- Jakie jest zdanie księdza na temat Justyny? – zapytałem wreszcie.
Nie spotkaliśmy się przecież po to, żeby zachwycać się pogodą. Chociaż trzeba przyznać, że jesień tego roku była piękna. Siedzieliśmy w ogródku kawiarni Bambus przy krakowskim rynku i pili espresso.
- Jej wiara jest bardzo powierzchowna, żeby nie powiedzieć płytka – powiedział, wpatrując się w filiżankę. – Ma pan może te pisma sądowe?
- Tak.
- A mógłbym je dostać?
- Tak, oczywiście.
Wyciągnąłem z plecaka komplet kserokopii.
- To są po kolei, jej pisma i moje.
- Będzie pan się starał o kościelne unieważnienie waszego małżeństwa?
Zaskoczył mnie tym pytaniem. Sugerowała to już Justyna w piśmie do Sądu. No tak, był po rozmowie z nią.
- Proszę księdza, bardziej boję się Pana Boga niż Kościoła.
- To znaczy?
- W pełni świadomie, bez przymusu i kochając ją zawierałem to małżeństwo przed Bogiem. Nie mam podstaw, żeby występować o jego unieważnienie.
Chyba nie do końca mi ufał. Miał rację, sam bym nie uwierzył na słowo takiemu gościowi jak ja. Wierzyłem, że Bóg to małżeństwo rozwiązał, ale dopiero teraz. Nie mogłem przyjmować Komunii Świętej i brakowało mi tego. Ale wiedziałem, że po takiej deklaracji nie mam szans na rozgrzeszenie. To Justyna mogła być przymuszona do małżeństwa, jeśli już. Dziwny miał przebieg dzień naszego ślubu. Skoro jednak cały czas kłamała, dlaczego nie miałaby okłamać instancji kościelnej? Zadzwonił jego telefon. Przez chwilę słuchał i przytakiwał.
- Ale nie może mnie pan tak zostawić. Wszystko jest już przygotowane do konferencji, a pan jest jej ważnym uczestnikiem.
- ???
- Tak.
- ???
- Tak, powodzenia i proszę się nie poddawać – skończył rozmowę. – Doktor psychiatrii. Od roku pokazują się na ścianach jego mieszkania napisy. Jak pan widzi, nie wszystko da się wytłumaczyć psychologią.
Zamyślił się na chwilę.
- A co pan sądzi o sprawie sióstr z Kazimierza Dolnego, też dziwna sprawa?
- Nie wiem, nie znam tematu.
Cała Polska huczała teraz za sprawą TVN-u o siostrach z Kazimierza, które nie chciały podporządkować się decyzji biskupa Życińskiego. Mówiło się o możliwej ingerencji demonicznej i temu podobne rzeczy. Z prasy wiedziałem już, że głównym sponsorem tego domu zakonnego był Marian Pyza. Domyśliłem się, że to był jeden z dwóch zakonów, które modliły się za Justynę. Miałem nadzieję, że decyzje administracyjne nie wpłyną na jakość
modlitwy zakonnic. Też nie byłem entuzjastą biskupa Życińskiego, maskotki libertynów i faryzeuszów. Nie chciało mi się rozważać przypadku, którego nie znałem. Czekałem, co powie w sprawie Justyny.
- Jak już mówiłem, nie jestem sądem. Decyzja należy wyłącznie do pana. Na pewno musi się pan uzbroić w cierpliwość i dużo modlić. Może dzieci, to, że zamieszka z nimi, będą miały na nią pozytywny wpływ. Mam nadzieję, że rozmowa ze mną też w jakiś sposób pomoże jej się odnaleźć. Przyszła na spotkanie z moją książką.
Pewnie pochwaliła, że jest bardzo interesująca i jaka szkoda, że wcześniej na nią nie trafiła i może jeszcze poprosiła o autograf – cała Justynka. Większość znajomych zdążyłem już obdarować jego książką, ale nie zamierzałem o tym wspominać.
- Rozumiem, że nie myśli ksiądz – zawahałem się – że może być opętana?
- Raczej nie, chociaż nie wykluczałbym wpływu złego ducha. Jest wiele stopni uzależnienia.
Siedzieliśmy przez chwilę, milcząc. Spojrzał mi prosto w oczy.
- Zaczął pan już szukać następnej kobiety?
- Nie, jeszcze nie.
