Za czasów Piłsudskiego powiadano, że nie matura, a chęć szczera zrobi z ciebie oficera. Teraz chęć szczera może zrobić z ciebie nawet profesora w dowolnej dziedzinie; wystarczą odpowiednie układy. Jakie zatem studia wybrać? To zależy od tego, co się chce osiągnąć. Jeśli zamierza się zdobywać duże pieniądze, to najkrótszą drogą są nielegalne machlojki, a studia prawnicze mogą przynieść tu podwójne korzyści. Kandydat na przyszłego milionera dowiaduje się, jak skutecznie omijać znane mu prawo i zawierać znajomości, które mogą okazać się przydatne, gdyby się jednak noga powinęła.
Człowiek chory lub hipochondryk powinien studiować medycynę. Dawniej mógł mieć trudności z dostaniem się na ten kierunek studiów, bo już na wstępie trzeba było wykazać się dużą wiedzą z zakresu nauk przyrodniczych; same układy nie wystarczały. Dzisiejsza, wszechobecna „tolerancja” pozwala postaciom pokroju Kopacz otrzymać dyplom i „leczyć” ludzi. Szacuje się, że w Polsce brakuje sześćdziesięciu tysięcy lekarzy. Zatem na bezrybiu i rak ryba.
Jeśli ma się duże „parcie na szkło”, najlepiej wybrać uczelnię artystyczną. Tak jak w poprzednich dwóch grupach, tak i tu absolwenci dzielą się na tych, którzy umiłowali przedmiot studiów, czyli sztukę w tym wypadku, i tych, którzy miłują jedynie siebie z wzajemnością. Ci drudzy tworzą niezbędne kliki elegancko nazywane „kastami”.
A co z tymi, którzy umiłowali naukę w czystej postaci? Twórcy Nowego Wspaniałego Świata z nimi mają największy kłopot. Rzetelnie przeprowadzane doświadczenia naukowe źle służą ideologiom, rujnują dorobek „genderyzmu”. „ekologizmu”, „klimatyzmu”, itp. Na szczęście i zapewne z poręczenia najbogatszych ludzi świata po „unieważnieniu” matematyki, jako niepoprawnej politycznie, bo wymyślonej przez białych, heteroseksualnych mężczyzn, wszystko stało się możliwe. Jakość uczelni przechodzi w ilość. Teraz każdy może coś studiować zamiast pracować, bo do pracy nie każdy się nadaje.