I oczywiście jej nie mają. Ale po kolei. W chwili gdy cały świat pasjonował się arabską wiosną, miało miejsce jeszcze jedno zjawisko społeczne. Od Stanów Zjednoczonych poprzez Wielką Brytanię, Hiszpanię, Grecję dotarło nawet do Izraela. Na ulice i place miast wyszli oburzeni, wkurzeni, wściekli – różnie ich się nazywa. Młodzi ludzie protestujący przeciwko systemowi społecznemu, który nie gwarantuje pracy, a jeśli to na poziomie wykluczającym normalne życie czyli choćby kupno mieszkania. W Polsce zjawisko to spotkało się z życzliwym pukaniem w czoło ze strony prawicowych publicystów i ideowym wsparciem ze strony lewicowych. Odczytane zostało jednoznacznie jako bunt przeciwko kapitalizmowi i wolnemu rynkowi. Powtórzę zatem jeszcze raz: oburzeni mają rację. Mają rację protestując przeciwko choremu systemowi, który finansuje polityków i media, również tych polityków, którzy wycierają swoje tłuste gęby frazesami o wolności i wolnym rynku. Za pieniądze tego chorego systemu bronią nie wolnego rynku, ale odejścia od niego na skalę jaka jeszcze nigdy nie miała miejsca. Jako zarzut przeciwko oburzonym podaje się fakt, że są zdemoralizowani. Zadam zatem pytanie. No dobrze, a kto ich zdemoralizował? Kto z normalnych młodych ludzi, dzieci bożych stworzonych do wartościowego i odpowiedzialnego życia, uczynił niewolników o ambicji nie sięgającej wyżej brzucha? Ludzi o mentalności plebsu w starożytnym Rzymie, żądającym chleba, igrzysk i seksu? Odpowiedź jest jedna. Uczynili to współcześni władcy tego świata w swoim odwiecznym dążeniu do uczynienia z człowieka obdarowanego wolnością przez Pana Boga swojego niewolnika. Obserwujemy jedynie prostą konsekwencję wcześniejszych celowych działań. Benjamin Spock, guru bezstresowego wychowania dzieci, na kilka lat przed zakończeniem swojego długiego życia zdążył się nawrócić. Na judaizm, dobre i to. I już po swoim nawróceniu przeprosił wszystkich za biblię bezstresowego wychowania, za „Dziecko” swoje sztandarowe dzieło. Według jego ówczesnych wskazań zostały wychowane kolejne pokolenia Amerykanów i Europejczyków. Jako młody rodzic również zostałem obdarowany tą lekturą przez moich liberalnych znajomych. Po pobieżnym przejrzeniu odrzuciłem ją ze wstrętem. Benjamin Spock wyznał, że gdyby spodziewał się takich efektów społecznych, nigdy by tej książki nie napisał. Ale napisał i z jej skutkami musimy się teraz zmagać.
Dlatego w sytuacji w jakiej się teraz znajdują, oburzeni mają rację. Chcą jedynie tego do czego mają prawo. Do beztroskiego i bezstresowego życia na w miarę wysokim poziomie materialnym. Ponieważ tego już nie dostają i nie dostaną mają prawo czuć się oszukani. Bo w końcu jakby na to nie patrzeć zostali oszukani. Czy oburzeni potrafią zdiagnozować swoją własną chorobę i zastosować jedynie możliwą kurację jakim byłoby obalenie obecnego porządku i nawrócenie się na chrześcijaństwo, po to by na nowo zgodnie z duchem naszej łacińskiej cywilizacji odbudować życie społeczne. Czas pokaże. Jeśli wpadną na inne pomysły, a wielu szaleńców już im doradza, nasz świat czekają straszne rzeczy przy których potworności nazizmu i komunizmu wydawać się będą niewinną igraszką.
