ROZDZIAŁ XIII

Nie widziałem się z Dziewczynami po tych nieszczęsnych telefonach Zuzy trzy tygodnie temu. Teraz jednak czas był najwyższy, dlatego przyjąłem ich uporczywe zaproszenie. Parę rzeczy musieliśmy wyjaśnić. Zgodnie z radą Brycha, żeby dbać o świadków, wracając od niego kupiłem w Tesco butelkę białego wina.

Siedzieliśmy w ich kawalerce. Zdążyłem rozlać wino.

  • Przepraszam za tamte telefony, ale miałabym wyrzuty sumienia – zaczęła Zuza i zaraz sięgnęła po papierosa. – A jeszcze zadzwoniła do mnie Ślepecka.
  • Rozumiem, musiałaś uspokoić swoje sumienie. Szkoda tylko, że nie pomyślałaś o mnie, o tym, jak ja się czuję. Od jej powrotu z Egiptu mogłem przespać noc tylko z różańcem, zresztą jeszcze teraz tak mam czasem. Nie pomyślałaś, że to może być manipulacja Justyny?
  • Pomyślałyśmy tak – powiedziała Mala. – Tylko że… to wszystko nie jest takie proste.
  • Co nie jest proste? To, że jesteśmy osobami wierzącymi w Boga, a nie w egipską mumię, nie jest proste?
  • Tylko że ty, Kuba – Malinka zawahała się – nie masz żadnych dowodów poza domysłami.
  • A Ślepecka… – próbowała jej pomóc Zuza.
  • Daj mi spokój ze Ślepecką. Ta twoja mądra Ślepecka. Miała twój numer telefonu, żeby tak do ciebie wydzwaniać wieczorem w niedzielę?
  • Też mnie to zastanowiło.
  • Brawo! Czyli ktoś jej dał. A któż to mógł być? Trochę dedukcji, już wiemy, brawo! Jeśli chcecie, proszę bardzo, ale ja nie mam najmniejszego zamiaru nabierać się na tak prymitywną manipulację.
  • Naprawdę nie chciałyśmy niczego złego – powiedziała drżącym głosem Mala.

Zuza milczała, zawzięcie walcząc z papierosem, jakby on tu zawinił. Jej mina wcale nie świadczyła o tym, że się ze mną zgadza. Przyzwyczaiłem się do takiego widoku przez te wszystkie lata.

  • To teraz przejdźmy do dowodów. Powinno to wam trochę więcej wyjaśnić. Wyciągnąłem z plecaka zapiski Justyny i położyłem na stole.
  • Skąd to masz? – zapytała Zuza.
  • Po prostu mam. Czytajcie, ale każda po cichu i bez komentarzy.

Wcześniejsze rozmowy i dowody w postaci przedstawienia planu egipskiej podróży na niewiele się zdały. Miałem nadzieję, że teraz będzie lepiej. Miałem trzech potencjalnych świadków, z czego dwóch właśnie siedziało przede mną. Musiały mi uwierzyć. Może inaczej: musiały przyjąć rzeczywistość taką, jaka była, pozostawiając na boku wyobrażenia o tym, jak powinna wyglądać. Skończyły po mniej więcej piętnastu minutach. Zuza od razu rzuciła się do odpalania papierosa.

  • O Boże, musisz jakoś pomóc Justynie – powiedziała Mala.

Osłabłem. Wzywanie Pana Boga po lekturze dowodów Jego zdrady było szczególnie nie na miejscu. I nie na miejscu było przymuszanie mnie – zdradzonego – do pomocy zdrajcy.

  • Muszę już iść.
  • Zaczekaj, zaraz przygotujemy obiad – powiedziała błagalnym tonem Malinka.

Chyba dotarło do niej, że powiedziała coś niewyobrażalnie głupiego.

  • Przed chwilą wypiłeś lampkę wina – powiedziała Zuza. – Nie możesz tak wsiąść do samochodu.
  • Nie mam zamiaru jechać, po prostu idę do kościoła.
  • Może pójdziesz z nami do Szczepana na osiemnastą.
  • Nie mogę tak późno, muszę wyjechać po dzieci.

