ROZDZIAŁ XXVIII

Zamieszkały u sieroty Anielki. Ucieszyło mnie to nie tylko dlatego, że znałem Anielkę. Z Jasła miałem tu bliżej niż do Wrocławia, Gdańska, o Hiszpanii nie wspominając. Przypuszczałem, że wymogły to na matce. Nie miały najmniejszego zamiaru przenosić się w nieznane. W ustach ich matki to był obecnie jeden z podstawowych zarzutów w stosunku do mnie, że mieszkała tyle lat poza domem, bez dzieci. Ale już wtedy, pięć lat wcześniej, nie miały zamiaru się przenosić. Dlatego mieszkały ze mną. Zasadnicza różnica polegała na tym, że Justyna mogła wracać do domu. Ja już takiej możliwości nie miałem.

Dziewczyny w dalszym ciągu milczały. Jakby nasze wakacje od siebie oznaczały też brak kontaktu telefonicznego. Miałem nadzieję, że Justyna o tym nie wie. Potwierdziła to w rozmowie telefonicznej na początku września.

  • Chciałam tylko powiedzieć, żebyś wysłał jeszcze raz swoją propozycję. Najlepiej od razu do mojego prawnika, masz jego adres.
  • To nie możesz mu przesłać ze swojej skrzynki?
  • Gdzieś mi ją wcięło.
  • Nie ma problemu, wyślę jeszcze raz.
  • To zabawne, od tylu lat udaje ci się manipulować wszystkimi znajomymi.
  • Masz jeszcze jakiś problem?
  • Nie, to wszystko.

Zarzut manipulacji oznaczał, że Dziewczyny konsekwentnie zachowywały neutralność, nie opowiadając się po żadnej stronie. Gdyby to mnie udało się tak wyeliminować jej świadków, skakałbym do góry z radości. Ale jej zawsze było mało. Na szczęście nie miała szansy dotrzeć do Profesora, żeby równie skutecznie go wyeliminować. Jej telefon oznaczał coś jeszcze. Nie miała wiadomości ode mnie, bo w pierwszym odruchu nacisnęła „delete”. Ale teraz zbliżał się termin rozprawy. Coś mi mówiło, że nie muszę się martwić o świadków.

Jej prawnik zadzwonił następnego dnia rano.

  • Witam, Bartosz Głowacki. Przeczytałem pański list. Pani Justyna jest gotowa do ugody, żeby uniknąć szarpania się przed sądem i dla dobra państwa dzieci.
  • Cieszę się, jestem zdecydowanym zwolennikiem dogadania się, tylko do tej pory nie zauważyłem takiej woli drugiej strony.
  • Pani Justyna po przemyśleniu sprawy jest skłonna się porozumieć. Rozumiem, że to są wyjściowe warunki i możemy negocjować.
  • Jak by to panu powiedzieć… Wynegocjowałem je na wszelkie możliwe sposoby z samym sobą i na większe ustępstwa na pewno nie pójdę.
  • Zdaje pan sobie sprawę, że wynik procesu wcale nie musi być dla pana korzystny.
  • Wygram i pan również o tym wie. Mam dowody, a nie insynuacje i matactwa, które łatwo będzie obalić.
  • Na pana miejscu nie byłbym taki pewny. A co z działką, nie sądzi pan, że to wygląda na szantaż?
  • Nie wiem, jak to wygląda, ale pół działki należy mi się, mówiąc kolokwialnie, jak psu kość.

Mam rozumieć, że prepunkt również nie podlega dyskusji. Doskonale pan to ujął. W przypadku negatywnej opinii księdza Posackiego, nie jestem zainteresowany żadną ugodą. Nawet gdyby to oznaczało dla pana stratę działki? Na pewno nie przehandluję za nią dzieci. Pozwoli pan, że skontaktuję się z panem po rozmowie z moją klientką. Ależ proszę bardzo.

Tym razem to ja dałem się zaskoczyć następnego dnia rano.

