Od pewnego czasu pojawiają się artykuły atakujące ludzi zaangażowanych w ideę Międzymorza. Autorami „demaskatorskich” tekstów są osoby kojarzone zarówno ze skrajną lewicą (Dominik Gąsiorowski), jak i prawicą (Adam Słomka). Wykorzystując różną argumentację, starają się one trafić do czytelników w jednym celu: by osłabić wpływ ludzi i środowisk budujących dobre relacje między krajami położonymi w tzw. Międzymorzu.
Ataki sprowadzają się do zarzucania niektórym osobom agenturalnej działalności. Mają przez to dyskredytować samą ideę wspólnoty krajów Regionu, która rzekomo szkodzi UE, NATO lub narodowi polskiemu (niepotrzebne skreślić). W wyniku tych zarzutów cierpią środowiska zaangażowane w budowanie mostów między narodami i państwami Regionu.
Dominik Gąsiorowski twierdzi, że idea Międzymorza to projekt Putina, bo w rzeczywistości wprowadza podziały w społeczeństwach Europy Środkowo-Wschodniej. Może być wykorzystywana przez politechnologów Kremla, by osłabiać determinację patriotów orędujących za wejściem swoich państw do NATO i UE. Tyle że D. Gąsiorowski atakuje również środowiska i osoby, które widzą w Międzymorzu platformę współpracy, wypełniającą deficyty instytucjonalne w państwach aspirujących do NATO i UE. Nie negują oni przecież idei członkostwa tych państw we wspomnianych organizacjach, ale wspierają ich dążenia.
Sojusz państw Europy Środkowo-Wschodniej może z powodzeniem działać także wtedy, gdy wszyscy jego członkowie będą należeli do UE i NATO. Współpraca i obrona własnych interesów regionalnych sprawią, że łatwiej będzie realizować te zamierzenia w ramach wspólnoty państw zachodnich niż poza nią.
W interesie Kremla leży także federalizacja państw Europy w opozycji do USA, a jeszcze bardziej izolacja i antagonizowanie państw Międzymorza. Bez wsparcia zewnętrznego stają się one łatwym łupem. Można je, jedno po drugim, podporządkować za pomocą metod hybrydowych (Białoruś) lub przez bezpośrednie działania militarne (Czeczenia, Ukraina).
Adam Słomka zarzucił zwolennikom doktryny Giedroycia i Mieroszewskiego to, że interesy Polaków mieszkających na Wschodzie poświęcają na ołtarzu dobrych stosunków z nowymi podmiotami państwowymi powstałymi po rozpadzie ZSRR. Ta manipulacja przewija się w tekstach przeznaczonych dla odbiorcy o narodowej wrażliwości. Pierwsze takie oskarżenia pojawiły się w czasach urzędowania PRL-owskiego ministra spraw wewnętrznych Mikołaja Demki (ps. Mieczysław Moczar), który próbował dotrzeć do środowisk patriotycznych, kombatanckich, kresowych, by kremlowskie zagrożenie dla wspólnoty narodowej przekierować na tematy zastępcze.
Czym była w rzeczywistości doktryna Mieroszewskiego/Giedroycia?
Według opisu podręcznikowego zakładała, że zniewolone narody Europy Środkowo-Wschodniej powinny ze sobą współpracować, by wyzwolić się spod tyranii Kremla i utworzyć państwa narodowe w pasie tzw. Międzymorza. Nawiązywała do koncepcji Klubu „Prometeusz”, działającego przed II WŚ. Podkreślała, że należy wspierać aspiracje niepodległościowe w narodach będących pod wpływem ZSRR (w tym w krajach nadbałtyckich, na Białorusi i Litwie), a następnie – gdy powstaną niepodległe państwa – dbać o dobre stosunki między nimi.
Doktryna głosiła także, że niepodległość nowych postsowieckich państw, leżących między Polską a Federacją Rosyjską, jest w interesie Polski. Wymagało to od nas zmiany nastawienia – należało przestać myśleć, że są to społeczeństwa o słabo wykształconej świadomości narodowej, możliwe do polonizacji, odrzucić wszelkie ambicje terytorialne oraz zaakceptować powojenne zmiany granic.
Przełomowe było spostrzeżenie, że od drugiej połowy XX w. o bogactwie narodu i sile państwa stanowi nie wielkość jego terytorium, a właściwe wykorzystanie kapitału ludzkiego, zdolność do zbudowania gospodarki opartej na wiedzy, a także sojusze i kooperacja.
Doktryna Mieroszewskiego/Giedroycia opowiadała się za niepodległością Białorusi i Ukrainy oraz zachęcała, by traktować wszystkie państwa Europy Wschodniej na równi z Rosją. Tej z kolei nie chciała przyznawać statusu państwa ważniejszego od pozostałych. Zasadniczo wzywała także do uznania powojennego podziału terytorialnego za status quo. Później skoncentrowano się na próbie wyprowadzenia Białorusi, Ukrainy i Litwy spod sowieckiej, a następnie rosyjskiej strefy wpływów.
