Obie strony ogłosiły zwycięstwo, ale to partia rządząca – Gruzińskie Marzenie, której udało się zawłaszczyć właściwie wszystkie państwowe instytucje, jest na wygranej pozycji. Według państwowej komisji wyborczej zdobyła ponad 54% głosów i może dyktować warunki.
Opozycja protestuje, ale niewiele może zrobić. Jak dotąd nie wypracowała wspólnego stanowiska, choć generalnie odrzuca wyniki jako „sfałszowane” bądź „ukradzione”. Stanowisko to podziela prezydent Gruzji Salome Zurabiszwili, która wezwała do masowych protestów.
Jedna z partii zapowiedziała nawet zrzeczenie się przez jej posłów mandatów, ale jak na razie jest w tej postawie osamotniona.
Potencjał środowisk kontestujących obecną rzeczywistość polityczną w Gruzji nie dorównuje temu z czasów Rewolucji Róż z 2003. Wtedy w pokojowy sposób demokratyczna opozycja obaliła prorosyjskiego dyktatora, formalnie prezydenta, Eduarda Szewardnadze i zastąpiła go prozachodnim Micheilem Saakaszwilim. To on wprowadził swój kraj na drogę radykalnych reform (nie zawsze popularnych) i konfrontacji z Rosją, i wspieranymi przez nią separatystycznymi republikami (Osetią i Abchazją).
Jednak w ciągu ostatnich 12 lat partia rządząca umocniła się na tyle, że jest w zasadzie nie do ruszenia. Wspierany przez miliardera Bidzinę Iwaniszwilego reżim w przededniu wyborów masowo korumpował i zastraszał wyborców. Przedstawiał opozycję jako zwolenników „globalnej partii wojny” i ideologii LGBT, co oddziaływało zwłaszcza na niewyedukowanych i konserwatywnych mieszkańców głębokiej prowincji, która czuje sentyment do ZSRR i boi się powtórki z 2008 roku, gdy szybko westernizująca się Gruzja przegrała wojnę z Rosją.
Gruzja od lat powoli, ale metodycznie dryfuje w kierunku Rosji, ostatnio nawet kopiując jej ustawodawstwo. Gruzińskie Marzenie wciąż jednak przekonuje, że jest proeuropejskie i chce dołączyć do UE, ale „na własnych zasadach”. Jednocześnie stale atakuje europejskie wartości nazywając je zdegenerowanymi, a przedstawicieli europejskich instytucji oskarża o sianie w Gruzji fermentu.
Zjawisko to, zważywszy na pierwsze reakcje zachodnich urzędników na wynik wyborów, może się jeszcze zaostrzyć. Ich stanowisko (w tym zagranicznych obserwatorów) jest jednoznaczne: wybory w Gruzji odbiegały od demokratycznych i praworządnych standardów. Dochodziło do licznych naruszeń prawa wyborczego, w tym min. do kupowania i dublowania głosów, do zastraszania i stosowania przemocy wobec wyborców popierających opozycję.
Wydaje się, że tylko bardzo zdecydowane działania ze strony zachodnich rządów i instytucji mogłoby mieć jakiś wpływ na sytuację wewnętrzną w Gruzji, która wciąż lawiruje między Moskwą a Brukselą, choć z roku na rok jest coraz bliżej tej pierwszej.
Patryk Patey