back to top
More

    Rosja musi się rozpaść – wywiad z Adamem Borowskim, konsulem honorowym Czeczeńskiej Republiki Iczkerii

    Strona głównaOpinieRosja musi się rozpaść - wywiad z Adamem Borowskim, konsulem honorowym Czeczeńskiej...

    Polecamy w dziale

    Czy projekt CPK ma szansę na realizację? 

    Podyskutujmy o CPK. Połączenie kilku lotnisk, aglomeracji warszawskiej i "lotniczych" ośrodków miejskich szybkimi kolejami i drogami, pozwoliłoby na powstanie CPK z tymi lotniskami w roli jego terminali.

    Ślubuję. Tak mi dopomóż Bóg!

    Po decyzji Sejmu o dalszych pracach o zabijaniu dzieci i wyjaśnieniach M. Morawieckiego, że "przez pomyłkę zagłosował przeciw", zapytajmy: jak ma na imię Twój bóg?, bo nasz Bóg mówi: Nie zabijaj!

    Żydowskie ludobójstwo

    Poniedziałkowa śmierć Polaka, cywilnego wolontariusza zabitego przez żołnierzy Izraela, przypomniała nam, co dzieje się od kilku miesięcy w Izraelu. A dzieje się ludobójstwo na miarę holokaustu - eksterminacja miejscowej ludności.

    Jezus zwyciężył

    Jezus zwyciężył - Jednego Serca Jednego Ducha 2014
    Uwolnienie Jana Narożniaka to była najbardziej spektakularna akcja podziemia solidarnościowego. SB i WSW zrozumiały, że jesteśmy organizacją sprawną, złożoną z chłopaków, którzy się nie boją, że trzeba nas jak najszybciej wyłapać

    Mariusz Patey: Jak to się stało, że znalazłeś się w strukturach podziemia walczącego z komunistycznymi kolaboracyjnymi rządami Jaruzelskiego i jego kliki?

     Adam Borowski: To, że byłem w podziemiu, było naturalną drogą mojego życia. Jako dziecko słuchałem z ojcem Wolnej Europy, słuchałem opowieści rodzinnych o moim stryjku Jerzym Borowskim, który zginął w Powstaniu Warszawskim, o dziadku Adamie który został zamęczony w sowieckim łagrze. Było dla mnie naturalne, że będę działał przeciwko komunizmowi, systemowi narzuconemu Polsce przemocą przez Stalina.

    Jako trzynastolatek w szóstej klasie w marcu 1968 r. powiesiłem w szkole 5 plakatów przeciwko biciu studentów. Potem na studiach zaocznych skontaktowałem się z działaczką KSS „KOR” Anką Kowalską i kolportowałem w swoim zakładzie pracy ich bibułę oraz książki niezaleznego wydawnictwa NOWA. Po podpisaniu porozunień sierpniowych w roku 1980 znalazłem się w strukturach Niezaleznego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”. Nie traktowałem „Solidarności” jak zwykłego związku zawodowego, ale jako organizację, która ma działać na rzecz odzyskania przez Polskę niepodległości.

    M.P.: Pewnie nie byłeś jedynym, który z taką nadzieją angażował się w działania Solidarności.

    A.B.: Myślę, że większość członków „Solidarności” tak to widziała. Angażowali się w struktury związkowe, bo one dawały możliwości, by pracować na rzecz niepodległej Polski, by wyrwać naszą Ojczyznę z łap Kremla.

    Kiedy władza wprowadziła stan wojenny 13 grudnia 1981 r. i zaatakowała „Solidarność”, to wypełniłem tylko swój statutowy obowiązek obrony swojego Związku. I wszystko potoczyło się tak, jak miało się potoczyć. Działacze „Solidarności” i licznych organizacji niepodległościowch znaleźli się w podziemiu antykomunistycznym. Po paru latach udało nam się złamać komunistów z PZPR. Wygraliśmy, bo w podziemiu było nas naprawdę wielu, byliśmy wytrwali, mieliśmy wsparcie Ojca Świętego Jana Pawła II, wsparcie Stanów Zjednoczonych, Kościoła i społeczeństwa.

    M.P.: Mógłbyś opowiedzieć o działaniach MRK„S”-u w tym czasie?

    A.B.: Działałem nie sam – była organizacja Międzyzakładowy Robotniczy Komitet „Solidarności” (MRK„S”), struktury, kierownictwo – tzw. Piątka. Zostałem jednym z szefów MRK„S” – kierowałem tzw. grupami specjalnymi. Uczestniczyłem w wielu akcjach, m.in. w akcji uwolnienia Jana Narożniaka, współorganizowałem alternatywne do władz obchody święta pracy 1 Maja itd. Takich dużych ulicznych akcji robiliśmy wiele. Malowaliśmy na murach hasła i symbole, wieszaliśmy transparenty, rozrzucaliśmy ulotki, zasmradzaliśmy mieszkania kolaborantów, rysowaliśmy im samochody, zasmradzaliśmy teatry, których dyrektorzy bąć aktorzy współpracowali z reżimem Jaruzelskiego. MRK„S” był organizacją bardzo aktywną i widoczną na ulicach. Chcieliśmy się bić i dlatego potem, po więzieniu, a odsiedziałem dwa lata (z sześcioletniego wyroku), poszedłem do Solidarności Walczącej, by kontynuować tę walkę.