  • Mało ci jeszcze, że spłacam twój kredyt?! – wrzasnęła mi do ucha.
  • Nie spłacasz żadnego mojego kredytu, tylko swoje… Nie zdążyłem dokończyć.
  • Po prostu chcesz mnie wykończyć, ty skurwysynu!
  • Mogłabyś nie obrażać mojej mamy?
  • O czym ty, kurwa, mówisz, chyba całkiem ci odbiło!
  • Ja nie nazywam cię skurwycórką, tylko mówię, że to ty jesteś kurwą – powiedziałem najspokojniej jak umiałem i rozłączyłem się.
  • Ty ch… – zdążyło dobiec do mojego ucha. Nawet nie chciałem się domyślać brzmienia całego słowa.

Jeśli pozwoliła sobie na użycie słów powszechnie uznawanych za obraźliwe, musiało być z nią bardzo źle. Przez całe małżeństwo miała do mnie pretensje o wulgarne słownictwo. Potrafiła robić koszmarne awantury, po których wychodziłem z domu, a jeśli byliśmy poza nim, to wracaliśmy osobno, ale nigdy nie użyła brzydkiego słowa.

Zadzwoniła o 8.30 następnego dnia. Rozłączyłem się. Wiadomo, czas działał na moją korzyść i tak miało być aż do śmierci. Kolejny raz zadzwoniła koło południa. Uznałem, że to dobry moment.

  • Miałem spotkanie.
  • Chciałam cię tylko przeprosić. Nie chcę w ten sposób rozmawiać.
  • Nie ma sprawy. Mam jednak propozycję, żeby sprawę ewentualnej ugody, jeśli jesteś nią zainteresowana…
  • …jestem.
  • …zostawić prawnikom. Twojemu i mojemu, tak się akurat składa, że moim sam jestem. Bo jeśli zaczniemy rozmawiać osobiście, to do niczego nie dojdziemy, na pewno nie przed najbliższą rozprawą.
  • Dobrze. Mój prawnik skontaktuje się z tobą, ale najpierw muszę się z nim spotkać.
  • Mnie się nie śpieszy.
  • Wiem, przecież to ja tracę pieniądze.

Bartosz Głowacki zadzwonił po dwóch dniach, 1 października. Byłem w Boguchwale i pomagałem bratu zrywać jabłka. Akurat zajadałem się śliwkami węgierkami z najbardziej nasłonecznionego miejsca w sadzie.

  • Panie Jakubie, mam dla pana dobrą wiadomość – zawiesił głos. – Pani Justyna jest skłonna zgodzić się na pana warunki.
  • Cieszy mnie to – jeszcze czułem na języku pełną dojrzałość węgierki.

Pani Justyna jest gotowa spotkać się z tym księdzem. Bardzo dobrze. Jeśli chodzi o działkę, przepisze ją na pana dopiero po zakończeniu procesu. Pani Justyna chce mieć pewność, że w sądzie nie wycofa się pan z uzgodnień. Mam nadzieję, że pan to rozumie. Oczywiście może podpisać zobowiązanie w tej sprawie, które będzie prawnie honorowane. Panie Bartoszu, oddzwonię za parę minut.

Początek października oznaczał powrót na uczelnie nie tylko studentów, ale i wykładowców. Miałem zatem nadzieję, że również ksiądz doktor wrócił na swoje stanowisko pracy. Zadzwoniłem na komórkę. Oczywiście nie odebrał. Skoro już oderwałem się od śliwek, postanowiłem zasięgnąć opinii mojego prawnika.

  • Nawet się nie wygłupiaj – powiedział Brychu. – Niby jak potem wyegzekwujesz przepisanie działki. Zobowiązanie? To bardzo śliska sprawa, może potem utrzymywać, że została przymuszona. Pamiętaj, ani kroku w tył. To ona chce się porozumieć, co znaczy, że jest to w jej interesie. Inaczej nie chciałaby z tobą gadać.
  • A jak ona wyegzekwuje ode mnie dotrzymanie umowy w sądzie?
  • Oczywiście nie ma takiej możliwości. W każdej chwili możesz wszystko odwołać, gdy tylko przepisze na ciebie działkę. Zapytam tak: do kogo masz większe zaufanie, do niej czy do siebie?
  • Nie muszę odpowiadać.
  • Zatem nie ustępuj ani na jotę, mówię to jako prawnik z doświadczeniem i człowiek, który ci dobrze życzy.
  • Okej, dzięki.

