Były lider Solidarności, konkurent Lecha Wałęsy o przywództwo w Związku w roku 1981 i reprezentant stronnictwa przegranych – Andrzej Gwiazda mówi, że pobłądziliśmy, dlatego musimy cofnąć się po własnych śladach i zacząć od początku. Oczywiście ma rację, podobnie jak rację miała śp. Anna Walentynowicz i jak rację ma chyba najbardziej patriotyczny z 1-szej Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” Antoni Kopaczewski, dożywający swoich dni zdecydowanie poniżej oficjalnego minimum egzystencji. Dla mnie w roku 81-szym wzór do naśladowania, zresztą dziś także.
Co prawda rzeczywistości nie da się cofnąć, bo nie wrócą już zniszczone wielkie zakłady pracy i wielkoprzemysłowa klasa robotnicza, ale spróbujmy. Cofnijmy się nawet jeszcze dalej, do roku 1945. Do początku komunizmu, który oficjalnie w roku 1989 odesłaliśmy do lamusa w wyniku ugody Okrągłego Stołu. Dopiero cofając się do początku komunizmu możemy zrozumieć o co naprawdę toczyła się gra w Polsce roku 88/89.
Mamy zatem rok 1945. Wielotysięczna rzesza ludzi głównie żydowskiego pochodzenia, wyznająca jednak komunizm a nie judaizm, zostaje osadzona przez Stalina w roli zarządców państwa polskiego. I chociaż ta wroga Polsce armia niszczy stary system przejmując środki produkcji, sieci handlowe i zabijając opornych to jednak nie robi tego bezkarnie. Za swoje działania jej członkowie odpowiadają bezpośrednio przed centralą światowego komunizmu w Moskwie. I jeśli zawodzą, ideologicznie lub finansowo, ponoszą nieuniknioną i zasłużoną karę. Ponieważ z racji późniejszych wydarzeń bardziej interesuje nas aspekt finansowy, zajmijmy się nim przez chwilę. A zatem w imieniu światowego komunizmu pomiędzy rokiem 1945 a 1948 komuniści odbierają zwyczajnym Polakom prawo do decydowaniu o sobie, o swoim życiu. Przejmują odpowiedzialność za całą gospodarkę. Raz – odbierając własność dotychczasowym posiadaczom. Dwa – odbierając większość wynagrodzenia za pracę robotnikom. Opisując kiedyś przypadek mojego dziadka kowala wyliczyłem, że komuniści pozostawili w jego kieszeni nieco ponad 10% dotychczasowych zarobków (dziadek pracował przed II wojną w Hucie Stalowa Wola i zarabiał miesięcznie 120 złotych; był świetnym kowalem). W zamian za przymusową rezygnację z dbania o siebie, komuniści w imię budowy świetlanej przyszłości rozdysponowali pozostałe 90% w sposób następujący: 50 % oddali z powrotem w postaci
- przymusowego zatrudnienia wszystkich Polaków w wieku produkcyjnym;
- bezpłatnej służby zdrowia;
- bezpłatnego szkolnictwa, od podstawowego do wyższego;
- bezpłatnego mieszkania;
- dopłat do podstawowych artykułów spożywczych i przemysłowych, ze szczególnym uwzględnieniem dzieci.
Pozostałe 40% z pensji dziadka komuniści przeznaczyli na budowę systemu zabezpieczenia własnych interesów, sorry oczywiście, że interesów światowego komunizmu. Stąd właśnie wzięło się państwo, jak je złośliwie nazywaliśmy, policyjne. Spełniające poza zwykłą rolą zapewnienia bezpieczeństwa zewnętrznego, również zapewnienie bezpieczeństwa wewnętrznego. Na wszelki wypadek, gdyby w nowym systemie dziadek nie czuł się zbyt szczęśliwy.
