Debata Trump kontra Harris to było nie tylko starcie polityczne dwóch kandydatów na prezydenta. Zobaczyliśmy konflikt ideologiczny między starą i nową Ameryką, Ameryką konserwatywną i progresywną.
Ta pierwsza dostrzega dekadencję i rozkład własnego państwa i społeczeństwa, stopniowy upadek USA i wypadnięcie z roli światowego lidera. Widzi konieczność skupienia się w pierwszej kolejności na własnym interesie narodowym, zahamowania szkodliwych procesów, takich jak nieograniczona imigracja, która niszczy kraj.
Ta druga, zgodnie z hasłem Obamy „Yes, we can”, optymistycznie patrzy w przyszłość. Wierzy we własne siły i możliwości. Uważa, że Ameryka wciąż ma ważną misję do odegrania na świecie, szerząc w każdym zakątku globu ideały wolności i demokracji. Jest to Ameryka globalna i humanitarna, otwarta na mniejszości i odmienności.
Jeśli uznamy Trumpa i Harris za twarze tych dwóch Ameryk, to możemy powiedzieć, że ta pierwsza jest mniej atrakcyjna. Jest za bardzo agresywna, daje się łatwo wyprowadzić z równowagi i sprowokować. Skupiona jest na sobie i własnym ego, jednak zdecydowanie jest bliższa prawdy.
Ta druga, choć bardziej stonowana, spokojna, wyważona, życzliwa, empatyczna, otwarta, jest jednocześnie bardziej egzaltowana i oderwana od rzeczywistości. Pozbawiona jest też realnego, konkretnego programu. Mimo pozorów świeżości jest reprezentowana przez urzędniczkę o wieloletnim stażu w stanowej i federalnej administracji, członka establishmentu.
Wybory, które odbędą się w listopadzie, zadecydują o tym, która z Ameryk zwycięży: zdroworozsądkowa, być może trochę prymitywna, czy idealistyczna, ale oderwana od rzeczywistości.
Patryk Patey