Niedzielne wybory prezydenckie w Wenezueli, według niezależnych sondaży, wygrał kandydat demokratycznej opozycji, Edmundo Gonzalez Urrutia, uzyskując ponad 70% głosów. To jedyny kontrkandydat dopuszczony do wyborów przez urzędującego prezydenta Wenezueli Nicolasa Maduro, który jednak ogłosił własne zwycięstwo.
To nie pierwsze sfałszowane wybory w Wenezueli, ale pierwsze na taką skalę. Po ogłoszeniu oficjalnych wyników wyborów wybuchły zamieszki, które przetoczyły się przez cały kraj. Protestują nawet mieszkańcy slumsów, którzy do tej pory byli żelaznym elektoratem chavistów. Obalane są pomniki Hugo Chaveza, trwają regularne walki między protestującymi, a wojskiem i paramilitarnymi, rządowymi bojówkami tzw. Colectivos. Kraj stoi na krawędzi wojny domowej. Jednak Nicolas Maduro, który ma poparcie Rosji i Chin, zapewnił sobie lojalność wojska i resortów siłowych i uparcie trzyma się steru władzy.
W Wenezueli, którą opuściło już przeszło 7 milionów obywateli, brakuje wszystkiego. Szaleje hiperinflacja, pożerająca oszczędności i sprawiająca, że pieniądze nie mają niemal żadnej wartości. Powrócono do handlu wymiennego, ludzie szukają żywności na śmietnikach, a chorzy czekają na śmierć. Brakuje też prądu i wody. Mimo ewidentnego kryzysu humanitarnego, konwoje z pomocą humanitarnym są zatrzymywane, a czasem nawet ostrzeliwane przez wojsko.
To obraz upadku, który zaczął się kilka dekad wcześniej, jeszcze przed dojściem do władzy Chaveza. Za jego rządów (1999-2013) znacznie przyspieszył i stał się nieunikniony. Wenezuela uzależniła się bowiem od ropy naftowej, która stanowi niemal całość jej eksportu, podczas gdy reszta gospodarki uległa zanikowi.
Nie istnieje przemysł ani rolnictwo. Wszystko było importowane z zagranicy (włącznie z żywnością), a petrodolary były wydawane na kosztowne programy socjalne. Jednocześnie zadłużenie wzrosło do rekordowych poziomów (nawet 90% PKB). Miały zostać spłacone dzięki sprzedaży ropy, której cena według chavistów miała stale rosnąć. Tak jednak się nie stało.
Po spadku cen ropy w 2014 gospodarka się zawaliła. Ponowny wzrost cen czarnego złota już jej nie uratował, bowiem z roku na rok produkcja ropy w Wenezueli Chaveza i jego następcy Maduro malała w związku z nacjonalizacją rafinerii i niekompetencją nowych pracowników. Wprowadzono ich do firm wydobywczych według nadania partyjnego, a starzy specjaliści zostali zwolnieni (ponad 50% stanu osobowego).
Niech to będzie przestroga dla wszystkich, którzy dziś marzą o socjalizmie XXI wieku.
Patryk Patey