Zastanawiałem się przez chwilę, czy podjąć jego spojrzenie. Po chwili uświadomiłem sobie źródło tego pytania. Nie powinienem posyłać Justyny do nikogo więcej.
- No, na mnie już czas.
Podniósł się z bambusowego fotela. Na szczęście wytrzymał jego sto dwadzieścia kilo żywej wagi.
- Nie chciałbym pana urazić, ale zdaje sobie pan sprawę z tego, że żona sprawia lepsze wrażenie estetyczne niż pan?
- Tak, zdaję sobie sprawę.
Nie wytrzymałem i roześmiałem się. Popatrzył na mnie zdziwiony. Mogłem mu tylko podziękować za szczerość i przypomnienie sprawy oczywistej. Pożegnaliśmy się. Cała Justynka, pierwsza od robienia dobrego wrażenia na wszystkich. Na nikim nie próbowałem robić dobrego wrażenia. Jeżeli już, to zachowywałem się wręcz przeciwnie. Zbyt często widziałem, jak specjaliści od dobrego wrażenia muszą potem odreagowywać na swoich najbliższych. Była w tym zasługa przede wszystkim mojego ojca.
Po pożegnaniu ojca doktora zamówiłem piwo. „Zaczął pan już szukać następnej kobiety?” Pewnie powtórzyła mu moje słowa jeszcze sprzed małżeństwa, którymi skutecznie odstraszałem kobiety. Może dodała wynurzenia Jurka, którego poszukiwaniem tej jedynej tak zachwyciła się w swoich notatkach. Upiłem trochę piwa i skonstatowałem, że rzeczywiście jeszcze nie zacząłem. Nawet nie wiedziałem, jak się za to zabrać. W ciągu ostatnich pięciu lat nawet nie popatrzyłem seksualnie na inną kobietę. Nie miałem takiej potrzeby. Dopiero teraz zaczęło mi brakować kobiety, jej zapachu, dotyku, chwili intymności. W burdelu chyba nie szuka się kobiety swojego życia. Ostatni raz byłem tam przed miesiącem. To był trzeci raz, od kiedy skończyło się nasze małżeństwo. Mówiła po polsku z silnym akcentem.
- Jesteś Rosjanką?
Rosjanką? Gdybym była Rosjanką, nie siedziałabym tutaj. W Rosji są pieniądze, nie to co tutaj – prychnęła z pogardą. – Jestem Ukrainką.
Przyjrzałem się jej. Równie dobrze mogłaby pochodzić z Przemyśla.
- Co chcesz robić?
- A ty co chcesz?
- Co ja chcę? – zaakcentowała słowo ja. – Dziwny jesteś, zaczekaj chwilę.
Wróciła ubrana w prześwitujący szlafrok. I wtedy zobaczyłem krzyżyk na jej szyi. Ale nie jakiś kurewski. To był krzyżyk, jaki noszą ludzie wierzący.
- Mogłabyś zdjąć łańcuszek?
- Przeszkadza ci krzyż?
- Jestem chrześcijaninem. Myślę, że to byłaby profanacja.
- Też jestem wierząca – powiedziała ściągając łańcuszek. – Jak się tu znalazłeś?
- Moja żona wybrała inną drogę.
- Jak dawno?
- Niedługo minie rok.
- Ja rozwiodłam się dwa lata temu. Po tym, co mi zrobił, musiałabym go znienawidzić. Jeszcze rok i ci przejdzie.
- Co robisz na Ukrainie?
- Jestem nauczycielką. Widzisz, gdyby inaczej nam się życie ułożyło, nie spotkalibyśmy się tutaj.
Skończyliśmy rozmowę i przeszliśmy do rzeczy. Ona, nauczycielka dorabiająca na wakacjach, i ja, facet, który nie chciał na razie szukać kobiety swojego życia. Ta rozmowa uświadomiła mi różnicę. Już nie potrafiłem popatrzeć na prostytutkę jak na dziwkę. Zacząłem widzieć w niej człowieka uwikłanego w życie jak każdy. Moje wizyty w burdelu straciły sens.