Na chwilę przestałem dzwonić, bo właśnie nadchodził mój brat.

  • Jak będziesz tak cały czas gadał, to na obiad nie zarobisz.
  • Biznes to biznes, chyba jednak dostanę połowę działki.
  • I bardzo dobrze, szkoda, że nie całą. Skąd taka zmiana?
  • Justyna za wszelką cenę chce uniknąć sądu. Okłamała mnóstwo osób, przy przesłuchaniu wszystko to wyjdzie na jaw.
  • No to będziesz miał działkę. Chodź jeść.
  • Za chwilę, muszę jeszcze zadzwonić.

Zaczekałem, aż odejdzie. „Miej w dupie tę działkę” powiedział rok temu w tym samym sadzie. Miał rację. Tak sobie też wtedy powiedziałem. Mam w dupie tę działkę. Nie była dla mnie elementem przetargowym wtedy i nie będzie teraz. Na pewno nie zamierzałem za nią sprzedawać dzieci. Po prostu należała mi się jak psu kość.

  • Witam, panie Bartoszu. Niestety mój prawnik odradził mi takie rozwiązanie. Twierdzi, że nie ma możliwości wyegzekwowania go, a ja nie mam powodu, żeby mu nie wierzyć.
  • No to zrobiła nam się kwadratura koła. Pan nie wierzy żonie, a żona panu.
  • Powiem panu coś: jestem normalnym człowiekiem, tylko tak mi się w życiu ułożyło. Jeśli umówimy się, to tak będzie i na pewno naszej umowy nie złamię. Zresztą i tak więcej w sądzie nie wygram.
  • Rozumiem, spróbuję porozmawiać z panią Justyną.

Zdążyliśmy wrócić do domu późnym popołudniem, gdy zadzwoniła.

  • Zgodziłam się spotkać z księdzem, to już trzeci ksiądz i, mam nadzieję, ostatni. Zgodziłam się przepisać ci pół działki, czego jeszcze ode mnie chcesz?!
  • Nie rozumiem.
  • Nie przepiszę ci działki, zanim nie potwierdzisz w sądzie ugody. Skąd mogę mieć pewność, że mnie nie oszukasz?
  • Nie oszukałem cię do tej pory i nie zamierzam teraz.
  • Jasne, wszystko musi być tak jak ty chcesz.
  • Dokładnie wytłumaczyłem to twojemu prawnikowi.
  • To ja decyduję, a nie prawnik. Możesz jeszcze nie dostać żadnej działki.
  • Trudno, jakoś to przeżyję.
  • A co, jeśli uznasz, że opinia twojego księdza o mnie jest negatywna?
  • Nie będzie żadnej ugody przedsądowej.
  • A jeśli będzie pozytywna, to co, wynajdziesz kolejnego, aż do skutku, żeby wyszło na twoje?
  • To już ostatni ksiądz, z którym będziesz musiała się spotkać.
  • Słuchaj, właściwie dlaczego mam się z nim spotykać?
  • Bo nie pójdę na żadną ugodę.
  • To nie wystarczy ci działka?
  • Nie mieszajmy tych spraw. Ale jeżeli chcesz wiedzieć, uczciwość zaczyna się od pieniędzy.
  • Muszę mieć gwarancję, że mnie nie oszukasz.
  • To naprawdę nie ma sensu. Niech twój prawnik coś wymyśli i zadzwoni do mnie, w końcu za coś mu płacisz.