Przed rokiem 1939 składki na ubezpieczenia społeczne wynosiły odpowiednio 16% wynagrodzenia od pracowników umysłowych i 14% od robotników fizycznych. I płacone były w większej części przez pracodawcę i mniejszej przez pracownika. Dla podkreślenia wartości robotnika w jego przecież państwie stawki wyrównano i w roku 1952 wynosiły 15%. A potem już tylko rosły. Do 20% w 1972, do 25% w 1981, do 33% w 1982, do 43 w 1983. Spadek do 38% nastąpił w roku 1987. Po Okrągłym Stole znowu wzrosły. W roku 1990 do 43% i w 1993 do 45%. Dodając do tego składkę chorobową i rentową pracodawca odprowadza do ZUS 48% płaconej pracownikowi pensji.
Przy podobnej liczbie mieszkańców i większym terytorium, policji było przed rokiem 1939 32 000 funkcjonariuszy i 1000 pomocników cywilnych. Za czasów PRL armia Milicji Obywatelskiej, której doszły nowe zadania w postaci frontu wewnętrznego została potrojona. Rok 1989 nie stanowił tu jednak przełomu i nie powrócono do stanu sprzed komunizmu. Teraz w roku 2012 policja liczy 100 000 funkcjonariuszy i aż 13 000 cywilów. I jeszcze 10 000 strażników miejskich i kilka tysięcy gminnych.
Często narzekamy, że II Rzeczpospolita była państwem urzędniczym. Urzędników państwowych przed wojną było średnio 300 000. Co ciekawe w państwie robotniczo-chłopskim wcale nie nastąpił wzrost ich liczby, ale przeciwnie spadek do około 140 000. Głównie dlatego, że aparat partyjny (PZPR) przejął część funkcji urzędniczych. I chociaż po pierwszej reformie w roku 1991 liczba ta zmniejszyła się do ok. 120 000, to potem w ramach dostosowywania naszego państwa do standardów europejskich zaczęła systematycznie rosnąć. Teraz według różnych wyliczeń krajowych mamy od 500 000 do 650 000 urzędników. Według wyliczeń europejskich Eurostatu ich ilość właśnie przekroczyła 1 000 000 (słownie: jeden milion) – 8-krotnie więcej niż w czasie trwania państwa komunistycznego.
Na marginesie i niejako dla pocieszenia nas wszystkich podam, że największy właściciel ziemski III RP, Henryk Stokłosa posiadający 10 000 hektarów ziemi ma o 4 000 hektarów więcej niż największy właściciel ziemski II RP książę Sapieha. Co stanowi sztandarowy przykład udanej przemiany komunistów.
Państwo komunistyczne działało jako tako do początku lat 80-tych. Aż stało się jasne dla moskiewskiej Centrali, że dłużej nie da się utrzymać systemu komunistycznego. Bo jest zbyt kosztowny i bez transferu modernizacji technologicznej z Zachodu staje się jednym wielkim skansenem. Wtedy z samej Centrali popłynęła do komunistów całego świata niepokojąca wiadomość, że muszą się zatroszczyć o samych siebie. I zaczęło się…
Postanowili komuniści, którzy zaczęli rozgłaszać że nigdy nie byli ideowi, ale robili to za pieniądze (jak rasowe kurwy), zagospodarować finanse, które dotychczas powiązane z doktryną mogli jednie wąchać. To dlatego wybuchła wolność gospodarcza, najpierw nieśmiała w 1983, a potem wręcz anarchistyczna w wydaniu ministra Wilczka w roku 1988. Inaczej nie sposób byłoby przykryć skoku na kasę. Zarazem dla zachowania swojej dotychczasowej pozycji społecznej, przekształcający się w kapitalistów komuniści wcale nie zrezygnowali z utrzymania dotychczasowego państwa wewnętrznego. W końcu to ono gwarantowało im bezkarność i powodzenie planu. Do zagospodarowania pozostawało 50%. 50% kiedyś odebrane tylko po to, żeby mądrzej troszczyć się o potrzeby maluczkich. Myślę, że właśnie możliwość bezkarnego przejęcia owych 50%, odebranych w roku 1945 zwyczajnym ludziom ze względów ideologicznych, stanowiła fundament zmowy Okrągłego Stołu. „Opozycja” w wyniku tej zmowy zyskała możliwość przekształcenia się w warstwę urzędniczą nowego państwa. Stąd taki rozrost biurokracji.
