back to top
More

    Nie powiedzą o tym w szkole ani na uniwersytecie… Długi marsz przez instytucje (cz.II)

    Strona głównaIdeeNie powiedzą o tym w szkole ani na uniwersytecie… Długi marsz przez...

    Polecamy w dziale

    Wyzwania stojące przed Polską

    Musimy zrobić rachunek zysków i strat, nie dla formacji politycznej, nie dla własnego środowiska, nie pod kątem karier tych czy innych osób, ale dla dobra narodu i państwa. Powinniśmy przeanalizować ewentualne skutki wyjścia z UE.

    Refleksje na Boże Narodzenie

    Koniecznie karp, prezenty pod choinkę, jeszcze opłatek, odpalić kolędy i możemy świętować. Czym jest Boże Narodzenie dziś? Na naszych oczach upada cywilizacja zbudowana na nauce Chrystusa. Powrót do źródeł to jedyny nasz ratunek.

    Paweł Zastrzeżyński, Nim kur zapieje… (list otwarty do Prezydenta RP Andrzeja Dudy)

    PAD wbrew swoim zapowiedziom z kampanii wyborczej 2015, podpisał Ustawę o finansowaniu in vitro. Przeciwko było tylko 100 posłów PiS (194). Pozostali, jak MM byli za, lub wstrzymali się, jak JK. Dlaczego zostaliśmy oszukani? (red)

    Wszystkich Świętych Obcowanie

    1 listopada przypomina nam trzy prawdy. 1. Że święci nadal żyją, chociaż fizycznie nie ma ich już wśród nas. 2. Istnieje życie inne od tu i teraz. 3. A skoro tak, to istnieje dawca życia na tyle mocny, że pozwala umarłym żyć dalej.
    Strategia „długiego marszu przez instytucje” polega na przejmowaniu i przekształcaniu szkół, uczelni, czasopism teatrów, kin i sztuki, by zmienić dominującą kulturę, a przede wszystkim wyrugować z niej wpływy chrześcijaństwa.

    Strategia„długiego marszu przez instytucje” z wielkim powodzeniem jest przeprowadzana na całym świecie. Polega na przejmowaniu i przekształcaniu szkół, uczelni, czasopism, teatrów, kin i sztuki. Należy opanować ośrodki opiniotwórcze, by zmienić dominującą kulturę, a przede wszystkim wyrugować z niej wpływy chrześcijaństwa. Trzeba kształtować odpowiednio poglądy, trendy, mody, zwyczaje, sympatie, fascynacje. Uformowany w ten sposób nowy człowiek przyszłości sam, bez przymusu państwa, przyjmie komunistyczne postulaty za własne” – trafnie dowodził Antonio Gramsci.

    Teorie włoskiego komunisty starał się rozwinąć ekskomunikowany za szerzenie herezji włoski ksiądz, Ernesto Buonaiuti. „Należy w walce z chrześcijaństwem przejąć Kościół katolicki, infekując go od środka, aby na skutek subtelnej mistyfikacji uznał idee marksizmu za swoje własne i je realizował”. I jeszcze jedna uwaga: przemarsz przez instytucje przeprowadzimy tak spokojnie, powoli, że nawet pojęcie patologii zostanie rozmyte. Przywołajmy nieco historii: marsz przez instytucje rozpoczął się już wcześniej, ale w latach 70. zmodyfikował swój cel. O ile bowiem zaraz po wojnie jego celem było zniszczenie tradycyjnych instytucji społecznych, to na początku lat 70. celem stało się ich PRZEJĘCIE wraz z całym ich społecznym prestiżem. Zasada tej zmiany jest bardzo prosta: jeśli zlikwiduje się policję, to społeczeństwo uzbroi się, by bronić swoich interesów. Ale jeśli w mundury policyjne ubierze się przestępców, społeczeństwo będzie ich traktować jak stróżów prawa. Będzie im posłuszne, a nawet będzie im pomagać. Innymi słowy: zostawiamy instytucje takimi, jakimi są, tyle że nasycamy je nowymi treściami. Przykład: jest rodzina, tyle że składa się z dwóch tatusiów albo dwóch mamuś. Ilu przeciętnych zjadaczy chleba w Polsce (zwłaszcza młodych) wie, że obniżanie społecznego prestiżu rodziny rozpoczęło się od słynnej akcji plakatowej przeciwko przemocy w rodzinie pt. „Bo zupa była za słona”? Wynikał z niej wniosek, że głównym celem rodziny jako instytucji społecznej jest umożliwienie pijanym degeneratom (ojcom) bezkarnego zaspokajania ich sadystycznych skłonności przez gwałcenie i katowanie zniewolonych przez prawo i społeczny konwenans żon i dzieci.

