W nocy z 14 na 15 stycznia 1863 roku przeprowadzono w Warszawie brankę do armii rosyjskiej. W odróżnieniu od poprzednich nie odbyła się ona poprzez losowanie, lecz według imiennych list sporządzonych przez syna margrabiego Wielopolskiego, Zygmunta Andrzeja, na podstawie 12 tys. nazwisk Polaków podejrzewanych o działalność „wywrotową”. Pomysł wyszedł jednak od ojca, Aleksandra Wielopolskiego, który w ten sposób chciał pozbyć się konspiratorów i w spokoju dokończyć plany reform.
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że przeżywalność rekrutów w rosyjskiej armii była bardzo niska i wynosiła zaledwie kilka procent. Wynikało to z fatalnych warunków służby, często na dalekich peryferiach Imperium, skrajnych pod każdym względem.
Do dziś historycy nie są zgodni czy Wielopolski chciał w ten sposób przyśpieszyć wybuch powstania, aby potem szybko je spacyfikować, czy chciał mu zapobiec. Za pierwszą tezą przemawiają jego słynne słowa, gdy doniesiono mu o wybuchu powstania, które przejdzie do historii jako Styczniowe: „wrzód pękł”.
Niezależnie od intencji branka się nie udała, gdyż wcześniej informacja o niej – wraz z nazwiskami – przedostała się do opinii publicznej. Większość osób nią zagrożonych uciekła do lasów, np. Puszczy Kampinoskiej i zaczęła łączyć się w zbrojne grupy.
Udało się wziąć w kamasze ledwie 500 osób. Aby nie dopuścić do branki na prowincji, zapowiedzianej na 25 stycznia, Czerwoni zdecydowali o przyśpieszeniu wybuchu powstania, które swoją skalą przyćmiło najgorsze scenariusze układane w Moskwie. Tak oto, niczym samospełniająca się przepowiednia, spełnił się koszmar „niedźwiedzia”, który trzymał Polskę w żelaznym uścisku. I początek jego upadku.
Kazimierz Grabowski