W nocy z 9 na 10 września 2025 roku Polska znalazła się w sytuacji granicznej. Nad Lubelszczyzną pojawiły się rosyjskie drony bojowe. Jeden spadł na budynek mieszkalny, na szczęście nikt nie zginął. Jednak skala ataku sprawiła, że pojawiło się pytanie: czy Polska padła ofiarą przypadku, czy też była to świadoma, zaplanowana akcja?
„Nieszczęśliwy przypadek”?
Część komentatorów sugerowała, że rosyjskie drony mogły zboczyć z kursu podczas ataku na Ukrainę. To jednak wyjaśnienie mocno naciągane. Do Polski wleciało bowiem kilkanaście obiektów i to z różnych kierunków, zarówno z terenów okupowanej Ukrainy, jak i z Białorusi. Trudno mówić o „nieszczęśliwym przypadku”, gdy mamy do czynienia ze skoordynowaną akcją.
Celowe działanie Rosji?
Znacznie bardziej prawdopodobne jest, że Rosja świadomie naruszyła polską przestrzeń powietrzną. W jakim celu? Kreml chciał sprawdzić szybkość i skuteczność reakcji polskiej obrony oraz sojuszniczych systemów. To mógł być zatem test procedur obronnych NATO.
Rosjanami mogła także kierować chęć wywołania efektu politycznego. Wysłano komunikat: wojna może wkroczyć na teren NATO (Polski), mający podnieść poziom strachu i niepewności w społeczeństwie polskim i innych państw Sojuszu.
Kremlowi mógł przyświecać także cel taktyczny – zakłócenie logistyki dostaw na Ukrainę. Przez kilka godzin zamknięto przestrzeń powietrzną nad Rzeszowem – kluczowym hubem wsparcia dla Ukrainy.
Rosja pokazała też Polsce, że może przenieść wojnę tuż pod nasze domy, próbując wymusić ostrożność polityczną i osłabić wsparcie dla Kijowa.
Dodatkowo nastąpiła próba przerzucenia odpowiedzialności na Kijów. Pojawiły się w mediach społecznościowych dywagacje typu pamiętacie Przewodów? Chodzi o dalsze osłabienie poparcia dla Ukrainy w polskim społeczeństwie.
Prowokacja ukraińska?
W rosyjskiej infosferze natychmiast pojawiła się narracja, bezrefleksyjnie powielona przez wielu polskich komentatorów (zapamiętajmy nazwiska), że to Ukraina mogła „celowo sprowokować” incydent, by wciągnąć Polskę do wojny. Teza ta brzmi efektownie, ale nie wytrzymuje konfrontacji z faktami.
Ukraina potrzebuje stabilnego wsparcia ze strony Polski i NATO. Prowokacja byłaby strzałem w stopę – mogłaby zniszczyć zaufanie do Kijowa i skłócić sojuszników. Wobec wykorzystywania przez Kijów zachodniego sprzętu śledzącego przestrzeń powietrzną Ukrainy, byłoby duże ryzyka zdemaskowania takiej prowokacji. Koszt polityczny byłby nieadekwatny do potencjalnego zysku.
Gdyby Polska odkryła, że incydent był „ukraińską prowokacją”, wsparcie dla Kijowa mogłoby runąć. Ukraińskie władze doskonale wiedzą, że to scenariusz samobójczy.
Warto pamiętać, że podobne teorie pojawiły się już po incydencie w Przewodowie w 2022 roku. Wówczas rosyjskie media od razu oskarżały Ukrainę o próbę „wciągnięcia NATO do wojny”. Ukraina bardzo uważa by jej środki obrony nie przekraczały jej granicy z państwami NATO, nawet gdy zwiększa to ryzyko dla uderzeń w ważne strategiczne obiekty w zachodniej Ukrainie.
Drony, które uderzyły w Polskę, to Shahed-136, używane przez Rosję, a nie Ukrainę. Nadleciały z terenów kontrolowanych przez Rosję i Białoruś, nie z Ukrainy.
Kto zaatakował Polskę?
Odpowiedź jest jednoznaczna – Federacja Rosyjska, przy współudziale reżimu Łukaszenki. Był to element strategii hybrydowej. Atak militarny spleciony z kampanią dezinformacyjną mającą skłócić Polskę z Ukrainą. Incydent z 9/10 września nie był przypadkiem. Rosja świadomie naruszyła przestrzeń NATO, by sprawdzić sojuszników i zasiać chaos informacyjny. przypadkowe mogło być jedynie miejsce uderzenia, a nie sama decyzja.
Rosja nie osiągnęła celów militarnych – polska obrona zadziałała, sojusznicy stanęli w gotowości, ale wojna informacyjna wciąż trwa. Dlatego dziś tak ważne jest odrzucenie narracji o „ukraińskiej prowokacji” i jasne postawienie sprawy: To Rosja ponosi pełną odpowiedzialność za atak na Polskę.
Mariusz Patey



