Nie jestem ortodoksyjnym katolikiem. Nie rozróżniam kolorów, strojów i ceremoniałów. Ale od czasu nawrócenia jestem absolutnym przeciwnikiem wprowadzania kolejnych nowinek w naszą obrzędowość.
– My, księża, od osiemnastu stuleci próbujemy zniszczyć Kościół i nam się to nie udało, i Jego Wysokości też się to nie uda – tymi słowami kardynał Ercole Consalvi miał ostatecznie odwieść Napoleona Bonaparte od próby zlikwidowania papiestwa i Kościoła katolickiego. Ostatecznie skończyło się pierwszym w historii konkordatem.
Słowa te przytoczył pewien emerytowany ksiądz profesor na kazaniu w moim parafialnym kościele. I, oczywiście, sprawę uaktualnił. W końcu od roku 1800 minęło kolejne 200 lat bezskutecznych prób. Wyrzucono z kościołów ambony, balaski, łacinę. Księży, jak aktorów teatralnych, odwrócono przodem do wiernych i tyłem do ołtarza. Zdjęto z nich sutanny, a potem i koloratki. Wszystko rzekomo po to, żeby być bliżej wiernych. A wierni, czyli my – lud boży – już nie musimy pościć częściej niż raz w roku, w Wielki Piątek. Ciało Chrystusa możemy, co ja mówię, powinniśmy przyjmować na stojąco i tak samo adorować Krzyż (ledwo udało mi się uklęknąć rok temu, wbrew zaleceniu zakonnika). I co najważniejsze – powinniśmy wyzbyć się bojaźni Bożej. Przecież Pan Bóg jest fajnym gościem, który wszystkich jak leci zaprasza do swojego Nieba. Niezależnie od ich mniej lub bardziej parszywego życia i bez nawet cienia skruchy przed śmiercią.
Kazanie księdza profesora okazało się bardzo efektywne. Za rozporządzeniem Proboszcza wszyscy przyjęli Komunię Świętą, klęcząc przed ołtarzem, w miejscu, gdzie kiedyś były balaski. Bardzo radujący oczy i duszę obrazek.
Nie jestem ortodoksyjnym katolikiem i nigdy nie byłem zwolennikiem Kościoła tradycyjnego. Nie rozróżniam kolorów, strojów i ceremoniałów. Ale od czasu nawrócenia jestem absolutnym przeciwnikiem wprowadzania kolejnych nowinek w naszą obrzędowość. Nowinek wprowadzanych i wymuszanych nie przez wiernych przecież, ale przez księży. Kapłanów, którzy powinni stać na straży naszej Wiary, Tradycji i rozumu. Tak właśnie, rozumu. Bo to rozum jest najdoskonalszym aparatem otrzymanym przez człowieka od Pana Boga. Dla rozróżnienia tego, co dobre, od tego, co złe. Bez niego wpisana w naturę ludzką wolna wola nic by nie znaczyła. To rozum odpowiada za podejmowane przez nas samodzielnie decyzje.
A jak się ma rozum do naszej Wiary i Tradycji? Otóż podpowiada nam, żyjącym współcześnie, że wypracowany przez Ojców Kościoła w przeciągu kilkunastu stuleci sposób praktykowania naszej Wiary zasługuje przynajmniej na chwilę refleksji. Zanim odrzucimy kolejny sposób jak zbędny balast, najpierw spróbujmy odnaleźć jego właściwy sens. Szacunek dla Ciała Chrystusa wymaga tego, żeby uklęknąć. „Ojcze Nasz” to przecież nie jakieś klepanie, ale najpiękniejsza modlitwa do Boga przekazana nam przez Jego Syna. Można by długo wymieniać.
A w obliczu Wielkiej Nocy? Do niedawna tylko nasza Wiara i Tradycja, Wiarę tę przekazująca kolejnym pokoleniom, głosiły prostą prawdę o Zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. To, że zmartwychwstał dnia trzeciego z rana. Wydawałoby się, że nikt nie może tego kwestionować, a zwłaszcza kapłani Kościoła Chrystusowego czynić tego nie mogą. Od co najmniej kilkunastu lat wiadomo też, po ponownym zbadaniu Całunu Turyńskiego, że ciało Jezusa Chrystusa przeleżało w nim około 36 godzin. Zatem jeżeli ciało Pana Jezusa zostało owinięte w płótna w piątek około godziny osiemnastej, to Zmartwychwstanie musiało się dokonać we wczesnych godzinach rannych w niedzielę. Ale nie w sobotę o dziewiętnastej ani nie o dwudziestej pierwszej, jak wbrew naszej Wierze, Tradycji i rozumowi wspartemu badaniami naukowymi przekonują ludzie ubrani w sutanny. Odgrywający role kapłanów Kościoła Chrystusowego.
Można to w jakiś sposób próbować zrozumieć. Ciemność, że oko wykol, setki świec czekających na sygnał kapłana, wreszcie jego znak – i staje się światłość. Czy nie tak powinno wyglądać prawdziwe zmartwychwstanie Bożego Syna? Czy jednak coś różni tak ogłoszone zmartwychwstanie od podobnych iluminacji dokonywanych przez kapłanów w starożytnym Egipcie, przy wykorzystaniu zaćmienia słońca? Poza różnicą w historycznym czasie – NIC.
Dlatego w tę Wielką Sobotę, kolejny już raz, nie będę uczestniczył w wieczornej sobotniej mszy. Tak mi podpowiadają moja Wiara, Tradycja i… wyniki badań naukowych przeprowadzonych na pośmiertnej szacie Chrystusa. A w Wielką Niedzielę o 6.00, na mszy rezurekcyjnej (coraz ich mniej), w spokoju sumienia odśpiewam Alleluja i pomodlę się za księży. Niech im się nie uda przez kolejne stulecia.