We wrześniu bieżącego roku pojawiła się w mediach ta informacja. Analitycy banku Credit Agricole oszacowali, iż cały polski sektor finansów publicznych będzie musiał w przyszłym roku pożyczyć na rynkach finansowych 485 mld zł. Po to, żeby sfinansować deficyt poszczególnych jego części jak i wykupić zapadające obligacje.
Informacja ta przeszła prawie bez echa. Dziwne, bo 485 mld zł stanowi prawie 15% naszego PKB, a pozyskanie tej kwoty będzie obecnie sporym wyzwaniem. Zagraniczne podmioty finansowe szerokim łukiem omijają Polskę ze względu na wysokie ryzyko geopolityczne, jak i oczekiwanie na dalszy spadek wartości złotówki do euro i dolara (brak determinacji Narodowego Banku Polskiego w zahamowanie inflacji).
Co prawda polski sektor bankowy wciąż cechuje się nadpłynnością, jednak nie będzie w stanie sam kupić dłużnych papierów wartościowych za 485 mld zł.
Cóż, mamy duży problem. To, że jest on przemilczany nie znaczy, że nie istnieje.
Przekonali się o tym Węgrzy. Od dłuższego czasu analitycy spodziewali się, że luźna polityka fiskalna oraz brak determinacji w wyhamowaniu inflacji będzie wywierać presję na osłabienie się forinta. Jednak skala jego deprecjacji, która nastąpiła po wyborach parlamentarnych (kwiecień 2022 roku) zmusiła ostatecznie Bank Centralny Węgier do podjęcia zdecydowanych działań. Podniósł on w ubiegłym tygodniu stopy oprocentowania jednodniowych depozytów do aż 18% żeby zachęcić inwestorów do lokowania swych środków w forincie oraz poinformował, że będzie zaopatrywał importerów surowców energetycznych w euro i dolary bezpośrednio z własnych rezerw walutowych.
Czy ten ruch pomoże Węgrom ustabilizować walutę w dłuższym terminie? To się okaże od działań jakie będą musieli podjąć politycy węgierscy. Czy Polskę czeka podobny los? Podobieństw jest dużo, czas pokaże.
Obecna sytuacja w sektorze finansów publicznych oznacza, że czekają nas trudne czasy, jak na początku lat 90-tych. Wtedy, aby dostać finansowanie od instytucji finansowych, polski rząd zaakceptował ich wymagające warunki. Nastąpiło cięcie wydatków społecznych i prywatyzacja polskiego majątku.
Czy teraz będzie podobnie? Nie wiem, nie jestem prorokiem. Wiem natomiast, że w obecnej sytuacji zagraniczne instytucje finansowe również postawią nam twarde warunki.
Czy polscy politycy w roku wyborczym są w stanie skonfrontować się z brutalną prawdą, że czas nadmiernych deficytów sektora finansów publicznych się skończył? Jeśli tego nie zrobią, uświadomią im to rynki finansowe, doprowadzając do dalszego obniżenia wartości naszej waluty i wyprzedaży dłużnych papierów wartościowych.
Czy możemy się spodziewać, że na polskiej scenie politycznej pojawią się propozycje rozwiązania powyższego problemu? Już się pojawiają. Jedną z nich jest opcja rezygnacji z własnej waluty i zastąpienie złotówki przez euro. Oznacza to oddanie prowadzenia polityki monetarnej w ręce urzędników z Frankfurtu.
Ale czy to oznacza, że eksperci europejscy będą bardziej efektywni przy rozwiązywaniu naszych problemów od urzędników i specjalistów pracujących w Ministerstwie Finansów oraz Narodowym Banku Polskim? I jaki będzie koszt tego rozwiązania?
Pytanie jaką drogą w sferze finansów publicznych chcemy podążać powinno wreszcie wybrzmieć w debacie publicznej. Czas nagli.
MTC (autor jest specjalistą finansowym)