Apel prezydenta Dudy, żeby tego samego dnia o tej samej godzinie i na tej samej trasie stawić się z flagami biało-czerwonymi jest po prostu genialny. Dlatego przed czasem ogłaszam murowany sukces.
Decyzja Hanny Gronkiewicz-Waltz stworzyła obozowi Dobrej Zmiany niebywałą okazję. Po latach ucieczki do Krakowa na partyjne obchody, Prawo i Sprawiedliwość może wreszcie zaistnieć w stolicy państwa. Wcześniej, co należy zrozumieć i uszanować, Premier ani tym bardziej Prezydent nie mogli się przyłączyć do marszu organizowanego przez środowiska narodowe. Bo chociaż sam Marsz odniósł niebywały sukces w ciągu ostatnich lat, to nie można zapominać o jego ideowych organizatorach. Odwołujących się nie tyle do myśli Romana Dmowskiego (jego Politykę Polską i Odbudowę Państwa przeczytałem w wieku 20 lat, przed Bibułą Józefa Piłsudskiego – tłumaczę się), ale do okresu narodowościowych napięć z końca lat trzydziestych. Tak to dyplomatycznie określmy. Musimy pamiętać również o tym, że chociaż Marsz okazał się frekwencyjnym sukcesem, to poparcie Polaków dla idei reprezentowanych przez Ruch Narodowy czy Obóz Narodowo-Radykalny mieści się w granicach błędu statystycznego (1-3%).
Pomysł narodowców, żeby zaprosić Prezydenta na swój marsz, i to w charakterze gościa – może miałby przemawiać po Tumanowiczu (?) – od początku nie wchodził w grę. To chyba nie te proporcje.
Bawiąc się w obliczanie procentów zakładam, że w imprezie tej ideowych narodowców nie znajdzie się więcej niż 10%. Pozostałe 90% to po prostu Polacy manifestujący swój patriotyzm i polskość. Bo gdyby prawdziwych narodowców było więcej, dajmy na to 50%, to przekładałoby się to na przynajmniej 20% poparcie wyborcze (statystycy, wybaczcie!).
Apel prezydenta Dudy, żeby tego samego dnia o tej samej godzinie i na tej samej trasie stawić się z flagami biało-czerwonymi jest po prostu genialny. Wszyscy przecież z takimi flagami, wzorem lat ubiegłych, przyjdą. Dlatego, sporo przed czasem ogłaszam murowany sukces wezwania naszego Prezydenta. Brawo!
I co teraz? Sytuacja jest dynamiczna. Mam nadzieję, że jednak nie na tyle, żeby zniszczyć ideę uczczenia 100-lecia niepodległości Polski. W jej odzyskaniu brali jednakowo udział i Józef Piłsudski, i Roman Dmowski. Piłsudczycy i narodowi demokraci. Bez ich współdziałania odzyskać niepodległość byłoby dużo, dużo trudniej. A nawet mogłoby się to w ogóle nie udać.
Świętując to wielkie wydarzenie w dziejach Polski, pamiętajmy o tej podstawowej prawdzie, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje.
Zgoda dwóch różnych spojrzeń na Polskę, polskość i politykę w tamtym dziejowym momencie zaowocowała zwycięstwem wszystkich Polaków – odzyskaniem niepodległości po 123 latach zaborów.
Nie wiemy, jakie wyzwania czekają nas w najbliższych latach. Może równie doniosłe – żeby tej wywalczonej 100 lat temu niepodległości nie stracić. Przecież już nawet nie majaczy widmo nowej Targowicy, ale na naszych oczach się materializuje. Stronnictwo zdrady narodowej tym bardziej wzrastające w siłę, im bardziej polscy patrioci w ideologicznym zaślepieniu okładają się plastikowymi truchłami swoich idoli.
Wszyscy jesteśmy Polakami. I ci od Piłsudskiego, i ci od Dmowskiego. Nie zapominając przecież o tych od Witosa i od Daszyńskiego. Cenię i szanuję wszystkich, również tych niewymienionych.
Ale gdybym miał z jakąś postacią się identyfikować, choć skromność i samoocena mi nie pozwala, to z Ignacym Paderewskim. Facetem, który nie znał się zbytnio na polityce, ale był wielkim polskim patriotą i potrafił grać na wielu fortepianach.
Wróćmy do spraw organizacyjnych. Narodowcom, twórcom Marszu, należy oddać jedno. W czasie panowania nad Polską stronnictwa europejskich kosmopolitów 2007–2015 potrafili stworzyć obywatelską instytucję protestu. Cześć i Chwała! Obecnie jednak, gdy Obóz Dobrej Zmiany jest siłą patriotyczną, gdy prezydent i premier na pierwszym miejscu, przed europejskim czy światowym stawiają interes Polski, organizowanie Marszu w konwencji protestu przeciwko władzom państwowym jest co najmniej nieracjonalne.
Zatem, Drodzy Narodowcy, posłuchajcie apelu naszego wspólnego Prezydenta i włączcie się w jeden, wspólny, biało-czerwony marsz.
Od wielu lat biorę udział w uroczystościach krakowskich, gdzie po mszy na Wawelu we wspólnym marszu idą obok siebie i pod swoimi sztandarami przedstawiciele wszystkich możliwych politycznych opcji.
I nikt nikomu nie wadzi, choć zdarza się trochę gwizdów przy Pomniku Grunwaldu, gdy wieńce składają przedstawiciele opcji kosmopolitycznej.
Chyba najwyższy już czas, żeby Warszawa wzięła przykład ze starej stolicy.