszała w podróż: „W pożyczonej od gospodyni sukience wyglądała bardziej dziewczęco niż zazwyczaj. Na co dzień chodziła, jak wszystkie »siostry«, w spodniach i długich butach, nigdy w spódnicy […]”.
Pierwszym celem podróży był Malbork.
„Udałam się więc do Malborka – zeznawała „Inka” – gdzie spotkałam syna Tarasiewiczowej, który zakomunikował mi, że matka jego jest aresztowana, a »Żelazny« prawdopodobnie zginął pod Sztumem. Z Malborka udałam się do Olsztyna, aby potwierdzić wiadomość o »Żelaznym«. Jednak »Stopki« nie zastałam, gdyż został on aresztowany, a żona jego nic nie wiedziała na ten temat, przyjechałam więc do Wrzeszcza”.
Tam zatrzymała się w jednym z lokali konspiracyjnych, gdzie miło upłynął jej wieczór na rozmowach i śpiewie patriotycznych piosenek. Niestety dom był obserwowany przez funkcjonariuszy UB, którzy wkroczyli nad ranem do mieszkania i aresztowali „Inkę”. Adres zdradziła im łączniczka „Łupaszki” Regina Żylińska-Madras, którą UB złamało i skłoniło do współpracy.
To samo próbowano zrobić z „Inką”, poniżając ją bijąc i zastraszając. Próbowano wydobyć od niej informacje na temat oddziału w którym służyła, swoim dowódcy i towarzyszach. Pomimo tortur pozostała nieugięta i nikogo nie zdradziła.
Jedenastego dnia po aresztowaniu Andrzej Stawicki, oficer śledczy w Gdańsku, sporządził akt oskarżenia. 31 lipca wnioskował o skazanie „Inki” na karę śmierci. Posiedzenie WSR w sprawie Danuty Siedzikówny odbyło się w dniu wskazanym przez oficera WUBP. Składowi sędziowskiemu przewodniczył mjr Adam Gajewski. Obok zasiedli asesor WSR kpt. Karzimierz Władysław Nizio-Narski i ławnik kpr. Wacław Machola. Jako prokurator wystąpił chor. Wacław Krzyżanowski. Funkcję obrońcy z urzędu pełnił mec. Jan Chmielewski.
„Inka” nie miała możliwości zapoznania się z aktem oskarżenia, który obejmował atak z użyciem broni palnej na milicjanta Longina Ratajczaka podczas potyczki koło wsi Podjazdy i zachęcanie do zabicia funkcjonariuszy UB w czasie akcji w Tulicach, a także posiadanie broni bez zezwolenia. Danuta nie przyznała się do zarzucanych jej czynów, potwierdzając jedynie przynależność do oddziału „Łupaszki” i posiadanie broni bez zezwolenia władz.
Cały proces trwał 2 godziny, a po pół godzinnej naradzie sąd wydał wyrok zgodny z wnioskiem oskarżenia. „Inkę” skazano dwukrotnie na „karę śmierci, utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na zawsze oraz przepadek mienia na rzecz Skarbu Państwa” za przynależność do organizacji, „która miała na celu usunięcie przemocą ustanowionych organów władzy zwierzchniej narodu i zmianę przemocą istniejącego demokratycznego ustroju państwa polskiego, przy czym udział jej przejawiał się w uczestniczeniu wraz z bandą w charakterze sanitariuszki w akcjach” oraz za to, że jako członek oddziału „dopuszczała się wielokrotnie zamachów na funkcjonariuszy UB i MO, SOK i żołnierzy Armii Czerwonej, członków organizacji politycznej”. Dodatkowo za nielegalne posiadanie broni otrzymała 15 lat więzienia.
Wyrok był bezprawny nie tylko dlatego, że opierał się na w większości spreparowanych zarzutach, ale dotyczył też osoby niepełnoletniej. Danuta w chwili jego ogłaszania miała zaledwie 17 lat. Jej obrońca wystosował prośbę do Bieruta o skorzystanie z prawa łaski, jednak „Inka” jej nie podpisała, a Bierut i tak odrzucił.
Przed wykonaniem wyroku do krewnych dotarł gryps, w którym Danuta napisała: „Jest mi smutno, że muszę umierać. Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”.
Ostatnie chwile jej życia wspominał ks. Marian Prusak, który został wezwany, aby udzielić jej ostatniego namaszczenia. Siedzikówna nie zginęła sama. Wraz z nią został rozstrzelany Feliks Selmanowicz „Zagończyk”, przedwojenny żołnierz zawodowy, uczestnik kampanii wrześniowej, który całą okupację służył w oddziałach polskiej konspiracji niepodległościowej.
Skazańców sprowadzono do piwnic więzienia karno-śledczego. Byli tam obecni prokurator mjr Wiktor Suchocki, lekarz kpt. Mieczysław Rulkowski. Wyrok miało wykonać kilku żołnierzy uzbrojonych w pistolety maszynowe. Dowodził nimi ppor. Franciszek Sawicki. Za plutonem egzekucyjnym stało kilku funkcjonariuszy UB, którzy lżyli skazańców. Na moment przed śmiercią Siedzikówna i Selmanowicz krzyknęli: „Niech żyje Polska!”. „Inka” dodała jeszcze: „Niech żyje »Łupaszko«!”. Po komendzie „Ognia!” rozległy się strzały. „Zagończyk” i „Inka” nie zginęli od razu, strzałem z pistoletu zabił ich dowódca plutonu egzekucyjnego.
Żołnierze majora „Łupaszki” walczyli jeszcze na Pomorzu do końca listopada 1946 roku, potem rozproszyli się po Polsce, część z nich (w tym dowódca) dostała się w łapy UB. Niewielu zdołało przeżyć, jeszcze mniej doczekało wolnej Polski.
Kazimierz Grabowski