Wyszedłem w listopadowe, chłodne przedpołudnie od osób mieniących się moimi przyjaciółmi. Nie wiem, czy było aż tak zimno, ale cały się trząsłem. Dotarłem na miejsce po dwudziestu minutach. Pomodliłem się przy figurce Ojca Pio, dziękując za jego wstawiennictwo u Pana Boga. Obszedłem klasztorny dziedziniec. Jeszcze nigdy nie byłem nie tylko na mszy w kościele kapucynów, nie byłem nawet w środku. Zatrzymałem się przy tablicy ogłoszeń, sprawdzając niedzielny rozkład. Miałem jeszcze ponad pół godziny do sumy. Zacząłem czytać pozostałe ogłoszenia. I wreszcie znalazłem to, czego szukałem, sam o tym nie wiedząc. Teraz już wiedziałem, że dokładnie za cztery dni, 23 listopada o godzinie 19.00 znowu się tu pojawię. Zaraz po wyjściu od Dziewczyn wyłączyłem telefon. Po mszy wsunąłem baterię na swoje miejsce i wklepałem PIN. Nie zdążyłem włożyć go z powrotem do kieszeni, gdy odezwała się skrzynka głosowa. Odsłuchałem: „Cześć, Kuba, przepraszam za to, co powiedziałam. Nie gniewaj się, czasem człowiek powie coś głupiego. Czekamy na ciebie z obiadem”. Pobyt w kościele zawsze łagodził moje pierwotne odczucia. I co tu ukrywać, to było dwie trzecie moich świadków. Obiad był naprawdę smaczny. A na deser wjechała szarlotka upieczona przez mamę Malinki. Nie wiem, może istniały na świecie lepsze szarlotki. Ta, którą piekła mama Malinki, była najlepsza, jaką jadłem. Tokaj muscat, którego zostało akurat na jedno rozlanie, jeszcze delikatnie podbijał jej smak.

  • Kto poza mną napije się kawy? – zapytała Zuza.
  • No co ty, Zuzka, do szarlotki? Do szarlotki pasuje tylko herbata.
  • A ja poproszę – powiedziała Mala.

Nie zgadzaliśmy się nie tylko w tej kwestii. Przez wszystkie lata naszej znajomości kłóciliśmy się lub zażarcie dyskutowali na każdy możliwy temat, mniej lub bardziej istotny. Choćby ta wymyślona przez Zuzę historia o poparciu przeze mnie i Czarnego komunistów pod wodzą Leszka Millera. Tylko dlatego, że wyraziliśmy dosadnie, co myślimy o rządzie AWS. Dziewczyny były jednak częścią mojego alternatywnego świata. Nie tylko wobec coraz bardziej skrzeczącej rzeczywistości. Były ważną częścią mojego drugiego życia na wypadek porażki z Justyną i konieczności układania sobie świata bez niej.

  • Mam ogromne wyrzuty sumienia – powiedziała Zuza. – Nigdy nie powiedziałam Justynie, że jej pomysły są bez sensu, tylko zawsze się z nią zgadzałam.

Jakie miało to teraz znaczenie? Chociaż dobre i to. Chcesz wiedzieć, co naprawdę myślą twoi znajomi, to ich zapytaj. – Wcale nie uważają tak jak ty – mówiła Justyna, gdy twierdziłem, że jakiś jej pomysł jest bez sensu. Dwa lata temu wymyśliła, że zostanie położną, a Zuza ochoczo podchwyciła, że oczywiście, dlaczego miałaby nie zostać?

  • Wiem, że jest ci ciężko – powiedziała Mala – bo czujesz się skrzywdzony przez Justynę.
  • Czuję się skrzywdzony? O czym ty mówisz, Malu? Ja po prostu zostałem skrzywdzony. To nie jest kwestia moich odczuć. A za chwilę będę miał sprawę w sądzie.

