ROZDZIAŁ XXX

  • Tato, w sobotę przyjeżdża Ola Leńska – usłyszałem w słuchawce głos Marysi.
  • No i co w związku z tym?
  • Może przełożymy nasze spotkanie na następny weekend? Ona przyjeżdża z rodzicami i Paulą na zawody taneczne.
  • Chyba nie ma takiej potrzeby, chętnie popatrzę, jak Ola tańczy.
  • Nie Ola, tylko Paula. I na pewno będą też Zuza i Malinka.
  • Nie przeszkadza mi to.
  • Okej, jak chcesz.
  • Do zobaczenia.

Nie zamierzałem uciekać przed Dziewczynami. Kraków nie jest metropolią, w końcu kiedyś i tak bym je spotkał. No i nie chciałem zostać tylko niepotrzebnym rekwizytem w naszej rozbitej rodzinie. Takim, którego miejsce jest za drzwiami. Od kiedy córki zamieszkały razem ze swoją matką w domu Anielki, chciały mi wmówić, że to ja je opuściłem. Tak jakby nie wiedziały, co ze mną zrobić. Najłatwiej byłoby mnie chyba wygumkować. Widywaliśmy się teraz raz w tygodniu, w piątek przed siatkówką, a co drugi weekend spędzaliśmy razem. Czasem wyjeżdżaliśmy do Jasła, ale najczęściej jechaliśmy na parę godzin do miasta. Dopóki rodzina żyje razem, nikt się nad tym nie zastanawia. Ojciec, matka są jak powietrze. Po prostu się oddycha. A teraz nie dość, że ojca nie było pod ręką na co dzień, gdy był najbardziej potrzebny, to jeszcze trzeba było dostosowywać do niego swój wolny czas. Zamiast w sobotę poleżeć w łóżku do południa. Albo umówić się z koleżanką na wieczór. Chciały żyć swoim życiem, a nie zajmować się mną. Rozumiałem je, co wcale nie znaczy, że było mi łatwo. Też zrobiłem się bardzo wrażliwy na punkcie swojej nowej roli. Widziałem się z Marysią tydzień temu.

  • To znowu ty? – powitała mnie.
  • Córeczko!

Podszedłem do niej i spróbowałem ją przytulić, ale odepchnęła mnie. Odsunąłem się jeszcze o krok.

  • Córeczko, nie daj sobie wmówić, że jak nie będziesz miała ojca, to będziesz szczęśliwa. Milczała przez chwilę.
  • Napijesz się herbaty?
  • Chętnie.

Usiadłem przy stole, a ona wstawiła wodę.

  • Nie mogę spać w nocy.
  • Nie możesz zasnąć?
  • Nie, po prostu budzę się w środku nocy i już nie mogę spać.

Rzeczywiście wyglądała na niewyspaną. Już rok temu opowiedziałem córkom o moich problemach nocnych. I jak sobie z nimi poradziłem.

  • Wiesz, co powinnaś robić?
  • Wiem.

Po walce stoczonej z Justyną, gdy udało mi się wygrać pół działki i piękny zapis na papierze, ogarnęła mnie chęć ogłoszenia tryumfu. Tymczasem wyglądało na to, że

szczęśliwe zakończenie jest daleko za horyzontem. Zło nie zamierzało z nas zrezygnować. Z Justyną nie rozmawiałem, bo nie miałem o czym. Jedyne, co próbowała osiągnąć, to zrzucenie na mnie winy za rozbicie małżeństwa i całkowite wypaczenie istoty naszego sporu. Nawet koszmarami, jakie zaczęły ją dręczyć i tym, że musiała łykać prochy na sen, chciała obarczyć mnie.

W sobotę od rana siedzieliśmy na widowni, oglądając popisy par tanecznych. To znaczy Marysia gadała cały czas z Olą, dystansując się wyraźnie od otoczenia, rodzice, urzeczeni, nagrywali tańce swojej córki, a ja siedziałem jak na tureckim kazaniu, dla zabicia czasu wybierając najładniejszą tancerkę. Dziewczyny pojawiły się tuż przed przerwą. Usiadły rząd wyżej. Udawałem pochłoniętego konkursem. Wreszcie dobrnęliśmy do przerwy.

