back to top
More

    Lekarzu, ulecz samego siebie! O tym, dlaczego w Chinach nie ma kolejek do lekarzy

    Strona głównaFelieton sobotni Jana A. KowalskiegoLekarzu, ulecz samego siebie! O tym, dlaczego w Chinach nie ma kolejek...

    Polecamy w dziale

    Życzę Zbigniewowi Ziobrze szybkiego powrotu do zdrowia!

    Jestem za aresztowaniem polityków SP, a zwłaszcza Z. Ziobry. Zablokował on reformę sądownictwa, utrącając projekt Pawła Kukiza i utrzymał komuszy relikt jakim jest areszt tymczasowy, nawet dla niewinnych.

    Nasze kolorowe bańki 

    Wrzeszczymy na mieszkańców nie naszej bańki, na yeba.pisów, na Jagodno, na ruskie onuce, na pisowskich tępaków, na ciemnogród. W tym czasie Polska traci moc stanowienia o sobie, a my szanse na rozwój

    Sędzia Taylor i Donald Tusk pomagają Niemcom wygrać

    Gdy cały niemiecki stadion uwierzył, że za chwilę Niemcy dobiją przeciwników, Hiszpanie strzelili zwycięską bramkę. Na wszelki wypadek w samej końcówce dogrywki. Tylko tak można wygrać z Niemcami.

    Partie polityczne wykańczają Polskę

    Dla własnych korzyści polskie partie polityczne niszczą nasze państwo. Czy istnieje jakieś lekarstwo mogące tę sytuację zmienić? Tak, wcielając w życie społeczny boży porządek dla wszystkich, prawaków, lewaków i lgbt+
    Należy zlikwidować możliwość podwójnej pracy lekarzy. Od chwili podjęcia prywatnej praktyki lekarz nie może być pracownikiem lecznictwa państwowego. I nie może posługiwać się państwowym sprzętem. Chiny to nie tylko Wielki Mur, największa fabryka świata i Sun Tzu, o którym wspomniałem przed dwoma tygodniami. Chiny to również chińska medycyna. I właśnie medycyną, w kontekście moich drobnych przygód ze zdrowiem, chciałbym się tym razem zająć. Oczywiście, że nie stoję w kolejkach. W końcu jako drobny przedsiębiorca, płacący […]

    Należy zlikwidować możliwość podwójnej pracy lekarzy. Od chwili podjęcia prywatnej praktyki lekarz nie może być pracownikiem lecznictwa państwowego. I nie może posługiwać się państwowym sprzętem.

    Chiny to nie tylko Wielki Mur, największa fabryka świata i Sun Tzu, o którym wspomniałem przed dwoma tygodniami. Chiny to również chińska medycyna. I właśnie medycyną, w kontekście moich drobnych przygód ze zdrowiem, chciałbym się tym razem zająć.

    Oczywiście, że nie stoję w kolejkach. W końcu jako drobny przedsiębiorca, płacący co miesiąc 1300 zł na ZUS, nie muszę stać w kolejkach. Wszystkie badania i wizyty lekarskie odbywam prywatnie, za drobną odpłatnością, bo na razie mało choruję.

    I powiem Wam w tajemnicy, że najbardziej to nie chciałbym trafić do państwowego szpitala. A już najbardziej nie chciałbym tam trafić w przypadku poważnego schorzenia. Bo w takim przypadku państwowy szpital działa ręka w rękę z Narodowym Funduszem Zdrowia i Zakładem Ubezpieczeń Społecznych. Jako przyspieszona umieralnia.

    Mój ostatnio zmarły w wieku 92 lat ojciec przeżył w szpitalu 7 dni. Moja była żona, dużo młodsza, bo 52-letnia, aż 21 dni. Moja 64-letnia dobra znajoma i zarazem redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet, Jadwiga Chmielowska, przeżyła tylko dlatego, że jest – jak to dziennikarka – „bezczelną babą” i nie dała się zabić. Bo już pierwszego dnia po operacji podano jej lek, na który jest uczulona, o czym poinformowała wcześniej w specjalnym formularzu. A potem jeszcze dwa razy ratowała się przed błędami lekarskimi, jak to się eufemistycznie nazywa. Reasumując, w państwowym szpitalu (i każdym współpracującym z NFZ) lekarze popełnią każdy kardynalny błąd, a na dodatek zostaniecie zarażeni każdym możliwym szpitalnym syfem, wirusem lub bakterią.

    Na szczęście, chciałoby się powiedzieć, w Polsce istnieje również prywatna służba zdrowia. I co się dzieje, gdy bardziej zamożni, niemający czasu czekać lub zdesperowani, trafimy w jej ręce? Otóż wtedy dopiero zaczynamy być leczeni.