A wszystko przez rodziców i rodziców ich rodziców. To oni odrzucili wiarę w Boga, wyrzucili go ze szkół, z urzędów, z przestrzeni publicznej, z gospodarki. A dokładniej, pozwolili na to, żeby ludzie ich reprezentujący bez większego oporu z ich strony mogli to przeprowadzić. Ludzi takich jak Benjamin Spock było wielu. Przywołajmy chociażby sylwetkę Bena Kinseya i jego słynny raport o seksualności Amerykanów. I Spock i Kinsey trafili, jak to się zwykło mówić, w zapotrzebowanie społeczne. Dlatego odnieśli sukces. Chyba jest to jednak zbyt proste wytłumaczenie ich sukcesu i tego co się z tym wiąże – demoralizacji kolejnych wchodzących w życie pokoleń. Mówiąc językiem rynku byłoby to czysto popytowe wytłumaczenie ich sukcesu. Istnieje jednak również równoległa teoria rynkowa, podażowa teoria sprzedaży. Mówiąca o tym, że potrzebę można wykreować. Wystarczy jedynie przeznaczyć na działania marketingowe odpowiednie środki finansowe. Tak było w przypadku Spocka, Kinseya i wielu wielu innych idoli młodzieżowej kontestacji. Komuś ich sukces był bardzo na rękę. Finansując walkę z tradycyjną rodziną i tradycyjnym modelem życia osiągnięto model idealnego konsumenta, człowieka żyjącego jedynie tu i teraz. Stare cnoty umacniane dotychczas przez tradycyjną rodzinę takie jak powściągliwość, oszczędność, pracowitość, dorabianie się krok po kroku, nagle straciły siłę przekazu. Szczęśliwszym i mądrzejszym okazywał się teraz człowiek potrafiący korzystać z życia czyli kupujący na kredyt kolejny gadżet. Idealny członek nowego idealnego społeczeństwa. Społeczeństwa, którego rytm życia nie miały już wyznaczać Wiara i rodzina, ale prześcigające się w stwarzaniu kolejnych niezbędnych człowiekowi dóbr korporacje. Zatem nie twierdzę nawet, wbrew wszelkim teoriom spiskowym, że przeprowadzono świadomy zamach na dotychczasową konstytucję człowieka, niszcząc rodzinę i religię. Po prostu, gdzie drwa rąbią tam wióry lecą. Zniszczenie rodziny i religii dokonało się przy okazji tworzenia idealnego człowieka – konsumenta i idealnego społeczeństwa – społeczeństwa konsumentów.
Oczywiście religia i rodzina przeszkadzały, dlatego należało je zniszczyć. Nic bardziej nie niszczy instytucji jak ich ośmieszenie. Cały Hollywood wziął udział w walce propagandowej ośmieszającej religię (oprócz judaizmu). W kolejnych filmach ksiądz (katolicki rzecz jasna) okazywał się zboczonym świntuchem. A prowincja, ostoja tradycyjnego amerykańskiego życia, gdy tylko reżyser trochę bardziej poszperał okazywała się okolicą zamieszkałą przez zwyrodniałych zboczeńców.
W zniszczeniu tradycyjnej amerykańskiej rodziny pomógł kryzys lat 30-tych. Kryzys wywołany w dużej mierze przez spekulacyjną hossę na nowojorskiej giełdzie. Oszałamiający wzrost wartości akcji spowodowany był głównie możliwością zakupu akcji na kredyt przy wkładzie własnym w wysokości jedynie 10%. Gdy bańka pękła okazało się jednak, że mnóstwo zwykłych ludzi straciło swoje rzeczywiste oszczędności. W miastach wystąpiło ogromne bezrobocie, sięgające 30%. Na wsi w wyniku skumulowania suszy i powodzi (oczywiście na różnych terenach) i spadku cen produktów rolnych o 70% nastąpił upadek tradycyjnej gospodarki farmerskiej. Szacuje się, że w czasie Wielkiego Kryzysu upadła połowa farm. Z czasem zostały one przejęte przez wielkie korporacje i przekształcone w wielkie fabryki żywności. Bezrobocie tak miejskie, jak i wiejskie dotknęło w przeważającej mierze mężczyzn sprawujących dotychczas tradycyjną rolę głowy domu. Z zarobkami wystarczającymi do utrzymania całej rodziny była to rola niejako oczywista. Teraz w sposób równie oczywisty rola ta została co najmniej zakwestionowana. Pokolenie później z tak osłabioną rodziną i wychodzącymi z niej w świat dziećmi można już było zrobić wszystko, nawet dzieci-kwiaty. Tym bardziej że ostatni szlif odbierały na opanowanych przez marksizm uniwersytetach.
Wielki Kryzys przelał się wkrótce przez Ocean, pogrążając Europę. Na szczęście o 10 lat rozminął się z rewolucją bolszewicką. Gdyby nie to, nie pomógł by nawet Cud nad Wisłą i zaraza bolszewicka zalałaby Europę po Atlantyk. Spowodował dojście do władzy w Niemczech Hitlera, którego plan budowy wspólnej Europy pod przewodnictwem Niemiec na szczęście spalił na panewce. Hitlera prawie do końca popierali zwykli Niemcy, a już w szczególności Niemki, które do rąk własnych dostawały żołd walczących poza granicami mężów.
