(…)
A czy znasz ty, bracie młody,
Twojej ziemi bujne płody,
Twe kurhany i mogiły,
I twe dzieje, co się śćmiły?
A czy wiesz ty, co w nich leży?
O, nie zawsze, o, nie wszędzie,
Młody orle, tak ci będzie,
Jako dzisiaj przy macierzy!
Trzeba będzie ważyć, służyć,
Milczeć, cierpieć i wojować!
I niejedno miłe zburzyć,
A inaczej odbudować…(…)
Wincenty Pol „Pieśń o ziemi naszej”
W 1843 roku ukazało się poetyckie dzieło Wincentego Pola „Pieśń o ziemi naszej”, które przyniosło mu duże uznanie. Był to poetycki cykl opisów ziem polskich odwiedzonych przez Pola, a także tych, które wchodziły w skład Rzeczypospolitej w okresie jej świetności. Niestety wśród opisanych ziem zabrakło Śląska, ”który z dawna do Polski należący naprzód utraciła”. W połowie sierpnia 1847 roku Wincenty Pol ze Lwowa poprzez Kraków przyjechał na Śląsk i zatrzymał się w Gliwicach w Hotelu „Pod Złotą Gęsią” (w istniejącym do dzisiaj budynku przy ul. Matejki 3). Przebywając w Gliwicach nie przypuszczał, że jego wnuk Leon Wincenty Pol wkrótce po plebiscycie i wkroczeniu Wojska Polskiego na Śląsk w 1922 roku jako nauczyciel osiedli się w Siemianowicach Śląskich, a syn Leona – Adam Wincenty Pol zamieszka w Gliwicach przy ul. Krótkiej, 200 metrów od hotelu, w którym przebywał prapradziadek. Przypuszczalnie po kilku dniach pobytu w Gliwicach koleją żelazną poprzez Koźle i Brzeg udał się do Wrocławia. Tutaj pisał obszerny list do swojej żony Kornelii Polowej z domu Olszewskiej, w którym opisuje zwiedzany przez siebie Śląsk. Warto przytoczyć te dość obszerne fragmenty listu, które dotyczą Górnego Śląska widziane oczami nie tylko poety, ale także samouka geografa, który za parę lat będzie profesorem nadzwyczajnym pierwszej w Polsce, a drugiej na świecie katedry geografii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie:
Most na Przemszy zatętnił pod nami i byliśmy za granicą i już po drugiej stronie pięknych wyżyn krakowskich, na szląskiej prozaicznej ziemi. W Mikołajowie (spolszczona przez W. Pola nazwa Mikołowa) był już świt dobry. Strudzeni po niespanej nocy wysiedliśmy z powozu na mieście. Nic prozaicznego nie widziałem w życiu, jak ten Mikołajów o chłodnym świcie, gdzie wszystkie uliczki proste, wszystkie domy jednakie, ponure i ciemne z wierzchu, a jak się domyślać należy, bardzo nudne w środku. Kilka starych szlafmic wywlekło się do okien i wyjrzało na nas zza firanek – znać, że ich trąbka pocztarska zbudziła i że widok pocztowych wozów należy do najosobliwszych w tym mieście. Z niecierpliwością, z jaką się człek zbliża do brzegu morskiego, kiedy po raz pierwszy ma zobaczyć morze, zbliżaliśmy się ku Gliwicom, gdzieśmy wsiedli na żelazną kolej, bo było w towarzystwie kilka osób, które jeszcze nie znały tej jazdy.
Wincenty Pol trasę z Krakowa do Mikołowa przebył dyliżansem pocztowym po wyboistych w tych czasach drogach, które wtedy pasażerom zaprzęgniętego w piątkę koni pojazdu nie pozwalały zasnąć podczas nocnej podróży. Rozpędzony do prędkości nawet ponad 20 kilometrów na godzinę dyliżans wjeżdżał do miasta, uprzedzony sygnałem trąbki pocztowej, która budziła mieszkańców. Drogę z Mikołowa do Gliwic musiał przebyć poeta również konno, choć o tym nie wspomina w liście. Po kilku dniach pobytu wsiadał do pociągu, a jazda koleją żelazną była wtedy atrakcją. Trasa Kolei Górnośląskiej na odcinku Mysłowice – Wrocław została ukończona 3. października 1846 roku, czyli funkcjonowała już 10 miesięcy, a w Galicji, gdzie mieszkał poeta, linia kolejowa z Krakowa do Mysłowic została otwarta dwa miesiące po podróży Pola na Górny Śląsk.