    Albo: jest Kościół. Niech sobie będzie. Ale wpuścimy do niego postępowych księży. Oni rozwalą go od wewnątrz. Jak się to robi? Ano będziemy lansować postępową ideę „Kościoła otwartego”. O prawdziwej chrześcijańskiej otwartości mówił ostatnio nielubiany przez lewicowe siły postępu abp Marek Jędraszewski: „Kościół jest otwarty od momentu zesłania Ducha Świętego. To wtedy apostołowie przestali się bać, otwierając na oścież drzwi Wieczernika. Warto sięgnąć do pierwszej wygłoszonej wtedy katechezy św. Piotra. Wówczas uświadomimy sobie, jak bardzo była ona mocna. Otóż Piotr z całą otwartością mówił Żydom, że przyczynili się do śmierci Chrystusa. Jednakże Pan zmartwychwstał, okazał miłosierdzie, dał nadzieję życia wiecznego. I rzeczywiście, w pierwszym swym wystąpieniu apostoł Piotr zwraca się do słuchaczy w mocnych słowach: [Jezusa] przybiliście rękami bezbożnych do krzyża i zabiliście. Nawróćcie się i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych. Ratujcie się spośród tego przewrotnego pokolenia” (Dz 2,23, 38, 40).

    Spróbujmy wyobrazić sobie, jak by mogła wyglądać pierwsza mowa apostoła Piotra, gdyby prezentował on idee „Kościoła otwartego”? Może byłoby to mniej więcej tak: „Żydzi i poganie! Wierzący i niewierzący! Stajemy dzisiaj przed wami, by pokornie wysłuchać tego, co macie nam do powiedzenia. Jesteśmy bowiem przekonani, że możemy się od was wiele nauczyć. Uważamy się za uczniów Jezusa z Nazaretu, ale nie chcemy nikomu niczego narzucać. Nie myślcie, że przychodzimy, by kogokolwiek nawracać. Nasze przekonania nie są przecież w niczym lepsze od waszych przekonań i szacownych wierzeń. Chcemy natomiast razem z wami w duchu dialogu i tolerancji budować nowy, lepszy świat, bez narzucania gotowych recept”. Myślę też, że istotnym elementem takiej mowy „otwartej” byłoby pokajanie się za grzechy i winy. „Bracia i siostry – mówiłby Piotr – zwolennik „Kościoła otwartego” – nie chcemy wracać do tego, co dzieli, a mianowicie śmierci Jezusa Chrystusa. Sytuacja była skomplikowana. Pojawiały się przecież różne złożone racje. Nie chcemy urządzać polowania na czarownice. Najważniejsze jest teraz, by budować zgodę i jedność. Wiemy jednak, że warunkiem jedności jest to, byśmy najpierw my sami uderzyli się w piersi. Wszak był wśród nas zdrajca Judasz. W dodatku złodziej. I co? Czy nikt o tym nie wiedział? Czy sam Jezus o tym nie wiedział? A jednak nie zrobiliśmy nic! Ta sprawa nie może być zamieciona pod dywan. Dlatego obiecuję, że powołamy komisję, w której skład wejdą przedstawiciele różnych środowisk, by sprawę wyjaśnić do końca. Nie chodzi nam jednak o Judasza, bo któż z nas osądzać może jego serce. Chodzi raczej o pozostałych z grona Dwunastu, byśmy uderzyli się w piersi i prosili was o wybaczenie” („Warszawska Gazeta”, lipiec 2021).

    Niestety wygląda na to, że przywołane nadzieje na budowanie w Polsce jedności i zgody, związane z propagowaniem „Kościoła otwartego”, mają krótkie nogi, są bowiem w Polsce siły, którym nie w głowie bicie się w piersi. Mam tu na uwadze daleką od pojednawczej tonacji ocenę aktualnej sytuacji Kościoła w Polsce, którą sformułował ostatnio w Gdańsku (lipiec br.) Donald Tusk: „Nikt tak bardzo nie przyczynił się do zniszczenia Kościoła w Polsce, jak PiS w ciągu sześciu lat. Komuniści nie dali rady przez czterdzieści. Z partią, w którą zamienili Kościół, nie chcemy mieć nic wspólnego. Ukradli nam Kościół. Upodlili tę instytucję”.

    Pora na konkluzję odnośnie do powyższych igraszek wyobraźni felietonisty. W celu uniknięcia ewentualnych nieporozumień odnotujmy, że z naszego konserwatywnego, moherowego punktu widzenia, przywołana pierwsza mowa św. Piotra na szczęście była, jaka była. Kościół był i ma pozostać apostolski. Koniec, kropka. A każda PRAWDZIWA ODNOWA Kościoła jest twórczym powrotem do APOSTOLSKIEGO dziedzictwa, a nie zakompleksionym gonieniem za postępowymi modami poprawności politycznej i związanym z nią naiwnym robieniem z Kościoła chłopca do bicia. Nie muszę dodawać, co myśli tradycyjny katolik o „obrońcach” Boga i Kościoła, wywodzących się z kręgu lewackich sił postępu odpornych na kompromitację. Drążenie wątku tak absurdalnie pojmowanych obrońców Boga i Kościoła musiałoby nas doprowadzić do postawienia równie idiotycznego pytania: Czy można służyć Bogu/Kościołowi, wysługując się jego wrogom?