Bezsensowne bicie piany. Nie było sposobu, żebym się z nią dogadał. Chociaż zdawała sobie sprawę z położenia, w jakim się znalazła, i tak chciała postawić na swoim. Ogarnęły mnie wątpliwości, czy nie powinienem walczyć do końca o dzieci, nawet wbrew im samym. Dlaczego aż tak bała się sądu, żeby teraz spełniać wszystkie moje zachcianki? Mój plan zakładał, że nie jest z nią najgorzej. I że walka o dzieci, w końcu przez nią wygrana, pozwoli jej odnaleźć się w roli odpowiedzialnej matki. A ostatni ksiądz, z którym mogłem ją umówić, zasieje trochę ziaren wiary na polu jej sumienia i te ziarna w końcu wyrosną, zagłuszając chwasty. A jeżeli było inaczej? Ciarki mnie przeszły na samą myśl. Ukląkłem i zacząłem odmawiać koronkę do Bożego Miłosierdzia. Potrzebowaliśmy go przynajmniej odrobinę. Bo odrobina Bożego Miłosierdzia to było dla nas niezmierzone morze.

  • Znalazłem rozwiązanie – oznajmił nazajutrz rano z entuzjazmem Głowacki. – Pani Justyna jest skłonna darować panu pół działki, jeżeli przy akcie darowizny podpisze pan notarialnie ugodę przedsądową. Jakie jest pana zdanie?
  • Jestem jak najbardziej za, proszę jednak pamiętać, że najpierw muszę poznać opinię księdza Posackiego.
  • Oczywiście.

Proszę też pamiętać, że zależy mi na wciągnięciu naszej ugody do protokołu sądowego jako wspólnego stanowiska. Jeśli wystąpi pan przeciwko temu w sądzie albo podważy jakikolwiek z punktów, nasza umowa będzie nieaktualna. Rozumie mnie pan? Tak, oczywiście. Pani Justyna nie ma nic przeciwko temu, chce jak najszybciej zakończyć proces. Ma jedynie zastrzeżenia do jednego punktu. Do którego? – zdziwiłem się. – Proszę chwilkę zaczekać, tylko włączę komputer. Oczywiście.

Dobrze, że wczoraj zamknąłem, go zatrzaskując klapę. Po chwili był gotowy.

  • Okej, już mam.
  • „Paragraf 3, punkt b) ojciec, Jakub Czerwiński, ma zagwarantowane prawo nieograniczonego całodobowego kontaktu z dziećmi, w tym poza ich miejscem za- mieszkania w co drugi weekend”… Wie pan, to by znaczyło, że może pan przebywać z dziećmi w miejscu zamieszkania żony.
  • Na pewno nie mam takiego zamiaru. Co pan proponuje?
  • Wystarczy wykreślić w tym. Punkt będzie brzmiał: „ojciec, Jakub Czerwiński, ma zagwarantowane prawo nieograniczonego całodobowego kontaktu z dziećmi poza ich miejscem zamieszkania w co drugi weekend. Zgadza się pan?
  • Tak.
  • Cieszę się, że udało się nam wyjść z tej patowej sytuacji. Proszę zatem jak najszybciej złożyć pismo w sądzie, żeby sąd zdążył odwołać świadków. Mamy na to tydzień. Wie pan, sąd ma swoje procedury. Mam przygotowane takie pismo, prześlę panu mejlem, musi się pan pod nim podpisać i złożyć w sądzie. Pani Justyna już się podpisała.
  • Zgoda. Najpierw jednak umówię ją z księdzem.
  • Oczywiście, proszę tylko pamiętać o terminach. Aha, i dla pana dobra proponowałbym zrezygnować z punktu pierwszego, skoro i tak dostanie pan działkę. Dla sądu mogłoby to wyglądać na szantaż.
  • Myślę, że ma pan rację.
  • Zatem skreślamy punkt pierwszy, teraz pierwszym będzie drugi, zgoda?
  • Zgoda, już skreśliłem.

Ponieważ telefon komórkowy Posackiego milczał, kiedyś powiedziałbym, jak zaklęty, siadłem przy komputerze i zacząłem pisać.

