Lekarzu, ulecz samego siebie! O tym, dlaczego w Chinach nie ma kolejek do lekarzy

Data

Strona głównaFelieton sobotni Jana A. KowalskiegoLekarzu, ulecz samego siebie! O tym, dlaczego w Chinach nie ma kolejek...

Polecamy w dziale

Czas na Polskę Mentzena … i moją. 1,7 bln zł długu – kiedy zbankrutujemy lub oddamy się w niewolę? (9)

NBP podał, że zadłużenie zagraniczne Polski wynosi 370,964 mld euro! To 1,7 bln zł. W ciągu 8 lat PiS dług przyrósł o 400 mld zł. O ile jeszcze wzrośnie na wypłatę 13- i 14-tek, i żeby min. Błaszczak mógł obronić granicę na Bugu?

Czas na Polskę Mentzena … i moją. Logika wyborcza czyli gwałt na rozumie (8)

Takiego nagromadzenia fałszu, demagogii i bezczelnego kłamstwa w trakcie kampanii wyborczej jeszcze nie widziałem. Gwałtu na moim rozumie dokonują główni aktorzy sceny politycznej – Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość.

Czas na Polskę Mentzena … i moją. Odpowiadam na 4. pytanie i podaję receptę (7)

Odp. Nie, nie jestem za przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską, ale za dochodowym mechanizmem wizowym podejmowanym przez urzędników MSZ😊 Na poważnie, sami musimy decydować kogo chcemy za sąsiada
Należy zlikwidować możliwość podwójnej pracy lekarzy. Od chwili podjęcia prywatnej praktyki lekarz nie może być pracownikiem lecznictwa państwowego. I nie może posługiwać się państwowym sprzętem. Chiny to nie tylko Wielki Mur, największa fabryka świata i Sun Tzu, o którym wspomniałem przed dwoma tygodniami. Chiny to również chińska medycyna. I właśnie medycyną, w kontekście moich drobnych przygód ze zdrowiem, chciałbym się tym razem zająć. Oczywiście, że nie stoję w kolejkach. W końcu jako drobny przedsiębiorca, płacący […]

Należy zlikwidować możliwość podwójnej pracy lekarzy. Od chwili podjęcia prywatnej praktyki lekarz nie może być pracownikiem lecznictwa państwowego. I nie może posługiwać się państwowym sprzętem.

Chiny to nie tylko Wielki Mur, największa fabryka świata i Sun Tzu, o którym wspomniałem przed dwoma tygodniami. Chiny to również chińska medycyna. I właśnie medycyną, w kontekście moich drobnych przygód ze zdrowiem, chciałbym się tym razem zająć.

Oczywiście, że nie stoję w kolejkach. W końcu jako drobny przedsiębiorca, płacący co miesiąc 1300 zł na ZUS, nie muszę stać w kolejkach. Wszystkie badania i wizyty lekarskie odbywam prywatnie, za drobną odpłatnością, bo na razie mało choruję.

I powiem Wam w tajemnicy, że najbardziej to nie chciałbym trafić do państwowego szpitala. A już najbardziej nie chciałbym tam trafić w przypadku poważnego schorzenia. Bo w takim przypadku państwowy szpital działa ręka w rękę z Narodowym Funduszem Zdrowia i Zakładem Ubezpieczeń Społecznych. Jako przyspieszona umieralnia.

Mój ostatnio zmarły w wieku 92 lat ojciec przeżył w szpitalu 7 dni. Moja była żona, dużo młodsza, bo 52-letnia, aż 21 dni. Moja 64-letnia dobra znajoma i zarazem redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet, Jadwiga Chmielowska, przeżyła tylko dlatego, że jest – jak to dziennikarka – „bezczelną babą” i nie dała się zabić. Bo już pierwszego dnia po operacji podano jej lek, na który jest uczulona, o czym poinformowała wcześniej w specjalnym formularzu. A potem jeszcze dwa razy ratowała się przed błędami lekarskimi, jak to się eufemistycznie nazywa. Reasumując, w państwowym szpitalu (i każdym współpracującym z NFZ) lekarze popełnią każdy kardynalny błąd, a na dodatek zostaniecie zarażeni każdym możliwym szpitalnym syfem, wirusem lub bakterią.

Na szczęście, chciałoby się powiedzieć, w Polsce istnieje również prywatna służba zdrowia. I co się dzieje, gdy bardziej zamożni, niemający czasu czekać lub zdesperowani, trafimy w jej ręce? Otóż wtedy dopiero zaczynamy być leczeni.