    Zbliżam się ku końcowi dzisiejszej pisaniny z nadzieją, że i jakiś Czytelnik odniesie się do niej ze zrozumieniem, a może nawet z odrobiną sympatii.

    Na koniec poważna refleksja. Nie od dziś wiadomo, że ptaki fruwały przed pojawieniem się ornitologii, nie musiały się bowiem uczyć latania od naukowców. Moralność istniała przed pojawieniem się etyków, a gorączka przed powstaniem akademii medycznych. Podobnie jest chyba z głupotą. Pedagog doskonały – prominentny członek Rady Doskonałości Naukowej, prof. Śliwerski, swoim zauroczeniem prof. Zygmuntem Baumanem podzielił się z czytelnikami swojego bloga (wpis z dnia 11 września 2011) na marginesie wykładu, którego wysłuchał. „Po wykładzie – napisał, wniebowzięty – nie pozwoliliśmy Profesorowi spokojnie wypalić fajki, bo każdy chciał mieć jego autograf w najnowszej książce, która została wydana z okazji Europejskiego Kongresu Kultury we Wrocławiu”. Przytoczmy jedną z postępowych „mądrości” (2005 rok) Zygmunta Baumana: „Wszelka tożsamość, również europejska, nie jest dana raz na zawsze – jest czymś plastycznym (…). Ogromną europejską zdobyczą jest wypracowanie metod współżycia z nieasymilującą się imigrancką odmiennością. Uczymy się żyć z różnorodnością”.

    No cóż, póki co nie widać pozytywnych wyników tej nauki. Stąd wśród zachodnich Europejczyków „wielokulturowość” lekko podupadła od czasu, gdy Merkel i Sarkozy publicznie ubolewali, że trwająca od lat kampania „multi-kulti” nie przyniosła właściwych efektów. Mimo to kampanię prowadzi się dalej, a opiniotwórczy terror medialny sił postępu jest dużo groźniejszy aniżeli uliczny terror. Jeśli ulegniemy naciskom tej propagandy, zmienimy się w wyjałowione z tradycji, religii, obyczaju i honoru, politycznie poprawne internacjonalistyczne stado.

    Przypomnijmy też, co o Baumanie („nauczycielu świata” – jak go określał Śliwerski) mówiła prof. Anna Pawełczyńska: „Twórczość Baumana polegała na sprzeciwianiu się regule, że dwa i dwa to cztery”. Nie muszę dodawać, że o prof. Pawełczyńskiej w podręczniku akademickim Pedagogika nie ma najmniejszej wzmianki. „Dożyliśmy czasów – pisała ta znakomita uczona – kiedy Polska włącza się do struktury zjednoczonej Europy. Była to decyzja konieczna. Daje bowiem nadzieję, że w razie nieuchronnych zagrożeń, jakie się pojawią, znajdziemy oparcie w innych krajach oraz wśród innych narodów naszego kontynentu. Określają to umowy międzypaństwowe. Mimo uroczyście uchwalanych gwarancji można tylko mówić o umacnianiu nadziei. Natomiast nie wolno przesadzać w zaufaniu. Historia nas nauczyła, aby nie szafować nadmiernie wiarą w dobre intencje innych państw, zwłaszcza ościennych. A także, aby umacniać umiejętność pilnowania własnych interesów, szczególnie wtedy, gdy są one sprzeczne z interesami innych społeczności. Umacniać też trzeba umiejętność skutecznego egzekwowania tego, co jest nam należne. Ważne jest również, aby nawet w sytuacji naszej pozorowanej demokracji Polskę reprezentowali ludzie kompetentni, rozumiejący potrzeby kraju i zdecydowani walczyć w ich obronie” („W Sieci”, maj 2014).

    Myślę, że ze wszystkich pomysłów, jakie się nie udały naszym lewoskrętnym akademikom, najbardziej trzeba żałować niepowodzenia słynnego radzieckiego akademika Trofima Łysenki, który chciał pono skrzyżować psa z jabłonią, by drzewo samo się podlewało i samo odpędzało szczekaniem złodziei owoców.

    H. Kopiec

    Herbert Kopiec
    Herbert Kopiec
    Herbert Robert Kopiec (ur.1940 r) polski Ślązak, absolwent Wydziału Filozoficzno-Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Doktor nauk humanistycznych. Nauczyciel akademicki Uniwersytetu Śląskiego, Akademii Świętokrzyskiej im. Jana Kochanowskiego w Kielcach, Gliwickiej Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości; w latach 2006-2009 dziekan Wydziału Pedagogiczno-Społecznego tej uczelni.

    Ostatnie wpisy autora

    Nowa Konstytucja