Opublikowane przez Belstat przed miesiącem dane, przez lata ukrywane w związku z liczbą ofiar pandemii, ukazują rozmiar katastrofy demograficznej nad Białorusi. W zeszłym roku w tym niespełna 10 milionowym kraju ubyło prawie 60 tys. mieszkańców. Jeżeli dodamy około miliona osób, które wyemigrowały od 2019 roku, Białoruś jawi nam się jako jedno z najszybciej wyludniających się państw na świecie.
Prezydent Łukaszenka postanowił zająć się tym problemem po swojemu: w trakcie rozmowy z premierem Pakistanu zaprosił do siebie 150 tys. pracowników z tego kraju. Poczyniono także kroki w celu odnowienia bezpośredniego połączenia lotniczego Mińsk-Islamabad. Oznacza to zagrożenie również dla Polski, która od miesięcy zmaga się z wojną hybrydową na swojej wschodniej granicy odpierając ataki m.in. obywateli Pakistanu.
Jak można się domyślać informacja ta wzbudziła na Białorusi skrajne emocje. Wielu opozycjonistów zarzuca dyktatorowi, że po tym jak jego własny naród go odrzucił, Łukaszenka próbuje zmienić skład etniczny Białorusi na taki, który będzie mu bardziej podporządkowany.
Władza odpowiedziała w swoim stylu: represjami. Twórcy viralowych filmików i wpisów w mediach społecznościowych byli pod groźbą surowych kar zmuszani do samokrytyki i publikowania sprostowań dyktowanych przez białoruskie KGB.
Pomimo spacyfikowania malkontentów, sytuacja uwidacznia jak bardzo rozjechały się drogi ostatniego dyktatora Europy i Białorusinów, którzy są trzymani w ryzach wyłącznie dzięki brutalnej sile wspieranej przez Kreml.
Opozycjoniści znajdujący się na emigracji, m.in. w Polsce, wprost mówią o tym, że losy ich kraju zależą w głównej mierze od zakończenia konfliktu na Ukrainie. Jeśli Rosja tę wojnę przegra, a reżim na Kremlu upadnie, Białorusini mają szansę na suwerenność. Jeśli Rosja tę wojnę wygra, Białoruś będzie dalej trzymana w uścisku wielkiego niedźwiedzia, być może jeszcze silniejszym niż do tej pory.
Tymczasem z miesiąca na miesiąc rośnie uzależnienie Mińska od Moskwy. W porozumieniu z Kremlem reżim Łukaszenki profanuje cmentarze i miejsca pamięci Polaków na Białorusi.
Białoruskie fabryki są wykorzystywane przez Rosjan do zaspokajania ich stale rosnących potrzeb wojennych, których ich własny potencjał nie jest w stanie zaspokoić. To sprawia, że Białoruś podobnie jak Rosja, staje się krajem coraz bardziej zmilitaryzowanym. Rośnie też liczba ludzi, którzy pośrednio żyją z wojny, nawet jeśli w niej nie uczestniczą.
Dodatkowo należy wspomnieć, że ich pensje są powyżej średniej i napędzają wzrost płac na Białorusi, chociaż za wzrostem wynagrodzeń nie idzie wzrost wydajności, ani nawet możliwości konsumenckie. Na sklepowych półkach w ostatnich miesiącach zaczęło brakować nawet tak podstawowego produktu jak ziemniaki, ponieważ w Rosji cena ziemniaka jest znacznie wyższa niż utrzymywana na niskim poziomie na Białorusi. Bardziej opłaca się kartoszkę sprzedać tam niż na rynku krajowym, zwłaszcza, że granica z Rosją jest właściwie pozbawiona kontroli celnej.
To jednak wciąż za mało, żeby zastraszony naród białoruski powstał przeciwko swemu ciemiężcy. Aby do tego doszło musiałoby zabraknąć nie tylko ziemniaków, ale też innych podstawowych produktów. Musiałby zapanować głód i powszechna bieda, a i to nie gwarantowałoby obalenia reżimu.
Do upadku reżimu Łukaszenki potrzebny jest po prostu upadek Putina, jego porażka w wojnie z Ukrainą.
Patryk Patey