Ostatni kryzys gospodarczy, który rozpoczął się podobnie jak Wielki Kryzys od Stanów Zjednoczonych i wkrótce przeniósł się do Europy ma swoje źródła w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Wtedy właśnie definitywnie przestałem uważać siebie za liberała czy też zgodnie z nazewnictwem amerykańskim konserwatystę. Stało się tak po lekturze jednej książki. Książką, która otworzyła mi oczy był Wolny Wybór Miltona Friedmana – ulubiona pozycja wszystkich konserwatywnych liberałów. Jej sens w części amerykańskiej sprowadzał się bowiem do konkluzji, że skoro cały świat chce dolarów amerykańskich, a Stany Zjednoczone dysponują drukarką tychże, to nic prostszego jak zwiększyć moce produkcyjne druku. Oficjalnie, zaledwie 15 lat wcześniej, w roku 1971 prezydent Nixon zamknął erę Breton Woods, która przetrwała 25 lat. Stany Zjednoczone przestały gwarantować wymianę każdego dolara papierowego na złotą dolarówkę . Teraz, nie oglądając się na żadne teorie towarowo-pieniężne dotyczące ilości pieniędzy w obiegu i nie mając związanych rąk jakimikolwiek umowami, Stany Zjednoczone zaczęły produkować zielone banknoty. W ilości, które same uznały za stosowne. Czy sam Milton Friedman może zostać uznany winnym kryzysu, który wybuchł 25 lat później? Nie w większym, ale i nie mniejszym stopniu jak Jan Jakub Rousseau i encyklopedyści za zbrodnie rewolucji francuskiej.
Skoro raz oderwano się w myśleniu o pieniądzach od otaczającej nas rzeczywistości i odpowiedzialności za nią, można było zacząć kreować wirtualny świat finansów. Tak się niebawem stało pod nazwą Nowych Produktów Bankowych. Kiedyś bank miał pieniądze jeżeli klient przyniósł do banku swoje pieniądze czyli mówiąc mądrze je zdeponował. Ktoś inny za pośrednictwem banku je pożyczył. Zysk banku stanowiła różnica w oprocentowaniu depozytów i kredytów, dwa do trzech procent. Jeśli Stany Zjednoczone nie oglądając się na nic zaczęły drukować pieniądze, dlaczego nie miałyby tego samego powtórzyć banki. Oczywiście nie miały drukarki, ale jej nie potrzebowały. Wystarczyło że w banku pojawił się klient, który wziął pożyczkę hipoteczną na zakup domu wartości 50 000 dolarów. Bank udzielał tej pożyczki, traktował jako pewnik, że klient w ciągu najbliższych 20 lat te pieniądze wraz z odsetkami spłaci, dodawał spodziewany wzrost wartości nieruchomości i podliczał, że dysponuje środkami własnymi w wysokości 100 000 dolarów zabezpieczonymi nieruchomością, na który przed chwilą udzielił kredytu. To tylko nam się wydaje, że to szaleństwo. Dziesiątki tysięcy młodych zdolnych absolwentów najbardziej renomowanych uczelni pracowało po kilkanaście godzin na dobę nad tworzeniem Nowych Produktów. Już ten fakt pokazuje jak rozeszły się normy moralne z tak zwaną normalną działalnością gospodarczą gwarantowaną prawem. Każdy z tych młodych zdolnych musiał przecież powiedzieć OK. wchodzę w to, przy akceptacji własnego sumienia.
Już po pęknięciu bańki spekulacyjnej, gdy straszne słowo kryzys we wszelkich językach przetoczyło się przez cały świat, w Stanach Zjednoczonych dokonano podsumowania ich pracy. Jeden dolar rzeczywisty przyniesiony do banku zyskiwał wartość trzydziestu dolarów. Przez kilka lat myślano nawet, że to są prawdziwe dolary. A potem okazało się, że większość tych banków jest za duża żeby upaść i muszą być uratowane prawdziwymi dolarami z kieszeni amerykańskich podatników. Bo do tego sprowadzała się polityczna decyzja wpompowania w system bankowy półtora biliona dolarów ustalona przez Waszyngton. Jaką pierwszą decyzję podjęły uratowane banki? Czy może postanowiły zrewidować swoją filozofię albo zredukować premie dla zarządów? Co to, to nie. Postanowiły odrobić straty grając na rynku ogromnymi kwotami. Chory system finansowy, który opanował świat rzeczywistej gospodarki niszcząc i plądrując tradycyjne rynki, pozostał nietknięty. Nie zdając sobie z tego sprawy wszyscy płacimy za to z własnej kieszeni, nalewając na przykład benzynę do baku za prawie sześć złotych, albo płacąc dwukrotnie drożej za jedzenie. Ten chory system dotknął również w wielkiej mierze państwa po latach komunizmu wracające do Wolnego Świata i wydawałoby się wolnej gospodarki. (Opiszę to w części polskiej.)