  • Masz może ochotę porozmawiać? – zapytała Mala.
  • Tak, a jeszcze bardziej zjeść. Tu niedaleko jest niezły bar.
  • Zaczekajcie, zamówię pizzę – zadeklarował jej brat.
  • Ja chętnie zjem pizzę – odezwała się Marysia.
  • To my się przejdziemy – powiedziała Mala. Po paru minutach znaleźliśmy się na miejscu.
  • Najpierw napiłabym się kawy – powiedziała Zuza.
  • To kto zacznie? – zapytałem.
  • To może ja – zgłosiła się Zuza i zaciągnęła się papierosem.
  • Chciałyśmy powiedzieć, że jest nam przykro, że nas nie odwiedzasz – powiedziała Malinka. – Mamy nadzieję, że będzie jak dawniej.
  • Pamiętaj, że jesteśmy przyjaciółmi – Zuza wreszcie uporała się z dymem. – Tak, wiem, że nie lubisz tego słowa.
  • Nic już nie będzie jak dawniej i nie jesteście moimi przyjaciółmi. Nic na to nie poradzę.
  • Jak możesz tak mówić?! – powiedziała Mala.
  • Nie sprawdziłyście się. Nawet nie zadzwoniłyście, gdy was potrzebowałem, tylko dopiero wtedy, gdy wasza pomoc nie była mi już potrzebna.
  • Nawet nie wiesz, ile razy miałam słuchawkę w ręce – powiedziała podniesionym głosem Mala.
  • Ale nie zadzwoniłaś.
  • Nie mogę tego słuchać! – podniosła się i wyszła.

Nie próbowałem jej zatrzymywać. Zostałem sam na sam z Zuzą-socjologiem.

  • To wszystko wcale nie jest takie proste, jak chcesz przedstawić – powiedziała.
  • Myślę, że jest.
  • Naprawdę nie pamiętałyśmy, kiedy macie rozprawę.
  • No jasne, a nie dostałyście wezwania?
  • Naprawdę nie dostałyśmy żadnego pisma z sądu.
  • Zuza, nie rozśmieszaj mnie, proszę.
  • Naprawdę.
  • Oki, sprawdzę w sądzie.
  • Sprawdź.
  • Popatrz, jaka szkoda, tak się paliłaś, żeby zostać świadkiem.

Jeśli mam być szczera, to ucieszyłam się, że nie muszę zeznawać. Odetchnęłam, gdy Justyna zadzwoniła, że chce ugody, żeby zaoszczędzić wszystkim niepotrzebnych stresów. Jak zwykle łatwo dała wyprowadzić się z równowagi. Naprawdę nie były moimi przyjaciółmi. Wiedziały, że Justyna zdradziła mnie sześć lat wcześniej. Wiedziały, że zdradziła mnie rok temu. Więcej, wiedziały, w jak perfidny i niedopuszczalny sposób, a mimo to uwierzyły jej, nawet nie potwierdzając tego u mnie. Uwierzyły, bo było to dla nich wygodne. Gdyby na tym miała polegać przyjaźń… Nie jestem ci w stanie pomóc, Zuza. Zrobisz, jak uważasz. My w każdym razie nie wypowiadamy ci przyjaźni.

Gdzieś musiała to zdanie przeczytać. Nie miałem siły dłużej rozmawiać. I nie miałem najmniejszego zamiaru udawać, że wszystko jest w porządku.

  • Myślę, że gdybym to ja była w takiej sytuacji, też niczego byś dla mnie nie zrobił, jestem gotowa się założyć.

Takie zdanie kończyło każdą przyjaźń, gdyby wcześniej zdążyła zaistnieć. Na dodatek zabrzmiało dziwnie znajomo. I pomyśleć, że dla tej pieprzonej egoistki jeszcze przed rokiem skoczyłbym w ogień.

  • Skończmy, nie mam zamiaru dyskutować. Chciałyście wiedzieć, co myślę i dlaczego was nie odwiedzam, to powiedziałem.
  • Możesz nas nie uważać za przyjaciółki, ale tak czy inaczej, jesteśmy bliźnimi.
  • Bliźnimi chyba tak – roześmiałem się.

Wróciliśmy na dalszą część tańców, już nie rozmawiając. Jedyny głos, jaki słyszałem poza zgiełkiem ulicy, to burczenie w pustym brzuchu.

  • Zapraszamy do nas! – powiedziały prawie jednocześnie, gdy późnym popołudniem opuszczaliśmy z Marysią ostatnią część turnieju.

Mala zadzwoniła tydzień później, jakby chcąc nadrobić czas spędzony z wyłączoną słuchawką w ręce.

  • Znalazłbyś chwilę czasu, żeby ze mną porozmawiać?
  • Myślę, że wszystko już powiedziałem Zuźce.
  • Ja nie jestem Zuzanną.
  • Za tydzień będę w Krakowie, możemy się spotkać. Umówiliśmy się niedaleko jej sklepu, w Galerii Kazimierz.
  • Chciałaś się spotkać, zatem zaczynaj.
  • Przykro mi, że nie uważasz już nas za swoje przyjaciółki. Jest to dla mnie tym bardziej przykre, że według mojej wiedzy, tylko my zgodziłyśmy się zostać twoimi świadkami.

Milczałem, czekając na dalszy ciąg rewelacji.

  • A co, Profesor się zgodził? Docenta dalej uważasz za swojego przyjaciela? Pewnie tak, skoro się z nim spotykasz. Docent twierdzi, że to przez naszą nieumiejętność jasnego postawienia sprawy. Oni od razu się nie zgodzili, to nie masz do nich pretensji.
  • Mogę odpowiedzieć?
  • Proszę.