Polacy mieszkający w dawnych republikach sowieckich mieli włączyć się w budowę nowej państwowości, kształcić swoje dzieci, by stać się częścią elit intelektualnych i biznesowych w państwach zamieszkania. Tworzyć dzięki temu swojego rodzaju pomost z Polską. Pamiętajmy, że nasi rodacy, którzy pozostali na terenach Litewskiej SRR, Ukraińskiej SSR i Białoruskiej SRR, zajmowali najniższe szczeble tamtejszej drabiny społecznej. Zmiana tego statusu wymagała integracji ze społeczeństwem, wśród którego Polacy mieli żyć (nie mylić z asymilacją). Polska wspólnota, z odbudowaną inteligencją i siłą ekonomiczną, mogłaby skutecznie budować pozycję naszego kraju, realizując jagiellońską zasadę współpracy opartej na wzajemnych korzyściach.
Wspólnota polska – prężna i świadoma swoich korzeni, swojej tożsamości, swojej kultury i wartości – sama by zadbała o zbudowanie i utrzymanie odpowiedniej infrastruktury placówek oświatowych i kulturalnych. Gdyby miała przy tym finansowe wsparcie państwa, mogłaby stworzyć atrakcyjną ofertę także dla osób niemających polskich korzeni.
Taki plan nie odpowiadał jednak Kremlowi i jego licznym akolitom, ulokowanym w różnych środowiskach w Polsce. Polacy na Wschodzie mieli trwale należeć do najuboższej, najgorzej wykształconej i uzależnionej od pomocy z zewnątrz części społeczeństwa. Mieli rozszczelniać rodzącą się państwowość, a w sprzyjających warunkach, tworzyć gdzieniegdzie polski Karabach – czy to na Litwie, czy na Białorusi. Takie autonomiczne polskie twory uzależnione byłyby nie tyle od Warszawy, co od Moskwy i uniemożliwiałyby skuteczne porozumienie pomiędzy nowo powstałymi państwami: Litwą, Białorusią i Ukrainą a Polską.
Zasada „dziel i rządź”, przy udziale polskich pożytecznych idiotów i agentów Moskwy, zrodziłaby realny dylemat wśród litewskich, białoruskich i ukraińskich elit. To dałoby czas Kremlowi na ponowne wciągnięcie tych państw w obszar swoich wpływów.
To dlatego Jadwiga Chmielowska i Piotr Hlebowicz pojechali na Litwę i radzili tamtejszym Polakom, żeby nie angażowali się w tworzenie Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego; koncepcji opracowanej przez oficerów KGB. Miałaby wtedy Litwa wieczny konflikt wewnętrzny z Polską, a także utrudnione wejście w struktury NATO i UE. A gdyby Polska zaangażowała się zbyt mocno w konflikt z Litwą, to byłby to również nasz problem.
Czy zatem można powiedzieć, że koncepcja Mieroszewskiego/Giedroycia wygrała? Niestety nie. Na Litwie władzę w polskich organizacjach przejęli ludzie, którym na rękę jest utrzymywanie napięcia w stosunkach polsko-litewskich. Współgra to z działaniami pożytecznych idiotów po stronie litewskiej. Bardziej jednak szkodzi utrzymywanie Polaków w silosie niemożności. Walczy się z językiem litewskim w polskich szkołach, ale pozwala, by panoszył się rosyjski. Polacy mają paść krowy, pracować w kuchni i głosować na AWPL, zamiast wspierać aspiracje młodego pokolenia – by młodzi ludzie kończyli uniwersytety, byli lekarzami, prawnikami, inżynierami lub biznesmenami.
Jeśli chce się mieszkać na Litwie i tam piąć się na wyższe szczeble drabiny społecznej, trzeba być dobrze zintegrowanym ze społecznością litewską. Integracja nie oznacza przy tym asymilacji.
Dla Kremla pogłębiająca się współpraca państw Międzymorza, oraz ich wejście do NATO i UE, oddalają możliwość odtworzenia imperium. Stąd ataki na wszystkich, którzy są zaangażowani w rozwój tej idei. Wykorzystuje się przy tym użytecznych patriotów/idiotów do dezintegracji środowisk, które wiele robią, by budować dobre relacje między państwami naszego regionu.
Mariusz Patey
Źródła:
1.https://www.facebook.com/share/p/1Abs7uZsTA/?mibextid=WC7FNe
2.https://pressmania.pl/czy-dawna-komunistyczna-agentura-wplywa-na-polska-polityke-na-kresach/#iLightbox[gallery169657]/0