W latach 2000–2019 koszt utrzymania pracownika wzrósł trzyipółkrotnie. Filozofia wyprzedzania zysków obciążeniami nie zachęci Polaków do powrotu z Anglii, ale wypchnie za granicę kolejne miliony.
Tyle się psów nawieszałem na naszej minister od małych i średnich przedsiębiorców Jadwidze Emilewicz, ubliżając jej od biurw nawet, że aż mi głupio teraz. Dlaczego? Bo miała odwagę przyznać, że trochę szalona zapowiedź Jarosława Kaczyńskiego (na konwencji w Lublinie) skokowego podnoszenia płacy minimalnej do 4000 zł brutto w roku 2024 właśnie taka jest. Co powiedziała? To, że propozycja Prezesa „to bardzo duży skok i bardzo trudna sytuacja przede wszystkim dla małych przedsiębiorców”.
Dzięki! Pani Minister, sam bym tego lepiej dyplomatycznie nie ujął. I dziękuję też za przypomnienie, że Polska nie jest jeszcze niczyją dyktaturą (nawet Jarosława Kaczyńskiego [!]) i takie zmiany muszą być najpierw przedyskutowane w Radzie Dialogu Społecznego. Pani Jadwigo, przepraszam!
Teraz zajmijmy się na serio ostatnimi propozycjami prezesa. Oczywiście – jak każe filozofia – są trzy
1/ Jest rzeczą oczywistą, że wzrośnie minimalna pensja pracownicza.
2/ Jest rzeczą oczywistą, że wzrośnie tym samym haracz płacony przez przedsiębiorcę państwu od każdego zatrudnionego pracownika. Do budżetu i do ZUS.
3/ Jest rzeczą oczywistą, że zwiększając koszt prowadzenia biznesu dla małych, średnich i dużych przedsiębiorców polskich, Państwo Polskie (!) zmniejszy konkurencyjność wszystkich polskich firm w stosunku do firm zagranicznych.
Ponieważ punkty 1. i 2. są oczywiste i nie wymagają większego objaśniania, zajmijmy się punktem 3., najbardziej obecnie zakłamanym. Podaje się często, czasem w dobrej wierze, że koszty pracy w Polsce są nadal dużo niższe niż na Zachodzie. Zatem wyjaśnijmy to nieporozumienie. Oczywiście, koszty pracy w Polsce są dużo niższe niż na rozwiniętym gospodarczo Zachodzie – dla Zachodu. Dla wielkich zagranicznych korporacji. Czterokrotnie niższe od kosztów pracy w ich państwach. Ale dla polskich przedsiębiorców takie liczenie jest co najmniej nie na miejscu. Dlaczego? Bo gospodarka niemiecka jest ośmiokrotnie mocniejsza od polskiej? Tak odpowiedzielibyśmy pytaniem nastolatków i odpowiedzielibyśmy prawidłowo.
Porównywanie kosztów pracy kwotowo, w przeliczeniu polskich złotówek na euro, jest zatem absurdalne. I nabierze sensu w przypadku takiego nasycenia kapitałem metra kwadratowego naszego kraju, jaki jest na Zachodzie. Zanim taki stan osiągniemy, mam nadzieję przed upływem 50 lat, jedynym kryterium, jakie możemy stosować, jest kryterium procentowe.
Bo jak polscy pracownicy minimalni zarabiają czterokrotnie mniej od zachodnich, to polscy przedsiębiorcy również. Zatem kryterium procentowe stosunku kosztów pracy do samego wynagrodzenia pracownika (na rękę) jest jedynie miarodajne. Może być prorozwojowe = zaczynamy gonić Zachód lub antyrozwojowe = nasz dystans się zwiększa.
