Stoimy u progu nowego roku…i nowej ery. Ta zaczęła się parę lat temu, ale nie ma wątpliwości, że to dopiero początek. Początek ery niestabilności, niepokoju, nieprzewidywalności i wielowektorowości. Wszyscy nerwowo patrzymy w przyszłość, widząc w niej przede wszystkim chaos.
Najpierw spójrzmy w przeszłość.
Trump w Białym Domu, Putin na Kremlu i Ji Xiaoping w Pekinie, wojna na Ukrainie i na Bliskim Wschodzie. Wojna gospodarcza (celna) między mocarstwami. Obalenie Asada w Syrii i zwycięstwo islamistów. Porażka Armenii w wojnie z Azerbejdżanem i dystansowanie się obu krajów od Rosji, która była dotąd gwarantem stabilności w regionie. Protesty w Gruzji i anulowane wybory w Rumunii. Zamach w Magdeburgu i zwycięstwo Afd w wyborach landowych w Turyngii. Wprowadzenie stanu wojennego w Korei i upadek rządu we Francji i w Niemczech.
To wydarzenia ostatnich miesięcy, które elektryzowały opinię publiczną…przez kilka dni. Potem sensacyjne nagłówki były zastępowane kolejnymi. Dawniej samo wysadzenie Nord Stream 2 byłoby komentowane przez analityków przez długie miesiące. W obecnej rzeczywistości temat żył przez tydzień, a potem zostawał przykryty następnymi, nie mniej sensacyjnymi zdarzeniami.
Czego możemy spodziewać się w nowym roku?
Deklaracje Donalda Trumpa o zakończeniu wojny na Ukrainie w ciągu doby możemy włożyć między bajki. Nie chcą tego ani Ukraina, ani tym bardziej Rosja, która ma w tej chwili inicjatywę na froncie i powoli powiększa zdobycze terytorialne. Rosjanie mówią otwarcie, że ich cele wojenne nie zmieniły się od 2022 roku. Wciąż chcą kontroli nad całą Ukrainą, a nie tylko jej rubieżami, ale przede wszystkim pragną demontażu całej polityki bezpieczeństwa w regionie. Krótko mówiąc, domagają się wycofania NATO z Europy Środkowo-Wschodniej.
Oznaczałoby to blamaż Ameryki i ogromny cios wizerunkowy dla Trumpa. Z tego powodu wysłał on Rosji czytelny sygnał, oddelegowując jastrzębia Keitha Kelloga jako wysłannika USA ds. Rosji i Ukrainy. Ten były wojskowy postuluje zwiększenie wsparcia dla Ukrainy celem narzucenia Rosji pokoju z pozycji siły. Trump nie chce i nie może zgodzić się na pokój za wszelką cenę, a z pewnością nie za cenę swojej twarzy.
Wciąż jednak nie wiemy jaka będzie jego polityka. Możemy założyć, że będzie próbował zrealizować słowa swojego wiceprezydenta J.D. Vance’a, czyli zamrozić konflikt i zagrozić obu stronom poważnymi konsekwencjami w razie sabotowania porozumienia pokojowego. Można mieć jednak poważne wątpliwości czy Ukraina, a w szczególności Rosja, zgodzą na takie zakończenie wojny (choć Żełeński ostatnio wysyła sygnały pojednawcze). Trump ponoć wywiera naciski na Kijów w celu zmobilizowania większej części społeczeństwa, w tym 18-latków do tej pory nieobjętych poborem. To bardzo ryzykowny manewr, który stawia na szali przyszłość Ukrainy.
Z drugiej strony Ukrainie najbardziej obecnie brakuje rekruta, wielu żołnierzy od miesięcy nie zostało zrotowanych a oddziały frontowe rozpaczliwie potrzebują uzupełnień. Totalna mobilizacja całego ukraińskiego społeczeństwa mogłaby zwiększyć militarny potencjał tego państwa, a co za tym idzie zahamować rosyjskie postępy na froncie, przyczyniając się do lepszej pozycji negocjacyjnej. To by jednak oznaczało jeszcze większe uzależnienie od pomocy zagranicznej zarówno w trakcie wojny, jak i po niej, w procesie odbudowy. Czy Ukraina jest gotowa postawić wszystko na jedną kartę?
Im dłużej trwa wojna i im bardziej rośnie znużenie ukraińskiego społeczeństwa wojną, tym mniej możliwości ma Kijów. Może się okazać, że tak desperackie zagranie jest jedyną szansą Ukrainy na wywalczenie sobie trwałego pokoju.
Czy tak się jednak stanie zależy w głównej mierze od NATO, a przede wszystkim USA. Jeśli Stany Zjednoczone nie zapewnią Ukrainie gwarancji nienaruszalności terytorialnej, wojna za kilka lat rozpocznie się na nowo, a Rosja będzie znacznie lepiej przygotowana.
W otoczeniu Trumpa daje się jednak odczuć silny resentyment wobec europejskich sojuszników i dążenie do przerzucenia na nich przynajmniej części ciężaru związanego z zapewnieniem bezpieczeństwa. To może być dobre dla pogrążonych w letargu i marazmie państw takich jak Niemcy i Francja, które od lat oszczędzają na wojsku. Pytanie jednak do jakiego stopnia w amerykańskiej polityce przeważy izolacjonizm, a na ile do głosu dojdzie postulat obrony prymatu USA na świecie i stworzonego przez nie ładu międzynarodowego.
Ład ten podważa nie tylko Rosja, ale też Chiny, które łakomie patrzą na Tajwan (sojusznika Stanów Zjednoczonych), światową fabrykę półprzewodników niezbędnych w produkcji i rozwoju high tech. Chiny, które pogrążone są w coraz głębszym kryzysie (nie tylko na rynku nieruchomości i demograficznym), próbują zdefiniować się na nowo, obierając kurs wojenny. Czas pokaże czy coraz bardziej konfrontacyjna retoryka Pekinu to tylko prężenie muskułów czy też realna groźba.
Dużo zależy od zakończenia konfliktu na Ukrainie. Jeśli USA pokażą słabość, CHRL może sama spróbować szczęścia.
Dotychczasowa polityka Ameryki doprowadziła do tego, że większość krajów Trzeciego Świata się od niej dystansuje albo wręcz otwarcie popiera Rosję i Chiny. BRICS przyjął ostatnio 9 nowych państw partnerskich, przez co blok powstały w 2006 r. obejmie 41% światowej gospodarki i połowę ludności świata.
Dla porównania G7 to obecnie 29% światowej gospodarki, gdy w 1992 r. stanowiło 45,5%. Nowi partnerzy BRICS to: Białoruś, Boliwia, Kuba, Indonezja, Kazachstan, Malezja, Tajlandia, Uganda, Uzbekistan, a stali członkowie to Brazylia, Rosja, Chiny, RPA, Indie, Iran, Egipt, Etiopia, Zjedn. Emiraty Arabskie.
Są to państwa, które coraz głośniej podważają ustanowiony przez Amerykanów po II Wojnie Światowej i zmodyfikowany w 1991 roku po upadku komunizmu ład międzynarodowy.
Czy uda im się go obalić, przekonamy się, być może już w tym roku.