Wyciągnąłem z plecaka kolejne pismo. Przeczytały.

  • Spokojnie, masz jeszcze trzy miesiące – powiedziała Zuza.
  • Ale przez ten czas muszę się przygotować. Rozmawiałem z Brychem, będę potrzebował świadków.
  • Możesz na nas liczyć – powiedziała Mala.
  • To ty jesteś naszym przyjacielem. Justynę poznaliśmy dopiero przez ciebie.
  • Wiem. Nie dawałyście nam szansy na przeżycie razem nawet dwóch lat, pamiętam. Szczęśliwie – nie mówię, że w szczęściu – przeżyliśmy siedemnaście. Wychowaliśmy dzieci…
  • Marysia ma dopiero dwanaście – przerwała Zuza.
  • Też wolałbym, żeby była pełnoletnia. Ale nie udało się. Jestem wdzięczny Panu Bogu, że ten chory związek przetrwał tak długo. Na dobrą sprawę powinien skończyć się pięć lat temu. Do Justyny mam ogromne pretensje, ale nie o to, że mnie opuściła. Gdyby powiedziała: słuchaj, nie mogę z tobą dłużej żyć, bo cię nie kocham – palcem w bucie bym nie kiwnął, żeby ją zatrzymać. Ale ta idiotka musiała Boga zdradzić, żeby wyszło na jej, że to przeze mnie, a ona nie ma sobie nic do zarzucenia. Gdybym przewidział, czego się dopuści, pięć lat temu sam zakończyłbym to małżeństwo.
  • Jako katolik wierzysz w sakrament małżeństwa i w to, że jest nierozerwalne? Zuza szybko popatrzyła na Malę, a potem obie spojrzały na mnie.
  • Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozłącza, tak powiedział Pan Jezus – dodała Mala.
  • A nie zdarzyło się wam nigdy zgrzeszyć, patrząc albo idąc, gdzie nie powinnyście, albo mówiąc? Dlaczego macie parę oczu, żadna nie ma obciętej nogi, obie macie języki, a przecież Pan Jezus wyraźnie powiedział, co byłoby lepsze dla was i waszego zbawienia?

Milczały skonsternowane.

  • Zostawmy to. Jeśli jako katolik musiałbym uważać, że Justyna nadal jest moją żoną, to chyba nie jestem katolikiem. Dzięki za obiad, muszę lecieć.
  • Odwiedź nas znowu – powiedziała Mala.
  • No jasne, na szarlotkę zawsze znajdę czas – uśmiechnąłem się, łapiąc za klamkę.
  • A ty, Kuba, nie powiedziałeś niczego obraźliwego Ślepeckiej? – zapytała Zuza. – Ona powiedziała „wulgarnego”.
  • Wulgarnego, do Ślepeckiej? Miesiąc wcześniej zmarła moja mama i ja miałbym określać w wulgarny sposób starszą kobietę w rozmowie z nią?
  • Ja tego nie twierdzę. Chciałam tylko zapytać.

Czasem ogarniały mnie wątpliwości, czy Zuza jest właściwym elementem mojego alternatywnego świata. Niekiedy zadawała takie pytania, jakby nic na mój temat nie wiedziała. Jakbyśmy spotkali się nie w roku 1983, ale najdalej przedwczoraj.

  • Taki jesteś pewny tych swoich znajomych? – zapytała Justyna w trakcie jednej z naszych ostatnich rozmów.

Nie odpowiedziałem. Wiedziałem jedno. Czas, kiedy miałem poznać odpowiedź, już się zaczął. W Ewangelii są zapisane słowa Pana Jezusa, które sobie przypomniałem. „Gdyby nie wiedzieli, nie mieliby grzechu”. Postanowiłem dać moim znajomym możliwość

świadomego wyboru, dostarczając dane, bez zamazywania rzeczy osobistych i niewygodnych. Chociaż nie jest miłe zachowywać się jak ekshibicjonista, jeśli się nim nie jest.