Czy zbieranie „haków” na pretendentów do władzy przez ich konkurentów ma jeszcze sens? W tej dziedzinie mistrzem nad mistrze był Bierut. W jego imponującej kolekcji, na poczytnym miejscu listy, znajdował się sam Stalin, któremu przecież służył.
Już samo zbieranie kompromitujących informacji było niebezpieczne, bo wielce prawdopodobne, że trafi się na podwójnego agenta, zwłaszcza, jeśli samemu się do nich należy i wtedy…
Następnie dokumenty trzeba powielić i ukryć w miejscach niedostępnych dla przeciwnika. Traktowanie takiego skarbu jak polisy ubezpieczeniowej na życie było wielce ryzykowne, bo stawało się jednocześnie niewątpliwym powodem zabicia właściciela kolekcji. Życia nie ocalił w ten sposób ani Bierut, ani małżeństwo Jaroszewiczów, próbujące tej samej sztuczki, chociaż nie na tak wielką skalę.
Jak to jest dzisiaj? Teraz żadne „haki” nie są już potrzebne. Wystarczy pomówienie, nieudolne kłamstwo, powołanie się na opinię kryminalisty, któremu zwierzał się anonimowy świadek. Taką bzdurę kupi kto trzeba, jeśli wygłosi ją sam Tusk, którego w UE nikt nie ogra, bo wszyscy go olewają. Oczywiste androny, w dobie powszechnego kłamstwa, nikogo już nie oburzają, a nawet nie dziwią. Zbieranie, ukrywanie i grożenie „hakami” przestało mieć sens.
A, może jest to taka dobra strona kłamstwa powszedniego?
Z pozdrowieniami
Małgorzata Todd www.mtodd.pl