Następnego dnia za piętnaście dwunasta oboje z Justyną prawie jednocześnie podjechaliśmy przed kancelarię notarialną. Już trzeci raz w ciągu dwóch lat odwiedzaliśmy tę samą panią rejent. Najpierw, żeby ustanowić rozdzielność majątkową. Potem przy zakupie działki tylko na Justynę, gdy żartując, zazdrościła mi zaufania do żony. Teraz po to, żeby ostatecznie nasze sprawy majątkowe zakończyć. Czekając na wizytę, zamieniliśmy parę obojętnych zdań. Potwierdziłem, że podpiszę również naszą umowę do sądu. Brychu miał wątpliwości, czy notariusz będzie chciał taką umowę sporządzić, bo wkraczałby w uprawnienia sądu, ale powiedział, że jeśli Justynie udało się na coś takiego rejenta namówić, to oczywiście mogę podpisać, choć i tak dla sądu nie ma to żadnego znaczenia.
Justyna zdążyła mi darować moją część działki, a ja z wdzięcznością ją przyjąłem.
- I jeszcze sprawa, o której rozmawialiśmy – powiedziała, wyciągając pismo. Pani rejent zrobiła zdziwioną minę.
- Niestety nie mogę się podpisać pod taką umową, ponieważ leży to wyłącznie w kompetencji sądu.
Spojrzałem na Justynę, ale nie wyglądało na to, żeby chciała na nią nakrzyczeć.
- Rozumiem. W końcu to pani zna się lepiej na prawie. Co powinniśmy w takim razie zrobić?
Oczywiście mogą państwo taką umowę w mojej obecności zawrzeć. Gdyby sąd tak postanowił, to może mnie wezwać na świadka tego zdarzenia. Mogę ją jeszcze raz przeczytać? Proszę – Justyna podała jej kartkę. Jeśli mogę coś doradzić, to proszę zmienić pierwszy punkt, żeby sąd nie zinterpretował go jako warunku zawarcia waszej umowy w sprawie wychowania dzieci, bo może jej nie chcieć respektować. Trochę tak to brzmi: „Strony wzajemnie oświadczają, że z chwilą przeniesienia własności działki wydzielonej z działki 234 na Jakuba Czerwińskiego między stronami nie istnieją żadne zobowiązania finansowe, a majątek dorobkowy został już podzielony”. Zwłaszcza, że przecież akt darowizny już się dokonał. Co pani proponuje? Niech pomyślę… Wystarczy skreślić część zdania od „z chwilą przeniesienia” – powiedziałem. Jak to będzie brzmieć? Strony wzajemnie oświadczają, że między stronami nie istnieją żadne zobowiązania finansowe, a majątek dorobkowy został już podzielony. Bardzo dobrze – powiedziała notariusz – i taką umowę proszę podpisać.
Skreśliliśmy niefortunne sformułowanie i podpisaliśmy dwa egzemplarze, po jednym dla każdej ze stron. A pani notariusz przyglądała się temu z całą powagą urzędu.
- Chciałam na koniec przestrzec obdarowanego – skierowała wzrok w moją stronę – że w pewnych przypadkach można darowiznę cofnąć. Na przykład przy używaniu w stosunku do darczyńcy słów powszechnie uznawanych za obraźliwe.
Starałem się powstrzymać ironiczny uśmieszek, który już zaczął się błąkać w kącikach moich ust. Miałem nadzieję, że nie widzi go również w moich oczach. Już wiedziałem od Brycha, że można cofnąć darowiznę, ale jedynie w przypadku udowodnienia skrajnej niewdzięczności obdarowanego w stosunku do darczyńcy. Dla uniknięcia jakichkolwiek niejasności i tak zamierzałem natychmiast pozbyć się działki.
- Rozumiem. Nic takiego nie będzie miało miejsca.
Justyna milczała, ale nie musiała nic mówić. Wiedziałem, komu zawdzięczam słowa rejentki. Chyba sam bym uwierzył tej skrzywdzonej kobiecie.
W środę rano uznałem, że mogę podpisać pismo przesłane przez mecenasa Bartosza. Poszedłem do sądu. Najpierw sprawdziłem, czy pismo od powódki wpłynęło. Było, jak zapewniał mecenas.
- Może pan odwołać swoich świadków – powiedziała sekretarka. – Wie pan, jak to jest z pocztą.
- Odwołam ich na pewno – powiedziałem.
Justyna znowu miała na szyi czarny krzyż oprawiony w srebro. Tym razem, nie licząc adwokata, była sama. Mecenas był blady i spięty. Jeszcze raz wytłumaczyłem mu sens naszej umowy. Kiwał głową na znak, że rozumie. Do rozprawy pozostało jeszcze dziesięć minut. Dopiero teraz zobaczyłem kartkę na drzwiach naszej sali, że wszystkie sprawy są przeniesione pod numer 23.
