Natasza pochodzi z Połtawy. Od dziecka chciała być piosenkarką. Dziadkowie mówili po ukraińsku, ale rodzice już tylko po rosyjsku. Ojciec jest dyrektorem szkoły, matka inżynierem. Ukraina to dla nich to kraj upadły. Nie ma w nim przyszłości. Na pewno nie dla ich córki. Ona, jedynaczka, musi mieć udane życie. Lepsze niż ich. Najpierw nauka śpiewu, a potem kariera w Moskwie.
Moskwa – tam jest biznes, menadżerowie i kontrakty – tam są pieniądze.
Natasza urodziła się za późno. Krym. Donbas. Wojna. Po co to wszystko?
– Gdyby Kijów nie prowokował, to Moskwa nie musiałby reagować. Zamiast zrozumieć rosyjskie oczekiwania, ci szaleńcy walczą. Krew się tylko bez sensu leje. Gdzie my, z Ukrainy, możemy się wybić? Na pewno nie w Nowym Jorku czy Paryżu. W Moskwie – tłumaczył ojciec Nataszy, jej i reszcie rodziny.
Natasza posłuchała. Pojechała do Moskwy robić karierę. Zatrzymała się u koleżanki z Połtawy. Często rozmawiała z ojcem. Co słychać w kraju.
– Nie wracaj. To przez tych faszystów Rosja musi wypuszczać rakiety. Czasem zboczą z kursu i kogoś zabiją. Zdarza się. Ty, Natasza, musisz się ustawić, wejść w środowisko. Zdobyć kontakty.
Zatem Natasza chodziła na castingi. Czasem musiała się odciąć od faszystowskiego Kijowa i zachodnich podżegaczy wojennych. Na szczęście rzadko pytali ją o politykę. Co myśli o wojnie. Najważniejsze, że pozwolili jej śpiewać. Nic ukraińskiego. Tylko to, co w Moskwie na topie.
Zakochała się. W młodym producencie. Przystojny, dynamiczny. Niestety, po miesiącu zakręciła się koło niego ta bladź z Norylska. Zostawił Nataszę. Na szczęście zjawił się inny. Dyrektor. Dopiero później powiedział, że ma żonę.
Potem… Potem, jakoś samo tak poszło. Życie w Moskwie nie jest tanie. A ona chciała żyć i śpiewać, i zrobić karierę. I nie zawieść rodziców.
Mariusz Patey