cz. 8 – Brukselska pralnia pieniędzy jako sposób na przetrwanie III RP

Polska otrzyma z Unii Europejskiej 11 mld euro na zwiększenie zatrudnienia i szkolenia, z czego 4,5 mld euro pochłoną koszty administracyjne – informuje „Dziennik Gazeta Prawna”. Dziennikarze gazety dotarli do ekspertyzy dotyczącej szkoleń, przeprowadzonej na zlecenie Ministerstwa Rozwoju Regionalnego. Wynika z niej, że blisko jedna trzecia dotacji UE dla bezrobotnych, starszych pracowników chcących podnosić kwalifikacje czy tych, którzy chcą założyć firmy nie trafia do adresatów, ale przeznaczona zostaje na zarządzanie projektami.
Jak autorowi tej wiadomości wyszło, że blisko jedna trzecia, skoro z prostego rachunku wynika że ponad 40%, tego nie wiem. Prawdopodobnie chciał złagodzić pierwotną informację. Sprawić żeby wyglądało lepiej niż w rzeczywistości. Próżny trud, ponieważ w rzeczywistości jest dużo gorzej. Według informacji mojego znajomego pracującego w instytucji przez które płyną fundusze unijne, zaledwie ok. 8% trafia do przedsiębiorców, chyba że za przedsiębiorców uznamy wszystkich wyłudzaczy teoretycznie unijnych pieniędzy. Darmozjadów podczepionych pod układ władzy lub specjalistycznych firm zachodnich, które przyszły do nas czując łatwy łup. Tylko propagandowo wszystko wygląda świetnie. I zazwyczaj myślimy, że łatwe i duże pieniądze unijne leżą akurat na tej ulicy, którą nie chodzimy. Nie martwmy się, chodzący tamtą ulicą myślą, że pieniądze leżą na naszej.

Wspominałem już aferę Rywina i zażarty bój o kasę w łonie układu władzy, jakiego byliśmy świadkami w latach 2000-2004. Uruchomienie funduszy unijnych dla Polski, to był ostatni czas dla byłych komunistów. Polska ograbiona w wyniku Planu Balcerowicza przez Zachód i rozgrabiona zarazem prywatnie przez nich samych, nie była w stanie dłużej utrzymać systemu Okrągłego Stołu. Systemu gwarantującemu im bezkarność i dalsze dostatnie życie. W tamtych przed-unijnych latach mieliśmy do czynienia wręcz z szalonym przeszukiwaniem rynku przez grupy gospodarcze powiązane z tajnymi służbami w celu znalezienia pieniędzy. Afera z aresztowaniem Romana Kluski w celu wyłudzenia od niego pieniędzy była najsłynniejszą, ale tylko jedną z wielu. Do tych wymuszeń dochodziło z jednego prostego powodu. Nie było możliwe w sposób zgodny z prawem zorganizowanie systemu dodatkowego finansowania systemu, grup i osób system ten chroniących. Dlatego odprowadzanie składki do Brukseli, do czego zobowiązaliśmy się wstępując do Unii, a potem otrzymywanie ich już wypranych z powrotem jest dla tego systemu idealnym rozwiązaniem i ponad wszelką miarę legalnym. Nawet gdybyśmy więcej wpłacali niż otrzymywali z powrotem i tak będzie to z korzyścią dla układu Okrągłego Stołu. Ważne jedynie, żeby tych środków przepływało jak najwięcej. 40% od 10 000 to więcej niż 40% od 1000.

Nie łudźmy się jednak, pozostałe 60% w większości jest przeznaczane, podobnie jak było to w przypadku Hiszpanii, na podrażanie kosztów prowadzenia biznesu i życia. Służy temu, żeby kraj nie mógł się rozwinąć gospodarczo w sposób zagrażający interesom ekonomicznym Niemiec. Szalony rozwój infrastruktury, w tym autostrad, pozwala na sprawniejszą logistykę. W przypadku podbijania obcego terenu rzecz nie do przecenienia. Szalony wzrost biurokracji, ludzi w dużej mierze zależnych od zewnętrznego finansowania przy załamaniu własnych lokalnych gospodarek, powoduje że kadry wykwalifikowane do nowego urządzenia Europy już czekają.
Wojny mają to do siebie, że się je wygrywa lub przegrywa. Tę, którą opisałem w książce, już jako państwo i naród przegraliśmy, chociaż wielu jeszcze tego nie dostrzega. Ale to nie znaczy, że mamy od raz kłaść się do trumny. I ku uciesze Niemieckiej Europy i Nowej Rosji umierać.

Ponieważ żadna wojna nie ma gładkiego przebiegu, tylko czekać aż otworzy się wiele frontów, które zwiążą liczne siły przeciwnika. I właśnie w tym tkwi nasza szansa, szansa Polski na rozwój własnej niepodległej gospodarki, a w wyniku tego silnego państwa. Polacy już kiedyś toczyli taką wojnę. Jak to zostało ładnie powiedziane: najdłuższą wojnę nowoczesnej Europy. I pomimo niesprzyjających warunków, bez opieki własnego państwa wygrali ją, chociaż wydawało się, że nie mają szans. To była cywilna, gospodarcza wojna w zaborze pruskim. Wojna z żywiołem niemieckim popieranym finansowo przez państwo zaborcę w celu germanizacji Wielkopolski. Polacy nie tylko nie utracili swojego posiadania w jej wyniku, ale wzmocnili się gospodarczo do tego stopnia, że później sami mogli sfinansować zwycięskie powstanie przeciwko Niemcom. Jedyne zwycięskie powstanie w dziejach Polski – Powstanie Wielkopolskie.

