Pod marką Zona Zero ukazała się książka „Spowiedź Nikosia zza grobu”. Jest ona ciekawa z dwu powodów. Po pierwsze, jej autorem jest, kryjący się pod pseudonimem Tadeusz Batyr, nasz obecny prezydent doktor Karol Nawrocki, dzięki czemu możemy, czytając książkę, w pewnym stopniu poznać proces analizy rzeczywistości dokonywany przez Prezydenta. Po drugie, książka o wykreowanym na celebrytę złodzieju samochodów przybliża nam wiedzę o współpracy funkcjonariuszy MO z kryminalistami w PRL, co koreluje z dzisiejszą sytuacją, kiedy to osadzeni w zakładach karnych szokująco częściej wspierają PO, czyli partię broniącą interesów funkcjonariuszy MO i SB.
Z książki „Spowiedź Nikosia zza grobu” wynika, że doktor Nawrocki ma bardzo dobrą znajomość realiów związków świata przestępczego ze służbami PRL, co jest użyteczną wiedzą, która na pewno nowemu prezydentowi o wiele łatwiej pozwoli się odnaleźć we współczesnej polityce, tej polskiej i tej światowej.
W PRL działalność przestępcza kontrolowana była przez służby, które między sobą rywalizowały o to, która z nich będzie więcej kontrolować. Ważniejsze grupy przestępcze w PRL musiały płacić haracz za ochronę funkcjonariuszom służb.
Bliskiej relacji części funkcjonariuszy MO z kryminalistami sprzyjały realia ekonomiczne. Cinkciarze i przemytnicy w latach 70-tych w PRL zarabiali miesięcznie 40.000 zł a milicjanci 4.000 zł [współpraca z kryminalistami nie musiała wzbudzać w funkcjonariuszach większych dylematów czy rozterek moralnych — do milicji trafiali specyficzni ludzie z rodzin resortowych; od początku PRL wykorzenionych z polskości i katolicyzmu, i wartości zawartych w tych etosach — JB]. W latach 70-tych prawie nikt nie chciał zostać milicjantem, nie dawało to ani prestiżu, ani pieniędzy. Często milicjanci tak wstydzili się swojej pracy, że w mundury przebierali się dopiero na komendzie (co nie podobało się przełożonym, którzy zmuszali funkcjonariuszy, by drogę z domu do pracy pokonywali w mundurze).
By polepszyć swój status materialny (a więc i społeczny) część funkcjonariuszy MO w latach 70-tych i 80-tych zostawała faktycznymi właścicielami ferm kurzych i ferm zwierząt futerkowych. Ich wspólnikami w tym biznesie byli kryminaliści. Fermy należące do milicjantów rejestrowane były na podstawione osoby – drobnych kryminalistów i agentów.
Miastem, w którym w latach 70-tych rozwinęła się przestępczość, był Gdańsk. W tym okresie władze komunistyczne zliberalizowały możliwość wyjazdów na Zachód, dzięki czemu mieszkańcy PRL zobaczyli, jak się żyje na zachodzie. Rozwój przestępczości Gdańsku był też spowodowany tym, że Gdańsk był miastem portowym, w którym kwitł przemyt z Zachodu, co dawało kryminalistom możliwości zarobienia dużych pieniędzy. Przemyt dawał w PRL olbrzymie zyski, bo w kraju rządzonym przez komunistów permanentnie brakowało wszelkich towarów.
Dochodowy był też na Pomorzu handel bursztynem. W latach 70-tych i 80-tych powszechnie nielegalnie wydobywano bursztyn, który po przerobieniu na biżuterię można było łatwo upłynnić. Zyski z tego procederu czerpali też kryminaliści i nieuczciwi milicjanci.
Kryminaliści w PRL zarabiali też na nielegalnym handlu walutą. Proceder ten nazywał się cinkciarstwem. Był kontrolowany przez część funkcjonariuszy MO. Cinkciarze płacili funkcjonariuszom za ochronę. Proceder ten był niezwykle opłacalny – można było na nim miesięcznie zarobić dziesięciokrotność przeciętnej miesięcznej pensji. Z racji na to, że był nielegalny, cinkciarze mogli bezkarnie oszukiwać klientów. Stolicą cinkciarstwa w krajach socjalistycznych był Budapeszt, gdzie na co dzień pracowało około setki cinkciarzy z PRL, którzy z PRL do Węgierskiej Republiki Ludowej podróżowali na podstawie cudzych dowodów osobistych, po drodze przemycając luksusowe towary na handel.
Duża ilość gotówki skłaniała kryminalistów w PRL do rozrywkowego stylu życia. W stanie wojennym, z powodu godziny policyjnej, w klubach nocnych trzeba było bawić się całą noc, bo nie można było wyjść z klubu i wrócić do domu. Kryminaliści prowadzi też nielegalne kasyna.
Kryminaliści z PRL współpracowali z kryminalistami z Zachodu. Wspólnie przemycali towary na handel (słodycze, cytrusy, elektronika, pornosy) i kradzione (albo nielegalnie kupowane od właścicieli niemieckich wyłudzających odszkodowania za sfingowaną kradzież) samochody. Za skradzione auto szef gangu kradnącego w Niemczech dostawał 4.500 dolarów, szmugler do 1300 marek – samochody w PRL sprzedawane były za 8.500 dolarów.
Pod koniec lat 70-tych gang złodziei samochodów w PRL się sprofesjonalizowały. Kryminaliści mieli swoich opłacanych opiekunów w MO. W ramach ochrony nieuczciwi funkcjonariusze MO głosili, że (płacący im) kryminaliści są ich agentami i tylko oni mogą ich przesłuchiwać. Nadużycia funkcjonariuszy MO ścigał Inspektorat Ochrony Funkcjonariuszy.
Współpraca części funkcjonariuszy MO z kryminalistami była ich prywatną inicjatywą. W ramach tej współpracy w Gdańsku nieuczciwi funkcjonariusze MO: zapewniali ochronę paserom, legalizowali upozorowane włamania mające na celu wyłudzenie odszkodowań, okradali złodziei, wymuszali haracze od kryminalistów i prostytutek, obiecując odstąpienie od prowadzenia sprawy, zbierali haracze od prostytutek, okradali nielegalnych poszukiwaczy bursztynu, wypuszczali z aresztów za łapówki. Z kryminalistami współpracowali również celnicy umożliwiający przemyt.
Nieuczciwi funkcjonariusze nie kryli się ze swoimi nadmiernymi wydatkami, które tolerowane były przez ich przełożonych. Współprace gdańskich milicjantów z kryminalistami zepsuło to, że milicjanci zaczęli okradać i swoich kryminalistów.
W ramach współpracy z MO kryminaliści donosili na opozycjonistów (czym się w swoim środowisku chwalili) i na konkurencję (co było dla nich sprawą wstydliwą).
Jan Bodakowski
