11.06.1694 roku w miejscowości Hodów, na terenie dzisiejszej zachodniej Ukrainy, doszło do bitwy Polaków z Tatarami. Przeszła ona do historii jako „polskie Termopile” z powodu olbrzymiej dysproporcji sił między obrońcami i napastnikami 100:1. W przeciwieństwie do Termopili, bitwa pod Hodowem nie zakończyła się klęską i zagładą broniących się, lecz heroicznym odparciem agresora.
Jak do niej doszło i jaki przebieg miała bitwa?
Bitwa pod Hodowem była mało znaczącym, acz chwalebnym epizodem wojny Imperium Osmańskiego ze Świętą Ligą, do której należała Polska. W jej trakcie doszło do serii starć między wojskami Rzeczypospolitej a Turkami i sprzymierzonymi z nimi Tatarami na pograniczu polsko-mołdawskim. Podczas tej „awantury mołdawskiej” Polacy wielokrotnie wyprawiali się na terytorium Mołdawii, aby osadzić na tamtejszym tronie najstarszego syna króla Jana III Sobieskiego, Jakuba. Tatarzy zaś grabili i palili pograniczne wioski i osady, porywając ludzi w jasyr.
W 1694 roku ponownie wyprawili się na Podole w poszukiwaniu łupów. Tym razem jednak nie podzielili się na mniejsze oddziały, które Polacy z łatwością rozbijali. Gdy 400 Polaków pod wodzą Mikołaja Tyszkowskiego pokonało straż przednią liczącą 600 koni i pojmało kilku murzów, zorientowano się, że to nie mały czambuł tatarski, lecz kilkudziesięciotysięczna armia.
Polacy wycofali się do pobliskiej wioski Hodów, którą z pomocą lokalnej ludności ufortyfikowali. Zbudowali barykady, wykorzystując do tego wozy, tabory, kobylenie, płoty, drzwi, ławy, stoły, beczki itd. Zagrodzili wejście do osady od frontu, za plecami zaś mieli staw, który zabezpieczał tyły i flanki. Husarze i pancerni zsiedli z koni i ostrzeliwali wroga zza prowizorycznych osłon przy użyciu broni palnej, wzbudzając popłoch wśród używających łuków Tatarów. Kiedy skończyła im się amunicja zaczęli ładować swoje pistolety, strzelby i rusznice grotami tatarskich strzał.
W wyniku ponawianych, zmasowanych ataków padły wszystkie konie spieszonych kawalerzystów i nie było wśród nich ani jednego, który nie odniósłby ran. Wciąż jednak się bronili i odpierali kolejne fale napastników. Straty Tatarów musiały być znaczne, bo wkrótce zaprzestali ataków i wysłali grupę Lipków (polskich Tatarów), aby przekonać obrońców do kapitulacji. Ci jednak stanowczo odmówili i zarzekali się, że prędzej zginą niż się poddadzą. Lipkowie zaś przekonali Tatarów, że Polacy nie rzucają słów na wiatr.
Nie widząc szans na zwycięstwo stepowi wojownicy wycofali się, biorąc ze sobą tylko kilkudziesięciu jeńców, w tym jednego z dowódców obrony, Mikołaja Tyszkowskiego. Wkrótce wykupił go z niewoli sam król Jan III Sobieski.
Tenże władca ufundował bohaterom z Hodowa leczenie, nowe konie i liczne nagrody za męstwo i poświęcenie, w tym pomnik, który stoi w Hodowie do dziś.
Kazimierz Grabowski
Pomnik w Hodowie na rycinie z 1894 r.