Okolica Gliwic i Królewskiej Huty należy na Szląsku do najbardziej ożywionych przemysłem. Gdzie tylko okiem rzucisz, wznoszą się po polach samotne domy fabryczne, kuźnie i warsztaty, i wysokie kominy parowych maszyn, i długie koszary robotników, a obok nich sterczą wszędzie mogiły rudy, żużla i węgli kamiennych. Zużelicą wysypane drogi, dymami napełniona nieraz cała okolica; a sadzą okopcone domy, pola a nawet i lasy na znacznej przestrzeni dokoła tych kuźnic: nadają dziwnie ponury wyraz tym okolicom, gdzie człowiek pod ziemią nurtuje tylko za rudą i węglem, a na ziemi zajmuje się tylko wyrobem żelaza. Do łatwiejszego przewozu jest tu kilka rzek skanalizowanych, a podziemny kanał sztucznie bardzo prowadzony aż w głębie kopalni węgla kamiennego, ułatwia ich dostawę w odleglejsze strony. Stąd poczyna się cały ruch handlu żelazem, który się na wszystkie rozchodzi strony i Gliwice lubo małe, mają już pozór handlowego miasta.
Schyłek XVIII wieku na Górnym Śląsku to zarazem początek jego przemysłowego rozwoju. W 1796 roku w Gliwicach założona została Królewska Odlewnia Żeliwa, zwana również Starą Hutą. Już w 1798 roku w tejże hucie uruchomiono odlewnię, która do wytopu żelaza używała pieców opalanych koksem. Jeszcze przed uruchomieniem hutniczych pieców w 1791 roku w Zabrzu rozpoczęto budowę kopalni „Królewskiej”, której węgiel nadawał się do produkcji koksu potrzebnego dla hutnictwa. Wraz z budową kopalni oraz huty rozpoczęto budowę Kanału Kłodnickiego, który miał połączyć uprzemysłowiony region Górnego Śląska z morzem poprzez doprowadzenie go w Koźlu do rzeki Odry. Początkowo kanał miał być doprowadzony do Gliwic, a tu zasilany wodą z rzeki Kłodnicy. Ze względu na powstanie gliwickiej huty oraz kopalni węgla koksującego w Zabrzu kanał został przedłużony do doliny rzeki Bytomki, gdzie był wylot Głównej Kluczowej Sztolni Dziedzicznej, odprowadzającej wodę z kopalni ”Królewskiej”, zwanej później kopalnią „Królowa Luiza”. W 1806 roku kanałem tym, zwanym „Sztolniowym”, z kopalni łodziami, a później barkami węgiel płynął do Królewskiej Odlewni Żeliwa w Gliwicach. Kanał Kłodnicki – długości ok. 45 km , szerokości 12 m z 18. śluzami – został oddany do użytku w 1812 roku. Wiezione tą drogą wodną małymi barkami wyroby żelazne, węgiel oraz rudy cynku płynęły do Koźla, gdzie towar, przeładowany na większe barki, rzeką Odrą płynął już w stronę morza.
Czy Wincenty Pol, przebywając w Gliwicach, zwiedził Starą Hutę? Czy oglądał Kanał Sztolniowy, ujście Kluczowej Sztolni Dziedzicznej, gliwicki port oraz Kanał Kłodnicki? Czy tylko wspomina te cuda techniki, znając je tylko z opowiadań? Jestem przekonany, że zwiedził i oglądał je, kiedy przejeżdżał po utwardzonych wielkopiecową szlaką ( żużlem ) drogach. Oglądał również kuźnie z kominami od parowych maszyn, przyfabryczne i przykopalniane hałdy węgla i żużlu i ówczesne „familoki”, nazwane przez niego robotniczymi koszarami. Musiał wtedy oddychać powietrzem przepełnionym dymem i oglądał domy, lasy i pola okopcone sadzą.