WitamOjca,

Niestety niemogę się dodzwonić (będę próbowałdalej),a mam dosyć pilną prośbę. Zgodnie z przedwakacyjną sugestią Ojca o chęci porozmawiania z Justyną, i że taka rozmowa ma sens, wywalczyłem to jako warunek przedsądowego zakończenia naszego sporu (godzę się na nieokreślanie winnego rozpadu małżeństwa i na pozostawanie dzieci pod jej bezpośrednią opieką – przy moim nieograniczonym kontakcie). Dlatego bardzo dużo od Ojca zależy. Naprawdę nie chcę Ojca w żaden niegodziwy sposób wykorzystać. Następną rozprawę mamy 15 października. Od czwartku do niedzieli mogę się spotkać o dowolnej porze.

Pozdrawiam

JanekKowalski(KubaCzerwiński)

Był 2 października, środa. W piątek i tak spotykałem się z dziećmi. Mogłem pojechać do Krakowa dzień wcześniej. Miałem tylko nadzieję, że ojciec Aleksander nie jest na jakimś zagranicznym wyjeździe. Zadzwoniłem znowu w południe. Tym razem odebrał.

  • Przeczytał ojciec mojego mejla?
  • Przeczytałem. Oczywiście mogę się spotkać z pana żoną, tylko nie wiem, czy nie za dużo pan ode mnie oczekuje. W żaden sposób nie jestem w stanie zastąpić sądu.
  • Chcę tylko, żeby ojciec z nią porozmawiał i oczywiście chciałbym się później spotkać. Mogę wszystko wytłumaczyć osobiście.
  • Nie ma takiej potrzeby. Proszę umówić żonę na niedzielę. Odprawiam mszę o dziesiątej, w Przegorzałach. A my możemy się spotkać w poniedziałek, kończę zajęcia na uczelni o 13.
  • To jesteśmy umówieni. Dziękuję.
  • Szczęść Boże.

Umówienie z nim Justyny poszło nad wyraz gładko, bez wyrzutów i pokrzykiwań. Teraz musiałem zaczekać do poniedziałku. Ksiądz Posacki był jedynym człowiekiem, którego opinii chciałem wysłuchać. Gdyby była negatywna, pozostawał mi sąd i walka do upadłego o bezpośrednią opiekę nad dziećmi.

  • Wysłałeś mamę do kolejnego księdza – stwierdziła moja najstarsza córka. – Myślisz, że ten wreszcie przyzna ci rację?
  • Nie chodzi wcale o moją rację. Chcę pomóc waszej matce.
  • Myślisz, że w ten sposób jej pomożesz?
  • Rozmowa z wierzącym księdzem jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
  • Jak uważasz.
  • Zostawmy to. Jest sobota, piękna pogoda, zapraszam was na lody.
  • Nie damy rady, mamy full nauki – powiedziała Marta. – Możesz się wybrać z Marysią. Zwykle chodziliśmy do Jacka i Moniki przy Sławkowskiej. Tym razem zabrałem ją na statek zacumowany przy Jubilacie. Zdecydowanie lepsze mieli tam piwo niż lody. Plusem było to, że liżąc lody, mogliśmy się gapić na Wawel. No i nad Wisłą można było pojeździć na rolkach. Marysia postanowiła to wykorzystać. Zdecydowanie wolałem jeździć na nartach. Zamiast siedzieć sam, umówiłem się z Docentem.
  • Jak ci się podoba „Lewaw”? – zapytała.
  • Aaa, „Lewaw”? W porządku, tylko trochę mało nowoczesny.

Marysia połykała kolejne książki Doroty Terakowskiej. „Lewaw” – czytając wspak Wawel, to był tytuł jednej z jej książek. Mało się przykładałem do lektur czytanych przez moje dzieci do czasu, gdy starsze dostały w prezencie trzeci tom przygód Harry’ego Pottera. Ponieważ doszły mnie różne opinie o książce, postanowiłem ją przeczytać. Po czym zabroniłem dzieciom tej lektury. Udało mi się nawet wyszukać negatywną opinię o niej kardynała Ratzingera, obecnego papieża Benedykta XVI. Magda i Marta nie były miłośniczkami literatury pięknej, wolały coś ulepić lub namalować. Marysia, począwszy od drugiej klasy podstawówki, połykała książki jedną za drugą. I czytała, co jej tylko w ręce wpadło. Do poważnego starcia doszło właśnie przy „Harrym Potterze”. Co miałem przeciwko? To proste, sam byłem mugolem i nie chciałem, żeby moje dzieci pod wpływem lektury zaczęły sobie wyobrażać, że są czarodziejami, nawet dobrymi czarodziejami.