Nowy, rzekomo kapitalistyczny system zaoferował zatem Polakom pozbawienie ich wszelkich dotychczasowych dofinansowań, nie oferując w zamian możliwości zarobków jakie istniały przed jego wprowadzeniem w roku 1945. Propagandowy majstersztyk autorstwa Jerzego Urbana, że w kapitalizmie nikt o nikogo się nie troszczy, został jak najbardziej poważnie zaakceptowany przez dotychczasową opozycję. Odtąd wraz z byłymi komunistami oskarżającą zwyczajnych Polaków o resentymenty komunistyczne i tęsknotę za PRL. Przekonując nas wszystkich, że to jest jedyna możliwa organizacja państwa, że tak jest po prostu urządzony świat gwarantujący wolność i zamożność. Tej prostej grabieży wystarczyło byłym komunistom, a teraz sztandarowym kapitalistom do roku 2000, kiedy to w Polskę uderzył pierwszy kryzys gospodarczy. W następnych latach byliśmy świadkami bratobójczej walki o kasę w łonie warstwy miłościwie nam z nadania Okrągłego Stołu panującej. Z apogeum w postaci afery Rywina. W końcu nie zapominajmy, że z tysięcy przywiezionych przez Stalina grupa ta rozrosła się do co najmniej trzech milionów, licząc razem z rodzinami i licznymi zwolennikami z rozsądku. Nie można było zmniejszyć dotychczasowego aparatu państwa, ale przeciwnie należało go rozbudować, bo oprócz byłych komunistów trzeba było wziąć na utrzymanie prawdziwych socjalistów, narodowych konserwatystów, ludowców i liberałów. Świeża krew systemu wywodząca się z ubogiej inteligencji (innej nie było) musiała zająć się sobą. Swoją sytuacją materialną i zabezpieczeniem swoich dzieci. Jakiż szok przeżył w połowie lat 90-tych pewien lewicujący Francuz, przyjeżdżający tu w trudnych czasach z pomocą, gdy świeży minister, były ubogi opozycjonista oprowadził go po swojej nowej willi, a on sam dalej mieszkał w ciasnym mieszkanku w Paryżu. To, że trochę później minister ten okazał się TW, współpracownikiem tajnych służb komunistycznych od roku 1987, częściowo wyjaśnia problem. Wydaje się też obserwując powyższy przypadek, że Okrągły Stół zagwarantował coś jeszcze obu stronom zmowy – bezkarność. Coś czego nie dawał komunizm – za mniejsze przekręty wydawano wyroki śmierci i wyrzucano ze stanowisk. Ale ta systemowa bezkarność ma swoją cenę. Tajne służby gromadzące wiedzę o wszystkich i wszystkim umocniły się na pozycji głównego rozgrywającego polskiej sceny politycznej. Każą politykowi być chrześcijańskim wydawcą to będzie. Każą mu być obscenicznym libertynem – jeszcze będzie udawał zadowolonego.
Reasumując, jedno się udało, sprzedać wszystko co II Rzeczpospolita zbudowała czyli podstawy niezależności państwowej w oparciu o własną narodową gospodarkę. Więcej, udało się sprzedać również to, co wyrzeczeniem całego narodu udało się zbudować Polsce Ludowej. I tak nie wystarczyło na obsługę systemu, dlatego jesteśmy już zadłużeni kilkukrotnie bardziej niż za Gierka. Przy czym za Gierka przynajmniej parę rzeczy zostało zbudowanych. To właśnie fundamenty III RP (bo trudno ją nazywać Rzeczpospolitą) powodują, że obecny system jest niewydolny ekonomicznie i musi skończyć się katastrofą. Jestem przekonany, że upadłby najpóźniej w 2005, gdybyśmy w roku 2004 nie weszli do Unii.