    Historia autentyczna, rzecz się dzieje w jednej z państwowych placówek: – Niestety, panie Kowalski, sprawa wygląda poważnie. Potrzebne będzie specjalistyczne badanie. Najbliższy wolny termin – doktor powoli sprawdza terminarz – to będzie 30 lutego, za pięć miesięcy. – Ale, panie doktorze, co ja teraz zrobię? – pacjentowi załamuje się głos. – Nie dałoby się tego przyspieszyć… może prywatnie? – Niech pan przyjdzie jutro rano – proponuje lekarz. I wszyscy już wszystko wiemy, nieprawdaż?

    Trafiając w państwowo-prywatne lekarskie ręce, nie umrzemy tak szybko, o nie. Zostaniemy wcześniej wydojeni ze wszelkich możliwych pieniędzy. A proces naszego leczenia będzie trwał wiele, wiele lat.

    A w Chinach nie ma kolejek do lekarzy, o czym poinformował mnie mój importer tkanin, który bywał tam wiele razy. Dlaczego? Bo w Chinach istnieje państwowa służba zdrowia i lekarz otrzymuje stałą pensję, niezależnie od ilości przyjętych pacjentów. W odróżnieniu zatem od polskiej patologii, zależy mu na jak najmniejszej ilości pacjentów. W dobrze pojętym interesie własnym chce ich jak najszybciej uzdrowić, a nie leczyć. Kolejny raz pojawiający się w progu gabinetu pacjent to nie kolejne 100+ do kieszeni, ale zawracanie głowy i zabieranie czasu. Dlatego w Chinach nie ma kolejek do lekarzy.

    Ale nie tylko w Chinach. Na Ukrainie również nie ma kolejek. A co pewnie zdziwi młodszych, i tych z krótką pamięcią, za komuny w PRL również nie było kolejek. Jak to zatem się stało, że teraz tkwimy w kolejkach, jak kiedyś w PRL za papierem toaletowym? Już wyjaśniam. Najpierw przez cały okres komuny lekarze mieli głodowe pensje, zgodnie z instrukcją Stalina nakazującą zniszczyć polską inteligencję i przedstawicieli wolnych zawodów. W momencie przemian ustrojowych, po roku 1989, fatalnie zarabiających lekarzy pozostawiono samym sobie. Grupę, która powinna bardzo dobrze zarabiać, mieć duże domy, płatną pomoc domową i wyjeżdżać na zagraniczne wczasy, pozostawiono z mizernymi zarobkami i propozycją: radźcie sobie sami.

    I lekarze sobie poradzili. Zbudowali fantastycznie działający patologiczny system państwowo-prywatny. Gdzie państwowa praktyka służy tylko i wyłącznie zdobywaniu kolejnych klientów (bo nie pacjentów), których łupi się, aż miło (średnio 100 zł za 15-minutową wizytę).

    Dotychczasowy pomysł na uzdrowienie polskiej służby zdrowia opierał się na obsadzania kolejnego lekarza w roli ministra. I udawaniu kolejnej reformy, a od 20 lat nic się nie zmieniło. Czy zatem uzdrowienie polskiej służby zdrowia w ogóle jest możliwe? Tak, tylko nie w sposób, który zaproponowano ostatnio. Bo padł pomysł kontrolowania i sprawnego zarządzania kolejkami. W ten sposób przy mizernym efekcie tylko zwiększy się biurokracja.

    Dobra Zmiana w służbie zdrowia musi polegać, po pierwsze, właśnie na likwidacji biurokracji poprzez likwidację centralnego planowania, jakim jest Narodowy Fundusz Zdrowia. To NFZ jest główną przyczyną istnienia kolejek i źródłem wszelkiej patologii. Po drugie dopiero, należy zlikwidować możliwość podwójnej pracy lekarzy. Od chwili podjęcia prywatnej praktyki lekarz nie może być pracownikiem lecznictwa państwowego. I – co się rozumie samo przez się – nie może posługiwać się państwowym sprzętem.

    Napisałem to wszystko, bo nie jestem lekarzem i jako tako jestem jeszcze zdrowy. Gdybym był poważnie chory, to skorzystałbym z każdej, nawet patologicznej możliwości przyspieszenia terminu badania lub zabiegu.

    Morał z tego taki: uzdrowienia patologicznego systemu lecznictwa może dokonać tylko ktoś, kto nie jest lekarzem i zarazem cieszy się doskonałym zdrowiem.

    Jan A. Kowalski

    PS. Opowiem jeszcze lekarski dowcip. Przychodzi baba do doktora i pyta: Panie doktorze, do której pan dziś przyjmuje? Doktor rozgląda się w jedną i drugą stronę i odpowiada: dzisiaj… do lewej.

    Jan A. Kowalski
    Jan A. Kowalski
    Jan A Kowalski, rocznik 1964. Od roku 1983 działacz Liberalno-Demokratycznej Partii Niepodległość, od 1985 redaktor „małej” Niepodległości (ps. Azja Tuhajbejowicz). Autor „Dziur w Mózgu” i „Wojny, którą właśnie przegraliśmy”.

    Ostatnie wpisy autora

    Nowa Konstytucja