Czterdzieści kilka wagonów składa tą razą tabor, który z nami odpłynął na zachód lekką pochyłością kraju ku Odrze, a w Koźlu ujrzeliśmy się już w obszernej dolinie Odry, którą odtąd na całej przestrzeni aż do Wrocławia prowadzona jest kolej żelazna. Zda mi się, iż nie oceniono dotąd tych korzyści, jakie daje podróż koleją żelazną pod względem poznania fizjognomii kraju i jego rzeźby geograficznej. Powszechnie słyszałem żalących się na to, że ta piękna panorama widoków znikła za prędko sprzed oczu i że żadnego szczegółu oko w tym przelocie przedmiotów pochwycić nie zdoła. Tego wrażenia doznałem, gdyśmy po łagodnych stokach wysoczyzny szląskiej spłynęli w Koźlu na dolinę Odry.
Dawno, bo jeszcze o świcie, znikła była na południu błękitna wstęga, którą się od seledynowego nieba odcięły podgórza polskiego Beskidu – teraz od Koźla rozłożył się w dolinie Odry kraj równy i otwarty szeroko przed nami; tu i ówdzie po lewej stronie błysły w przelocie malownicze zakręty Odry wiklinami porosłe, a na niej pierwsze żagle i pierwsze flagi statków wiejące nadzieją ku morzu. Małe dąbrowy i topolowe laski, płaskim grzbietem na wielkiej bardzo przestrzeni tarnowieckie wyżyny, w starożytnej Polszcze Tarnowskimi Górami nazwane. Te zamykają na wielkiej przestrzeni dolinę Odry lesistym grzbietem i odwracają ją ku północnemu zachodowi łagodnie. Odpustowe miejsce na górze św. Anny jest punktem górującym na grzbiecie tych wyżyn, lecz od niego poczyna się obniżać całe pasmo i przechodząc w kilka gałęzistych cieklin pomniejszych spływa na północ łagodnie….
Już od miasta Brzegu – gdzie się gościńce handlowe dawnej Polski schodziły ku Odrze – widać na zachodzie smugę błękitną jakiegoś górzystego grzbietu, który się z każdą chwilą podnosi i coraz wyraźniejsze przybiera kształty. Są to olbrzymie góry po czesku Korkonoszami zwane….
Gdyśmy się ku Wrocławowi zbliżali, ujrzeliśmy górę Sobotę w błękitnym oddaleniu w kształcie olbrzymiego kopca wznoszącą się na trzonie obszernych równin, które od gór Korkonowskich spływają ku Odrze ….. Starożytnymi wieżami swoimi powitał nas Wrocław i chwil kilka później ujrzeliśmy się wśród wrzawy prawdziwego pogranicza i ruchu handlowgo miasta.
Pociąg złożony z czterdziestu wagonów ciągnięty był przez lokomotywę parową, która trasę z Gliwic do Wrocławia, czyli około 160 km, pokonywała w 5 godzin, jadąc ze średnią prędkością ponad 30 kilometrów na godzinę. Dla pasażerów ówczesnych, przyzwyczajonych do podróżowania pojazdami ciągniętymi przez konie, była to prędkość oszałamiająca, ale Wincenty Pol zdążył jednak dostrzec malownicze krajobrazy.
