Miały 21 i 19 lat. Lubiły grać, śpiewać, tańczyć. Uczyły się w szkole muzycznej.
Wybuchła wojna. Zaczęły śpiewać na rynku w Zaporożu. Za datki kupowały bieliznę, bandaże i leki. Dla swoich chłopców na froncie. Ludzie przystawali, słuchali, czasem śpiewali. Dawali coraz mniej pieniędzy, ale pomagali robić paczki. Bieda.
– Nie boicie się, że coś spadnie? – zapytałem.
– Spaść to może na głowę i cegła w czasie pokoju. Nasze piosenki podnoszą na duchu. Śpiewając czujemy, że nie jesteśmy same.
To był dzień jak co dzień. Ludzie wracali z pracy, robili zakupy. Sasza i Sara śpiewały.
Spadły pociski. Sasza i Sara leżą we krwi. Obok potrzaskana gitara, nadpalony zeszyt z partyturą, pogięta niebiesko-żółta puszka na pieniądze.
Mała dziewczynka, Tania, patrzy na to. Nie ma matki, zginęła rok temu w podobnym, barbarzyńskim ataku. Mieszka z ciotką Walerią, nauczycielką w szkole muzycznej. Zbierają razem z ciotką to, co zostało po Saszy i Sarze.
Dwa dni później spotykam je w tym samym miejscu. Śpiewają. Piosenki jakby znane. Jakbym już je słyszał.
Mariusz Patey