Historia autentyczna, rzecz się dzieje w jednej z państwowych placówek: – Niestety, panie Kowalski, sprawa wygląda poważnie. Potrzebne będzie specjalistyczne badanie. Najbliższy wolny termin – doktor powoli sprawdza terminarz – to będzie 30 lutego, za pięć miesięcy. – Ale, panie doktorze, co ja teraz zrobię? – pacjentowi załamuje się głos. – Nie dałoby się tego przyspieszyć… może prywatnie? – Niech pan przyjdzie jutro rano – proponuje lekarz. I wszyscy już wszystko wiemy, nieprawdaż?

Trafiając w państwowo-prywatne lekarskie ręce, nie umrzemy tak szybko, o nie. Zostaniemy wcześniej wydojeni ze wszelkich możliwych pieniędzy. A proces naszego leczenia będzie trwał wiele, wiele lat.

A w Chinach nie ma kolejek do lekarzy, o czym poinformował mnie mój importer tkanin, który bywał tam wiele razy. Dlaczego? Bo w Chinach istnieje państwowa służba zdrowia i lekarz otrzymuje stałą pensję, niezależnie od ilości przyjętych pacjentów. W odróżnieniu zatem od polskiej patologii, zależy mu na jak najmniejszej ilości pacjentów. W dobrze pojętym interesie własnym chce ich jak najszybciej uzdrowić, a nie leczyć. Kolejny raz pojawiający się w progu gabinetu pacjent to nie kolejne 100+ do kieszeni, ale zawracanie głowy i zabieranie czasu. Dlatego w Chinach nie ma kolejek do lekarzy.

Ale nie tylko w Chinach. Na Ukrainie również nie ma kolejek. A co pewnie zdziwi młodszych, i tych z krótką pamięcią, za komuny w PRL również nie było kolejek. Jak to zatem się stało, że teraz tkwimy w kolejkach, jak kiedyś w PRL za papierem toaletowym? Już wyjaśniam. Najpierw przez cały okres komuny lekarze mieli głodowe pensje, zgodnie z instrukcją Stalina nakazującą zniszczyć polską inteligencję i przedstawicieli wolnych zawodów. W momencie przemian ustrojowych, po roku 1989, fatalnie zarabiających lekarzy pozostawiono samym sobie. Grupę, która powinna bardzo dobrze zarabiać, mieć duże domy, płatną pomoc domową i wyjeżdżać na zagraniczne wczasy, pozostawiono z mizernymi zarobkami i propozycją: radźcie sobie sami.

I lekarze sobie poradzili. Zbudowali fantastycznie działający patologiczny system państwowo-prywatny. Gdzie państwowa praktyka służy tylko i wyłącznie zdobywaniu kolejnych klientów (bo nie pacjentów), których łupi się, aż miło (średnio 100 zł za 15-minutową wizytę).

Dotychczasowy pomysł na uzdrowienie polskiej służby zdrowia opierał się na obsadzania kolejnego lekarza w roli ministra. I udawaniu kolejnej reformy, a od 20 lat nic się nie zmieniło. Czy zatem uzdrowienie polskiej służby zdrowia w ogóle jest możliwe? Tak, tylko nie w sposób, który zaproponowano ostatnio. Bo padł pomysł kontrolowania i sprawnego zarządzania kolejkami. W ten sposób przy mizernym efekcie tylko zwiększy się biurokracja.

Dobra Zmiana w służbie zdrowia musi polegać, po pierwsze, właśnie na likwidacji biurokracji poprzez likwidację centralnego planowania, jakim jest Narodowy Fundusz Zdrowia. To NFZ jest główną przyczyną istnienia kolejek i źródłem wszelkiej patologii. Po drugie dopiero, należy zlikwidować możliwość podwójnej pracy lekarzy. Od chwili podjęcia prywatnej praktyki lekarz nie może być pracownikiem lecznictwa państwowego. I – co się rozumie samo przez się – nie może posługiwać się państwowym sprzętem.

Napisałem to wszystko, bo nie jestem lekarzem i jako tako jestem jeszcze zdrowy. Gdybym był poważnie chory, to skorzystałbym z każdej, nawet patologicznej możliwości przyspieszenia terminu badania lub zabiegu.

Morał z tego taki: uzdrowienia patologicznego systemu lecznictwa może dokonać tylko ktoś, kto nie jest lekarzem i zarazem cieszy się doskonałym zdrowiem.

Jan A. Kowalski

PS. Opowiem jeszcze lekarski dowcip. Przychodzi baba do doktora i pyta: Panie doktorze, do której pan dziś przyjmuje? Doktor rozgląda się w jedną i drugą stronę i odpowiada: dzisiaj… do lewej.

Jan A. Kowalski
Jan A. Kowalski
Jan A Kowalski, rocznik 1964. Od roku 1983 działacz Liberalno-Demokratycznej Partii Niepodległość, od 1985 redaktor „małej” Niepodległości (ps. Azja Tuhajbejowicz). Autor „Dziur w Mózgu” i „Wojny, którą właśnie przegraliśmy”.

Ostatnie wpisy autora