Kraj na całej przestrzeni od Koźla do Opola jest mało urodzajny, piaszczysty, często sosnowymi lasami porosły. Gospodarstwo jest wzorowe, uprawa ziemi bardzo staranna, lasy utrzymane jak najlepiej, lecz roślinność w ogólności biedna i tylko cywilizującej potędze udało się odkraść naturze pewien wdzięk i nadać krajowi wyraz cywilizacji zachodniej. Wszakże nie tylko czasy dzisiejsze przyłożyły się do wzniesienia tej krainy. Śląsk ma piękną przeszłość, którą odczytać można już nawet w przelocie taboru. Wszędzie lud zamożny i dobrze odziany, w swym stroju lśniący barwami przeszłości, wszędzie bydło piękne, wsie gęsto nasiadłe, miasteczka budowane. Wszędzie wznoszą się wieże Piastowych ratuszów, wielkie ogorzałe korony baszt starych, zamki i klasztory po miastach, a po wsiach odwieczne gotyckie i bizantyjskie kościółki, na pozór starsze niekiedy niż kościoły krakowskie. Patrząc na ten kraj, gdzie przeszłość w budowlach starych zostawiła dzieje i na ten lud dzisiejszy jego, na ten lud prosty „pracy i spokoju”, smutniałem bardzo i pytałem sam siebie, czy w tym kącie świata Szląsk jest przedmową do Krakowa, czy Kraków w tym zakącie progiem Europy zachodniej i ostatnim wielkim pomnikiem jej cywilizacji odwiecznej”
Pol nie tylko krajobraz Śląska podziwiał, ale także Ślązaków – lud zamożny dobrze odziany, prosty, „pracy i spokoju”, któremu udało się poprzez swoją pracowitość, wzorową gospodarkę, staranną uprawę ziemi i zadbane lasy doprowadzić ten obszar kraju do poziomu cywilizacji zachodniej. Poeta ze smutkiem stwierdza, że to Śląsk jest początkiem Europy Zachodniej, a nie Kraków i biedna Galicja.
Warto przytoczyć fragment drugiego listu, który Wincenty Pol pisze do swojej żony z Wrocławia w drugiej połowie sierpnia 1847 roku. W tym fragmencie listu poeta w Ślązakach odnajduje polskość:
Jeszcze na żelaznej kolei poczęli wszyscy z nami jadący Szlązacy mówić po polsku, poznawszy w nas Polaków, lubo poprzednio mówili po niemiecku między sobą. Nawet nazwiska mają tu znaczenie: i tak jechało z nami dwóch oficerów pruskich, Błędowski i Bogusławski, obadwaj wnukowie dwóch konfederatów barskich osiadłych na Szląsku, którzy lubo nie umieli po polsku, przyznali się jednak z chlubą do swego pochodzenia i umieli nam w sposób bardzo zajmujący opowiedzieć swe rodzinne dzieje. Na coś podobnego natrafia się co chwila we Wrocławiu; rzadki dorożkarz, który by nie mówił po polsku, gdy pozna, że wiezie Polaka – służba w oberżach i kupczyki w magazynach poznali nas na pierwszy rzut oka i wszędzie znajdzie się przynajmniej jeden człowiek w domowym lub handlowym składzie, co mówi dobrze po polsku – wszystkie napisy na sklepach są w dwu językach pisane. Uderzającym jest jednak to zjawisko, że tylko lud czytuje i modli się po polsku; dla ludu więc jest język polski językiem domu i kościoła.
Warto też poczytać u Pola o księgarniach handlujących polskimi książkami, oraz o polskich i polskojęzycznych książkach sprowadzanych z Lipska wydawanych przez firmę F.A. Brokhaus, które przegląda i podziwia we wrocławskich księgarniach. Właśnie ta firma w 1864 roku wyda poecie Wincentemu Polowi zbiór wierszy „Kilka kart z krwawego Rocznika” – z okresu Powstania Styczniowego, które w tym czasie nie miałyby szans na opublikowanie w Galicji, a co dopiero w Kongresówce.
Dziś rano zwiedzałem tutejsze księgarnie – Księgarnia Hyrta i Szlettera jest prawie wyłącznie zajęta handlem książek polskich. Mnóstwo nowych i pięknych rzeczy, mnóstwo przedruków i nakładów świeżych, których nie znamy jeszcze; a to najdziwniejsza, że te same książki polskie sprowadzane z Lipska są tu daleko tańsze od tych, które nas wprost dochodzą z Warszawy, z Poznania, z Krakowa.
To tylko kilka fragmentów, tylko krótkie urywki listów z bardzo długich i wyczerpujących spostrzeżeń Wincentego Pola z wyprawy po Śląsku. Ciekawe, jak po tej wyprawie brzmiałby rozdział o Śląsku w poemacie „Pieśń o ziemi naszej”. Szkoda, że Wincenty Pol zwiedził ziemię śląską cztery lata po jej napisaniu …
Tadeusz Loster