Musiałyby przecież mną pogardzać. Zapracowanym, zabieganym i takim przyziemnym. Nie podobał mi się podział na wtajemniczonych i ciemną masę. To był podział ludzi z gruntu gnostycki, masoński i antychrześcijański. Wszystkie dzieci znajomych zaczytywały się Potterem. A ich rodzice wydawali się z tego powodu niezmiernie dumni. Nie byłem w stanie tego zrozumieć i nie chodziło o żadną magię, białą czy czarną. Jak mogli oddawać swoje dzieci w ręce pisarki, która nimi gardziła? Chyba, że sami uważali się za czarodziejów?

W klasie Marysi prymusem był Michał. Ojciec był uznanym lekarzem, a matka była nadopiekuńcza. Pierwszy raz mogłem ją poznać przed Pierwszą Komunią Świętą. Ksiądz proboszcz zebrał nas w salce katechetycznej. To było na początku drugiej klasy. Teraz w kościele wszystko trwało niezmiernie długo. Moje bierzmowanie to było raptem parę spotkań. Obecnie przygotowania trwały trzy lata i kończyły się egzaminem. Biurokracja zawładnęła Kościołem. Proboszcz na początku spotkania pokazał Biblię dla dzieci.

  • Zachęcam rodziców do czytania z dziećmi. Jest napisana w prosty sposób, odpowiedni do ich wieku, a ilustracje pomogą im nabrać wyobrażenia o tamtych czasach. Niektórzy już ją przeczytali, na przykład Michał – zwrócił się do siedzącej w pierwszej ławce kobiety.
  • Michał przeczytał ją już dwa razy, proszę księdza.

W ten sposób, siedząc starym zwyczajem w ostatniej ławce, poznałem matkę klasowego prymusa. Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek, pomyślałem, gdy okazało się, że Michał równie wytrwale czyta kolejne tomy przygód małego czarodzieja.

  • I jego rodzice się na to zgadzają? – zapytałem Marysię przy okazji kolejnej dyskusji.
  • Zgadzają? – wydęła wargi. – Sami kupują mu kolejne tomy.

Ostatni epizod Potterowej wojny rozegrał się, gdy Marysia była już w szóstej klasie. Jej wychowawczyni i jednocześnie nauczycielka polskiego wpadła na pomysł, żeby zabrać dzieci do kina, właśnie na film z Harrym Potterem. Była wiosna roku 2006, a kardynał Ratzinger od roku był papieżem. Oczywiście nie zgodziłem się, żeby moje dziecko oglądało rzeczy, których przeciwnikiem jest największy autorytet dla nas, katolików. Zwykła odmowa nie wystarczyła nauczycielce i zażądała uzasadnienia na piśmie. Rozbawiło mnie to, ale napisałem: „Nie wyrażam zgody na wyjazd mojej córki na film o Harrym Potterze, ponieważ treści w nim zawarte są sprzeczne z chrześcijańskim światopoglądem wyznawanym przez naszą rodzinę”. Marysia była jedyną osobą w klasie, która nie pojechała do kina.

  • O, idzie twój kolega – powiedziała Marysia. – To ja zmykam.
  • Tylko uważaj.
  • Nie ma sprawy. Pojadę do mostu przy Galerii i wracam. Minęli się na pomoście.
  • Ale ci córka wyrosła – powiedział, witając się. – Chyba już dognała siostry.
  • Jeszcze jej brakuje ze dwa centymetry.

Zamówiliśmy piwo. Pogadaliśmy o pogodzie. Była piękna jak na tę porę roku. Gorzej było w polityce. Wyglądało na to, że PiS chce narobić sobie jak najwięcej wrogów, żeby honorowo przegrać.