- Co to może znaczyć? – zdziwiła się Justyna.
Nie wiem, zaraz się dowiemy – powiedział mecenas na znak, że nie za darmo bierze pieniądze. Dziwne – powiedział, gdy podeszliśmy pod salę numer 23. – Na tablicy wywieszone jest nazwisko innego sędziego.
Postaliśmy niecałe pięć minut, gdy otwarły się drzwi. Wyszła kobieta i zapytała:
- W sprawie Justyna Złotowska przeciwko Jakubowi Czerwińskiemu są zainteresowane osoby?
- Tak.
- Za chwilę państwa poproszę.
No to zginąłem, pomyślałem zaraz po wejściu na salę. Dwaj mężczyźni w całym towarzystwie to byłem ja i mecenas. Kobieta-sędzia wyglądała jak odmalowana przez Brycha. Przez chwilę zastanawiałem się, czy jest starą panną, czy tylko rozwódką.
- Niestety sędzia Galica jest w szpitalu i przyszło mi go zastępować. Dokładnie zapoznałam się z aktami sprawy i ponieważ jest to sprawa skomplikowana, wymagająca przesłuchania wielu świadków, a my jesteśmy mocno ograniczeni czasem – za pół godziny mam kolejną rozprawę – postanawiam wyznaczyć kolejny termin na dzień… – przerwała na chwilę. – O terminie kolejnej rozprawy zostaną państwo powiadomieni pismem sądowym.
- Wysoki Sądzie – poderwał się mecenas – strony złożyły stosowne pismo o zawarcie ugody i gdyby było można… nie zajęłoby to dłużej niż piętnaście minut.
- Tak, wiem, zapoznałam się z tym pismem. Państwo chcą, żeby tę umowę wpisać do protokołu sądowego? – spojrzała na mecenasa.
- Takie jest życzenie stron – powiedział, patrząc na mnie.
- Łącznie z punktem o wychowaniu religijnym?
Znowu spojrzał na mnie i zobaczył chyba dokładnie to samo, co wcześniej.
- Takie jest zgodne życzenie obu stron.
- Samo przepisanie tej umowy zajmie co najmniej pół godziny, nie mówiąc już o tym, że sąd nie musi respektować państwa uzgodnień.
- Mam to na gwizdku – powiedziała Justyna. – Wystarczy włożyć do komputera. Sędzia popatrzyła na nią, jakby nalała jej właśnie kwaśnego mleka do kawy.
- Moja klientka ma tekst umowy na przenośnej pamięci – próbował ratować sytuację mecenas. – I gdyby Wysoki Sąd zechciał skorzystać…
- Wysoki Sąd nie zechce skorzystać. Ogłaszam koniec rozprawy.
- Teraz to już mogę się pożegnać z pieniędzmi za ten rok – powiedziała Justyna z pretensją w głosie, gdy wyszliśmy z sali.
- Naprawdę to nie ja zachorowałem sędziego.
- Nie chciała się mieszać do nieswojej sprawy i nic na to nie poradzimy – powiedział mecenas. – Miejmy nadzieję, że uda się wyznaczyć nowy termin jeszcze w tym roku.
Zacząłem się zastanawiać, czy nie powinienem mu płacić. Godzinę później już szastałem kasą u Jacka i Moniki. Właśnie podjąłem decyzję o zamówieniu dwóch gałek lodów do espresso: mięty z czekoladą i orzecha włoskiego, gdy zadzwonił telefon.
- Cześć, Jakub, mówi Zuza. Mam nadzieję, że skończyły ci się już wakacje od nas. Jeśli tak, to może byś nas odwiedził.
Właśnie wyszedłem z sądu. To dziś mieliście rozprawę? Właśnie zastanawiałyśmy się z Malą, czy to dziś, czy siedemnastego. Nawet dziwiłyśmy się, bo nie dostałyśmy żadnego wezwania. To może wpadniesz do nas? Malinka upiekła szarlotkę. Zaraz wracam do Jasła. Wielka szkoda, to wpadnij, jak będziesz następnym razem. Jeśli chcesz, możesz u nas przenocować, zapraszamy. Dzięki. Co za przypadkowy telefon. Chyba wydoroślałem w ciągu ostatniego roku na tyle, żeby nie wierzyć w zbiegi okoliczności. Biedne Dziewczyny – powiedział miesiąc wcześniej Brychu – schowały głowę w piasek, a nie wiedzą, że im dupy widać.
