Cyklop był inżynierem. Pracował w kopalni. Żona, dwie córki, pies. Znajomi. Nie obchodziło go kto tu rządzi. Moskwa czy Kijów.
Zmieniło się w 2013. Paru kolegów pojechało do Doniecka, bronić go przed banderowcami. Mówiono że przyjadą z Zachodu, że będą zabijać rosyjskojęzycznych. Nie pojechał, bo rodzina. Ale nie lubił Bandery, Polaków, Amerykanów.
Przyszła zima 2014. Był w pracy. Na jego dom spadła rosyjska rakieta. Stracił żonę, 2 córki i psa. Pozostała mu tylko zemsta.
Spotkał chłopaków z Azowa, rosyjskojęzycznych ukraińskich nacjonalistów, najgorszych z najgorszych. Poszedł do zwiadu.
Dorwał jednego, Rusłana, kolegę z instytutu. Razem studiowali, razem pracowali. Rodziny się znały. Rusłan się tłumaczył. To nic osobistego. Nie wiedział. Nie widział. Dostali koordynaty, rozkaz. To wszystko. Chcieli wyzwolić Donbas od banderowców, obronić przed nazistami i amerykańskimi imperialistami. Przykro mu. Gdyby Ukraińcy się podali, nie ginęliby ludzie.
Cyklop nie wie co stało się z Rusłanem. Może siedzi w więzieniu, może został wymieniony na ukraińskich jeńców. Zna nazwiska wszystkich odpowiedzialnych za śmierć bliskich. Wykonawców i wydających rozkaz. Lejtnanta, majora, pułkownika generała i prezydenta Rosji.
Podczas jednej z akcji dostał się pod ostrzał moździerzy. Stracił nogę. Nie mógł być już w zwiadzie. Został snajperem. Niedawno stracił oko. Tak stał się Cyklopem. Nikt już nie pamięta, jak go wcześniej nazywano. On sam nie pamięta. Po prostu Cyklop. Wrócił na front.
Jesteś Polakiem? – zapytał – dla mnie historia zaczęła się w 2014. Nigdy nie byłem w Polsce. Polacy, co tu docierają z pomocą, super. Pradziadek miał na nazwisko Kwiatkowski, babka opowiadała. Był inżynierem. Mieszkał tu, w Donbasie. W 1937 przyszli po niego.
Będę tu do końca – powiedział po ukraińsku – trzymaj się, Mariusz.
Mariusz Patey