Szkoda, że niczego nie zrobili, poza odkryciem, że Samoobrona nie jest święta – powiedziałem. No nie mów, rozwiązali WSI, to chyba sukces. Ogromny, a kto teraz rozwiąże te rozwiązane służby, skoro za chwilę stracą władzę? Może nie będzie tak źle. Zresztą jak przerżną, wracam do pracy.

Docent przestał być zwolennikiem PiS-u od czasu, gdy stracił dyrektorski stołek w rządowej agencji na rzecz Rodziny Radia Maryja. Już od trzech miesięcy chował się za zwolnieniem lekarskim, żeby nie mogli go zwolnić.

  • Malinka mnie zadziwia – zmienił temat. – Będzie zeznawać na twoją korzyść, nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
  • A Zuzka? – zapytałem rozbawiony tym wyznaniem.
  • No wiesz, Zuza jest socjologiem – powiedział i oddał się przyjemności smakowania piwa. To zabawne, podobnie jak Zuza i on sam, Mala również była socjologiem. Nie wiem, może socjologia tak przemeblowała im mózgi, że nie widzieli już człowieka, tylko zachowania społeczne. Jego wypowiedź miała ukryty sens: miałem zrozumieć swoje koleżanki. Biedne dziewczyny, zostawiłem je osamotnione na pastwę złego losu i kazałem decydować. A teraz powinienem podziwiać heroizm jednej. Gdyby tylko Wysoki Sąd pofatygował się do niej osobiście albo posłał po nią taksówkę, złożyłaby zeznania zgodne ze swoją aktualną pamięcią. Powinienem też zrozumieć drugą, przecież była socjologiem. Do rozprawy pozostał tydzień, a one jeszcze do mnie nie zadzwoniły. Docent, podobnie jak Dziewczyny, znał religijny kontekst mojego konfliktu z Justyną. W końcu jego żonie zrobiłem awanturę zaraz po powrocie Justyny z Egiptu. O to, że mi nie powiedziała.
  • To co, jeszcze po jednym? – wyrwał mnie z rozmyślań.
  • Nie, nie mogę. Muszę odwieźć bezpiecznie moje dziecko.
  • Myślę, że nie powinieneś lekceważyć Justyny. Kobitkom w jej wieku w różną stronę odpala. Na przykład Wiktoria nawróciła się w Duchu Świętym. Myślę, że to wszystko przez hormony, nic na to nie poradzisz. Jedna radzi sobie tak, druga inaczej. Swoją drogą, niesłusznie masz do niej pretensje o to, że ci nie powiedziała. Nawet mnie pytała, ale jej odradziłem. Uważam, że nikt nie powinien się wtrącać w sprawy małżeńskie.
  • Małżeńskie? Ty, Docent, jesteś wierzący?
  • Wiesz, Mały, różne są wiary i wyznania. Ale myślę, że jest jeden Bóg, tylko w różnych religiach jest różnie nazywany.
  • A buddyzm, hinduizm?
  • Myślę, że nie są gorsze od naszej.
  • A jak Kriszna rozbija głowy pastuszkom – trach! jedna o drugą, bo mu akurat zagradzają ścieżkę, to również jest w porządku?
  • A ty, Mały, w co wierzysz, skoro sakrament małżeństwa nie jest dla ciebie nierozerwalny?
  • Wierzę w jednego Boga, który nam się objawił w Jezusie Chrystusie i że przynajmniej pięć procent naszej religii chrześcijańskiej to prawdy objawione nam przez Pana Boga. Cała reszta, dziewięćdziesiąt pięć procent, to ludzkie domysły, czego życzyłby sobie od nas Pan Bóg. Ale te dziewięćdziesiąt pięć procent to dużo mniej niż te pięć dane od Boga.

Sakrament małżeństwa na pewno nie jest ważniejszy od Dekalogu, od pierwszego i drugiego przykazania. Justyna złamała te przykazania i nie chcę mieć z nią nic wspólnego.