Ale weszliśmy. Bowiem, jak Centrala w Moskwie wydała zgodę, a obserwując wydarzenia w Rumunii wręcz rozkaz komunistom stania się kapitalistami, tak Centrala w Brukseli entuzjastycznie przyklasnęła na taki rozwój wydarzeń. Już niewydolna gospodarczo i ledwo dysząca pod socjalistycznym panowaniem, teraz zyskała ogromny, prawie stumilionowy rynek zbytu. Do podboju od zaraz i bez przeszkód. Czy odbyła się w celu nowego ułożenia Europy jakaś nowa Jałta, tego nie wiemy. Ale nawet tego scenariusza bym nie wykluczał.
Za zalegalizowanie staro-nowych władców Polski i uprawomocnienie ich grabieży, najeźdźcy z Zachodu przystąpili do podboju nowych terytoriów. Przede wszystkim zadbali o to, żeby zniszczyć naszą konkurencyjność wynikającą z wieloletniego zacofania – taniość życia i produkcji. I dopięli swego dzięki aktywnej pomocy warstwy rządzącej, którą podobnie jak kiedyś afrykańskie plemiona kupili za tanie świecidełka. Nie chcę być złośliwy bardziej niż muszę, ale według mojego szacunku za każdego dolara zainwestowanego w przekupienie kacyków III RP zyskali co najmniej tysiąc.
Na pozór nie widać w tym wszystkim opłacalności moskiewskiej Centrali. Ale przyjrzyjmy się dokładniej. Przecież ten system zaprowadzony na wyraźne polecenie Moskwy we wszystkich państwach komunistycznych Europy Środkowej gwarantuje z definicji ich słabość. A wciągnięcie przeciwnika na swój bezkresny teren jest od wieków stosowaną taktyką wojenną Rosji. Stosowaną po to, żeby wygrać.
Bo co przez te dwadzieścia lat niepodległości osiągnęliśmy? Popatrzmy na budynki administracji państwowej. Pisząc państwowej mam na myśli łącznie administrację rządową, państwową i samorządową – ponieważ ta ostatnia w żadnej mierze nie jest organem społeczeństwa, ale jest bezpośrednio zależna od władz państwowych. Budynek w mojej gminie z małego 80-metrowego parterowego budyneczku rozrósł się w ciągu ostatnich dwudziestu lat w prawdziwy kombinat. Liczy dwa piętra i poprzez kształt litery L, przekształcił się w literę C. Jeszcze jedna kreska i zamknie się w twierdzy nie do zdobycia. Moja gmina jest typową gminą rolniczą. Większość mieszkańców pracuje w swoich gospodarstwach. I mając do dyspozycji najlepsze ziemie klasy I i II, żeby przeżyć, w połowie wyjeżdża do prac polowych w Niemczech, Holandii, Belgii. To jest prawdziwa miara naszego sukcesu.
Nie ma sensu znęcać się nad przegranymi. To nie tylko Solidarność przegrała. Wszyscy przegraliśmy. Nie licząc jednostek światowych, przegrali również ludzie nowego systemu, chociaż może im się wydawać jeszcze, że jest inaczej. Bo jakież to zwycięstwo, gdy kark opasuje nie jedna ale dwie obroże, a pieniądze się kończą?
Wycofanie się po własnych śladach do momentu, gdzie pobłądziliśmy i rozpoczęcie od nowa, do czego zachęca Andrzej Gwiazda, ma głęboki sens. Opisałem w tym rozdziale jak i dlaczego pobłądziliśmy. W następnym opiszę punkt zero, od którego musimy rozpocząć nasz zwycięski marsz.