Profesor bez zastrzeżeń zgodził się zeznawać. Nawet nie zdążyłem go uprzedzić, wcześniej dostał wezwanie. I nie miał żadnych kłopotów z pamięcią. A jeśli chodzi o Docentów, to nie prosiłem, żeby byli moimi świadkami, niby o czym mieliby mówić? To dlaczego Docent tak powiedział? Powiedział to, co chciałaś usłyszeć. A jeśli chodzi o was, to nieprawda, że zgodziłyście się zostać moimi świadkami. Zresztą, co to znaczy moimi. Jako obywatel tego państwa masz obowiązek poświadczać prawdę na żądanie innego obywatela i tyle. Nie dostałyśmy wezwania, naprawdę. Ale wiedziałyście, kiedy do mnie już można zadzwonić. Kilka miesięcy czekałem na ten telefon, a wy spóźniłyście się o jeden dzień. Przykro mi, że się na nas zawiodłeś. Myślisz, że jest szansa, żeby wszystko było jak dawniej? Żebyśmy znowu mogli się spotykać? Kto wie, życie jest długie. Nigdy tego nie mówiłam, chciałam ci podziękować za te wszystkie lata. Za wyjazdy do Czarnej. Za to, że mogliśmy się spotykać w takim gronie. Bez ciebie nie byłoby to możliwe. Byłem strasznie pyszny, chociaż myślałem, że jestem skromny. Myślałem, że przechytrzę życie, ale mi się nie udało, bo życie powiedziało: sprawdzam. To nie ja wszystko zepsułem. Chciałem wam pomóc, śmieszne, co? Facet z rozpieprzonym w drzazgi życiem chce komuś pomagać.

Piła kawę, nie zamierzając mi przerywać.

  • Jak widzisz, nie potrzebuję współczucia. Normalnie żyję, pracuję. Parę razy zdążyłaś usłyszeć ode mnie, że się nawróciłem. Tak tylko mówiłem. W rzeczywistości zostałem nawrócony, brutalnie nawrócony. Może z takimi ciężkimi grzesznikami nie da się inaczej. Jestem wdzięczny za to Panu Bogu. Zrozumiałem, jaki jestem. Słaby, głupi i grzeszny, a wydawało mi się nie wiadomo co. Zrozumiałem też, że nie jestem odpowiedzialny za cudze życie. To, co zrobiła Justyna – to jej wybór i jej odpowiedzialność. Za wasz wybór też nie jestem odpowiedzialny. Chciałem tylko, żebyście dokonały go świadomie, dlatego zostałem ekshibicjonistą. Mój spór z Justyną to tylko na pozór konflikt małżeński. W rzeczywistości dotyczy podstaw naszej wiary. A podstawa chrześcijańskiej wiary to prosty akt wyboru. Opowiadamy się bezwarunkowo za dobrem, za Panem Bogiem i odrzucamy zło. Zło nie jest żadnym dopełnieniem naszej osobowości, ale naszym największym wrogiem. Tu nie ma miejsca na kalkulację.
  • Może ta sytuacja zwyczajnie nas przerosła?
  • To nie sytuacja, to wy postanowiłyście nie dorosnąć. Przez tyle lat wysyłacie Brychowi życzenia świąteczne bez rewanżu z jego strony, bo uważacie go za przyjaciela. Wiedziałyście, że mi doradza. Zadzwoniłaś, żeby zapytać, co o tym myśli?

Siedziała ze spuszczonym wzrokiem.

  • Nie zrobiłaś tego, bo mogłabyś usłyszeć to, czego usłyszeć nie chciałaś. Powiem ci coś: razem z Zuzą zakłamałyście się w swojej głupocie. Już nawet osobno nie jesteście w stanie oceniać rzeczywistości, tylko najpierw musicie się naradzić. I wychodzi wam, że rzeczywistość wygląda tak, jak to pasuje jednej albo drugiej.
  • Myślisz, że jest dla nas jakaś nadzieja?

Popatrzyłem na nią, czy przypadkiem nie kpi, ale była nad wyraz poważna.

  • Musisz się zacząć modlić do Pana Boga.
  • Modlę się często za ciebie.
  • Módl się za siebie, Malu, o to, żeby Pan Bóg pozwolił ci się nawrócić. Zuza na pewno ci w tym nie pomoże.

Wypiliśmy już po dwie kawy. Czas było kończyć nasze spotkanie. Wyszliśmy na zewnątrz.

  • Wiem, że myślisz inaczej, ale pamiętaj, dalej jesteśmy twoimi przyjaciółmi.
  • Nie jesteście. Nie chcę mieć za przyjaciół ani faryzeuszy, jak Zuzka, ani tchórzy, jak ty, Malinko.
  • Pomimo to, jak będziesz kiedyś w Krakowie…
  • Proszę cię, nie kończ. Trzymaj się.
  • Powodzenia.

Odwróciła się i poszła w kierunku swojego upadającego sklepu. Było mi żal, że nie będę mógł się z nią spotykać, nie tylko ze względu na szarlotkę jej matki. Nie da się zjeść ciasteczka i dalej je mieć.