  • Chcesz powiedzieć, że byliście ze sobą przez te wszystkie lata tylko dla dzieci?

Ciężko jest rozmawiać ze ślepym o kolorach. Musiałby być wierzący, żeby zrozumieć. Jeszcze niedawno sam bym nie zrozumiał.

  • Docent, to zakrawa na cud, że udało nam się wspólnie wychować dzieci. I dziękuję za to Panu Bogu.

Zadzwonił jego telefon. Wykorzystałem to, żeby zapłacić za wypite piwa z widokiem na Wawel.

  • Cuda zdarzają się coraz częściej – powiedział, robiąc tajemniczą minę.
  • Co takiego się wydarzyło?
  • Moja żona przygotowała obiad. Czuj się zaproszony.
  • Jak nic, to cud, ale chyba nie zasłużyłem na to.
  • Nie wygłupiaj się, Wiktoria was zaprasza.

Zaczekaliśmy na Marysię i ruszyliśmy w stronę ich mieszkania. Mieszkali niecałe sto kroków od Wawelu, bardzo blisko Grześków.

To był obiad dla koneserów. Odpowiedni na upalne lato. Naleśniki z serem, truskawkami i bitą śmietaną. Tylko że mieliśmy środek jesieni. Sposób podania również odbiegał od standardowej wykładni. Na dużym, płaskim talerzu leżały puste placki naleśników, obok w misce czerwieniły się truskawki, biały twaróg stał nieopodal. Całości obrazu dopełniała śmietana jeszcze nie ubita, ale obok już czekała trzepaczka.

  • Jak ci się udało dostać takie piękne truskawki o tej porze roku? – zapytał Docent.
  • Ha, ha, ha – zaśmiała się. – Na stoisku Horteksu oczywiście.

Dotknąłem jednej. Rzeczywiście, jeszcze była zimna. To był najdziwniejszy obiad, jaki w życiu jadłem. Żeby nie popełnić gafy, obserwowałem, co robią gospodarze, a potem powtarzałem to samo. Najważniejsza była kolejność. Najpierw należało wziąć pusty naleśnik, następnie posmarować go twarogiem, potem nałożyć kilka truskawek na jednej połowie, a drugą nakryć truskawki. Kilka łyżek już ubitej śmietany wyłożyć na wierzch. Palce lizać? No nie do końca. Pocieszeniem dla mnie było to, że nie wracam w góry, ale zostaję w hotelu. A tam miałem jeszcze dwie setki brandy. Jeśli odpowiednio wcześnie je zażyję, mam szansę przeżyć.

  • To może deser? – zaproponowała Wiki.
  • Zdążyłaś przygotować jeszcze deser? – zdziwił się Docent.
  • No prawie, wystarczy upiec.
  • A wcześniej rozmieszać – dodała Milka. – Idę z Marysią do mojego pokoju.
  • Nie, nie, naprawdę dziękuję. Dawno już się tak nie objadłem.
  • To może przynajmniej wypijesz herbatę?
  • Z przyjemnością. Zostaliśmy w trójkę w kuchni.
  • Byłam przy figurze Ojca Pio – powiedziała, przymykając powieki. – Niesamowite doznanie.

Siorbnąłem łyk herbaty.

  • To przykre, że nie chcesz się kontaktować z Zuzą i Malą.
  • One traktują cię jak brata. Na razie chciałbym, żeby były moimi świadkami.
  • To zbyt wielkie oczekiwanie jak na siostry?
  • No wiesz, życie nie jest takie proste.
  • No jasne, a może wy chcecie zostać moimi świadkami?
  • Może lepiej nie – zaśmiała się nerwowo.

Pół godziny później, po przejściu jednej trzeciej Plant, znaleźliśmy się w barze Polski Smak.

  • Tato, możesz mi zamówić jakieś mięso? – zapytała Marysia.

Skinąłem ze zrozumieniem głową. Zamówiłem dwa kotlety schabowe. Dla niej z frytkami, dla mnie z ziemniakami.