Wertując nawet pobieżnie dzieje Wielkopolski pod pruskim panowaniem, nie sposób nie zauważyć, że Polacy mieli bardzo silnego, naturalnego sprzymierzeńca w łonie Rzeszy. Tym sprzymierzeńcem byli sami Niemcy, nie tylko bawarscy katolicy ale także wszyscy nie zgadzający się na bezwzględną dominację Prus. Na ich sposób organizowania państwa. Bo również dziś, pisząc o hegemonii Niemiec i próbie podporządkowania Europy, nie sposób nie zauważyć, że spór trwa w łonie samego państwa niemieckiego. I chociaż dominujący ośrodek władzy znajduje się w rękach pogrobowców państwa pruskiego, to wcale nie znaczy, że wszyscy Niemcy są z tego powodu szczęśliwi. Jako jeszcze niepodległe państwo w żaden sposób nie powinniśmy podbijać pruskiego bębenka, jak to w ostatnim czasie czyni nasz minister spraw zagranicznych. Powinniśmy natomiast najgłośniej jak umiemy demaskować wszelkie próby odbudowy tak zwanej potęgi Niemiec. Próby, które nie tylko dla milionów Europejczyków, ale także dla milionów zwykłych Niemców, zwykły kończyć się nieszczęściem.

Wróćmy z powrotem do Wielkopolski. To musi być dla nas Polaków przykład jak wygrać w sytuacji, gdy wojna już została przegrana. Istnieje jedno słowo-klucz dla zrozumienia wielkopolskiego fenomenu. Tym słowem jest PRZEDSIĘBIORCZOŚĆ. Przedsiębiorczość jako sposób na obronę wiary katolickiej, polskości i polskiego stanu posiadania, wreszcie odzyskania swojego kraju w dogodnym do tego momencie geopolitycznym. W tę polską wojnę obronną włączyły się struktury Kościoła Katolickiego, bo była to zarazem obrona przed wrogą chrześcijaństwu cywilizacją pogańską Prus. A rozkwit polskich kas zapomogowo-pożyczkowych finansował rozwój polskiej drobnej przedsiębiorczości. Ich aktywność pokryła siecią cały obszar zaboru. Dlatego zgodnie z dzisiejszym nazewnictwem powinniśmy mówić o sukcesie sieciowości.

Przedsiębiorczość to również słowo-klucz do zrozumienia fenomenu wielkości I Rzeczypospolitej czyli naszej ukochanej Rzeczypospolitej Szlacheckiej. Chociaż w odróżnieniu od Wielkopolski trudniej to nam zrozumieć. Na nieszczęście dla nas samych niestety. Gdy jednak odkryjemy, że to nie przewagi militarne, nie agresja zewnętrzna, nie pruski reżim lub rosyjski zamordyzm, ale rozwój indywidualnej przedsiębiorczości Polaków spowodował dwa stulecia wielkości Polski, odnajdziemy klucz do rozwiązania naszych dzisiejszych problemów. Bo poznańscy Polacy wcale nie wymyślili prochu, a jedynie zastosowali sprawdzone przed wiekami rozwiązanie.

Niestety, tak przesiąkliśmy uproszczonym Sienkiewiczem w myśleniu o naszych przeszłych dziejach, że nawet pijaństwo, obżarstwo i pieniactwo gotowi jesteśmy uznać za przejaw patriotyzmu. Byłem na paru patriotycznych imprezach, wiem o czym mówię. I w sarmatyzmie, tej absurdalnie głupiej ideologii, która dowodziła, że Panowie Szlachta nie mogą genetycznie pochodzić od tych samych przodków co ich poddani ale od jakichś wydumanych Sarmatów, upatrujemy powód do dumy. Gdy tymczasem może to być najwyżej powód do wstydu. Ale zostawmy rubaszne czerepy i przejdźmy do spraw nas interesujących. U podstaw wielkości I Rzeczypospolitej leżało zwycięstwo Ruchu Egzekucyjnego Praw i Dóbr. Ruchu ówczesnego społeczeństwa polskiego czyli drobnej i średniej szlachty w obronie swoich praw obywatelskich i występującego przed bezprawnym rozkradaniem majątku państwowego. W owych czasach po powołaniu na jakieś państwowe stanowisko dostawało się od króla określone dobra ziemskie. I te dobra po zakończeniu sprawowania funkcji powinny być do skarbu monarchy zwrócone. A praktyka była niestety inna, co spowodowało bunt obywatelski. Jak zatem widzimy ówczesna szlachta, obywatele państwa polskiego poczuli się jego prawowitymi właścicielami. A król miał jedynie własnością tą zarządzać. I tu należy dodać to, co nas od początku najbardziej frapuje – ci szlachcice XVI-wieczni byli ówczesnymi przedsiębiorcami, a ich gospodarstwa były ówczesnymi przedsiębiorstwami. Co szczególnie istotne, pierwszym liderem tego ruchu był Jan Łaski – biskup!

Weźmy zatem przykład z Wielkopolan XIX i Polaków początku XVI wieku. Wbrew temu co sądzi większość obecnych polityków niezależnie od reprezentowanych aktualnie partii politycznych, to nie oni są właścicielami państwa polskiego. Chociaż większość z nas boi się nawet tak pomyśleć. Ale komunizmu już nie ma. Mamy się bać jakiejś jednej lub drugiej małej kliki niemającej nawet własnej ideologii? Skazujących nas na nędzę a nasze dzieci na trwałą emigrację, bo nawet polskie dzieci opłaca się rodzić Polakom w Anglii, a nie we własnej ojczyźnie. Dosyć tego – Polska jest nasza! Potrzebujemy jedynie egzekucji praw i dóbr. Musimy odzyskać własne państwo!