W roku 2008 miałem nadzieję, że ten chory system upadnie, ponieważ jest ślepą uliczką ludzkości. Produkuje niewyobrażalne wręcz bogactwo, którego nikt nawet nie ma czasu używać i masową nędzę. Ale nie ma też niczego pośrodku. Jak już wspominałem klasa średnia, która zawsze była ostoją wolnego rynku i niejako jego gwarantem chyba najboleśniej odczuwa skutki tego systemu. I nic nie zapowiada, sądząc po próbach opanowania kryzysu, żeby miało być inaczej. Klasa polityczna sprawująca obecnie władzę w Świecie Zachodu siedzi głęboko w kieszeniach światowej finansjery. Kryzys wywołany przez finansjerę w jej nieposkromionej chciwości posiadania jest zażegnywany pokrywaniem jej gigantycznych strat. Bez jakiejkolwiek próby krytycznego i systemowego uporządkowania systemu finansowego czyli mówiąc wprost prawnego zakazu spekulacji walutami i handlu obietnicami. I ustanowienia jakiegoś sensownego systemu odpowiedzialności na poziomie państw. A tymczasem dzięki Internetowi światowe kasyno hazardu stało się dostępne dla każdego użytkownika sieci.
Oczywiście oficjalne media finansowane hojnie przez spekulacyjne pieniądze chcą nam wmówić, że taka jest kolej rzeczy, że mamy do czynienia z naturalną ewolucją rynku, którego spekulacja jest podstawowym dobrem. Niemalże gwarancją i konstytucją wolności każdego człowieka. Czy jednak nie takim samym podstawowym dobrem wydawała się prawie 400 lat temu spekulacja cebulkami tulipanów? Do tego stopnia podstawowym, że za jedną wyjątkową cebulkę płacono równowartość kamienicy w Amsterdamie. Kilka lat trwało tulipanowe szaleństwo zanim nie zakończyło się fortuną nielicznych i bankructwem wielu. Podobnie jak w przypadku akcji giełdowych w roku 1929, domów do roku 2007, także cebulki tulipanów do roku 1637 kupowano na kredyt. Przyszłe zyski miały z nadwyżką spłacić odsetki od kredytu. Ówcześni mieszkańcy Niderlandów mieli o tyle więcej szczęścia od nas współczesnych, że za spekulacją tulipanami nie stały wszechpotężne struktury finansowe. Oszukujące normalnych ludzi ręka w rękę ze strukturami władzy nominalnie demokratycznej czyli pochodzącej z wyboru powszechnego. Żaden zwykły Holender nie musiał w tym szaleństwie uczestniczyć i sprzedawać majątku, zastawiać go lub brać ogromnego kredytu na kupno cebulki, z której tak do końca nawet nie wiedziano co wyrośnie. Chciałoby się powiedzieć szczęśliwi ludzie, ci Holendrzy pierwszej połowy siedemnastego wieku. 400 lat później nikt nas nie pyta o zgodę, ponieważ ponadnarodowe korporacje pieniądza same decydują jak i kiedy nas wszystkich ograbić. Oczywiście możemy się cieszyć, że nie chcą nas żywcem obedrzeć ze skóry a tylko ostrzyc, ale to efekt rozwoju nauk społecznych. Obedrzeć można tylko raz. Strzyc można za każdym razem, gdy tylko wełna wystarczająco odrośnie.
Niemniej efekt uboczny jest zatrważający tak dla Ameryki gdzie Oburzeni nazwali się ruchem Okupuj Wall Street, Anglii jak i dla krajów południa Europy, głównie Hiszpanii, gdzie zwą się po prostu Oburzonymi. Chociaż zjawisku owemu próbuje się nadać status uniwersalności, nie trudno nie zauważyć, że nie dotknęło ono krajów północy Europy i nowych państw Unii poza paroma aktami solidarności ultralewicowej. I w tych wcześniej wymienionych krajach jest aktem bezsilności i protestu, przeciwko temu że jest źle. Że państwo ogranicza organizowanie igrzysk i dostawę darmowego chleba. Nie bądźmy jednak prawicowymi idiotami. Przeszło 50% bezrobocie młodzieży hiszpańskiej nie mogło się wziąć ot tak po prostu z niczego, z indywidualnych przypadków lenistwa i chęci mieszkania do końca życia z rodzicami. Nie jest jednak prawdą, że mamy do czynienia z kryzysem światowym, jak to się bez cienia refleksji powtarza. Przecież kryzys nie dotknął w najmniejszym nawet stopniu nie tylko Chin z ich średniorocznym wzrostem pkb 10%. Nie dotknął Indii i pozostałych państw Azji. Nie dotknął też jednego dużego państwa w Europie, chociaż nie dotknął też kilku mniejszych. Nie dotknął Niemiec, a jeśli odrobinę to jako przyjemna pieszczota. Dlaczego? O tym w następnym rozdziale.