Już o tym pisałem w tekstach „Skoro tak pięknie Polska się rozwija, to dlaczego przedsiębiorcy płaczą”, zatem przypomnę. W ciągu 20 lat mojej działalności gospodarczej, od roku 2000 do 2019, koszt utrzymania pracownika wzrósł trzyipółkrotnie, licząc w dolarach amerykańskich – walucie rozliczeniowej całej globalnej gospodarki. Przy czym dodatkowy haracz płacony państwu od każdego zatrudnionego wyniósł prawie 60% wzrostu wynagrodzenia podstawowego. Stąd te entuzjastyczne podwyżki minimalnego wynagrodzenia, jakie serwuje nam rząd. Podawałem też, że stosując angielskie stawki, płaciłbym od każdego pracownika średnio 80 zł ubezpieczenia miesięcznie, a nie 950. A sam pracownik zyskałby 500 zł do pensji netto.
Jeżeli nie zmienimy filozofii wyprzedzania obciążeniami potencjalnych zysków, to nie tylko nie zachęcimy Polaków do powrotu z Anglii, ale wypchniemy za granicę kolejne miliony. Tak potencjalnych lub byłych pracowników, jak i potencjalnych lub upadłych przedsiębiorców. Próba takiej budowy zamożności i dobrobytu państwa jest próbą budowy naszego pięknego domu, od dachu zaczynając.
Na koniec fantasmagorie. Powołanie się prezesa Kaczyńskiego na autorytet prezesa NBP Adama Glapińskiego, któremu polski przedsiębiorca w latach 90. kojarzył się jedynie z czarnymi mokasynami i białymi skarpetkami frotté, jest co najmniej nierozważne.
Wyliczenie tego ostatniego, że przedsiębiorcy polscy w żaden sposób nie ucierpią na podniesieniu płacy minimalnej, może być swoistym pocałunkiem Almanzora. Czy Jarosław Kaczyński nie pamięta już, jak go publicznie zbeształ parę miesięcy temu? Tak tylko pytam.
Ale żeby tylko Adam Glapiński. Sam premier Morawiecki zapewnił, że odebranie polskim przedsiębiorcom kolejnych pieniędzy, zwiększenie kosztów ich funkcjonowania, zostanie zrekompensowane podniesieniem ryczałtu dla firm z obecnych 300 tysięcy euro obrotu rocznie do 1 miliona. Jak absurdalna jest to myśl, wyjaśnię na przykładzie małej firmy produkcyjnej osiągającej przychód roczny (= obrót) w wysokości 1 miliona złotych.
Niech zarabia rocznie 300 tysięcy złotych przed opodatkowaniem – w sam raz dla małej firmy. (Wybaczcie Bracia Przedsiębiorcy, tłumaczę innym.) Przy tak wysokiej zyskowności wybór formy opodatkowania jest neutralny. Bo 19% podatku liniowego wyniesie 57 000 zł, a 5,5% podatku ryczałtowego równa się 55 000 złotych. Gra niewarta świeczki. Pamiętając, że w przypadku ryczałtu nie odliczymy żadnej straty, jaka może nam się przytrafić w ciągu roku. Dlatego, według moich prywatnych wyliczeń, dopiero zyskowność w wysokości 40, a najlepiej 50%, uzasadnia wybór podatku ryczałtowego – pokażcie mi taki biznes, chętnie zainwestuję
Podsumujmy zatem. Poszerzamy możliwość rozliczania się podatkiem ryczałtowym, jednocześnie zwiększając o średnio 10% rocznie koszt (pensje + haracz dla SP i ZUS) uzyskania przychodu, czyli obniżając zyskowność potencjalnego ryczałtowca.
Kiedyś, w czasach wrogiej komuny, w naszej „małej” „Niepodległości” prowadziłem rubrykę: „W oparach absurdu”. Światłe przemyślenia Premiera miałyby tam swoje stałe miejsce.
Jan A. Kowalski
P.S. A Jarosławowi Kaczyńskiemu, naszemu umiłowanemu przywódcy, jakiś zaufany doradca niech wreszcie wytłumaczy, że nie ma czegoś takiego jak „na koniec roku 2019 lub 2023”, bo wszelkie zmiany stawek następują dopiero od stycznia roku następnego.