     M.P.: A jaka akcja związana z Twoim działaniem w podziemiu najbardziej została Ci w pamięci?

     A.B.: Najbardziej w pamięci utkwiło mi uwolnienie Jana Narożniaka, bo była to najbardziej spektakularna akcja podziemia solidarnościowego. Postrzelony działacz „Solidarności”, umieszczony w szpitalu klinicznym na Banacha, pilnowany przez 19 funkcjonariuszy i wykradziony im stamtąd sprzed nosa… Późno się zorientowali, że Janka tam nie ma.

    Był leczony w szpitalu po postrzale na ówczesnym placu Komuny Paryskiej, obecnie placu Wilsona. Postrzelili go w miednicę i odstrzelili mu mały palec. Strzelano do niego z Kałasznikowa, naprawdę mógł zostać zabity. Szczęście od Boga, że przeżył. Zawieźli go do szpitala, a my stamtąd go wykradliśmy, żeby nie wsadzili go do więzienia.

    I to była akcja podziemia solidarnościowego, która najbardziej przypominała akcje AK z czasów II wojny światowej. Prawie nie używaliśmy broni, ale mieliśmy ze sobą paralizatory, gdyby była potrzeba ich użyć. Rzeczywiście, to była bardzo głośna akcja. Ludzie nas za to podziwiali i legendy wymyślano, kto ich uwolnił. A to mówiono, że tacy robotnicy z Gdańska przyjechali, że robotnicy z Ursusa.

    Więcej takich spektakularnych akcji nie było. Ale jeśli zauważyć, że w podziemiu zadrukowałem w jednej drukarni 200 ton papieru – w czasach, kiedy papier był reglamentowany, nie można było iść do sklepu i go kupić – to świadczy o naszych zdolnościach organizacyjnych, prawda? A my zdobywaliśmy ten papier. I w jednej drukarni z trzech, którymi kierowałem, tyle udało mi się zadrukować. To była duża podziemna fabryka druku z trzema zakładami, które obsługiwały bardzo wiele wydawnictw i podziemnych organizacji.

     M.P.: W jakich okolicznościach zostałeś aresztowany?

     A.B.: Aresztowali mnie dlatego, że nasza organizacja była bardzo aktywna i organizowała spektakularne akcje. Jednocześnie u jej podstaw pojawiły się błędne założenia, bo staraliśmy się, żeby z jednej strony miała pewien wymiar demokratyczny, tzn. żeby wchodzili do niej ludzie wybierani przez zakłady pracy, a z drugiej strony żeby ona była tajna i działała w sposób konspiracyjny. Te dwie rzeczy są ze sobą nie do pogodzenia w warunkach dyktatury policyjnej z rozbudowanym aparatem służb i inwigilacją. I dlatego przez jeden z zakładów pracy, bo do naszej struktury należały 63 zakłady pracy, dostał się agent Sławomir Miastowski, potem wciągnął do tego kolejnego agenta – Tadeusza Kotarskiego.

    No i zostaliśmy rozpracowani. A ponieważ po uwolnieniu Jana Narożniaka Służba Bezpieczeństwa i wywiad wojskowy zrozumieli, że jesteśmy organizacją sprawną, zdeterminowaną, złożoną z chłopaków, którzy się nie boją, uznali, że trzeba nas jak najszybciej wyłapać. Tym bardziej, że wtedy miałem pomysł – na szczęście niezrealizowany – uprowadzenia płk. Ludowego Wojska Polskiego Wiesława Górnickiego doradcy gen. Wojciecha Jaruzelskiego.

    Mieliśmy plany jego porwania i wymiany za Zosię Romaszewską, aresztowaną 4 lipca. Myślę, że nawet wtedy, kiedy nasza organizacja była dosyć mocno inwigilowana przez Służbę Bezpieczeństwa, ta akcja by się udała. Tylko potem, pewnie by nas pozabijali. SB przez Miastowskiego dowiedziało się o moich planach, i uznało, że gościa, który kieruje grupami specjalnymi MRK„S”-u, trzeba aresztować. No i wpadłem, wydany przez Miastowskiego.

     M.P.: A jak przyjąłeś dzień 4 czerwca 1989 r. i tę całą transformację, która nastąpiła?

     A.B.: Ja opowiadałem się za rozmowami Okrągłego Stołu. To było wtedy wbrew stanowisku mojej organizacji, czyli Solidarności Walczącej. Uważałem, że jesteśmy niestety dosyć słabi, społeczeństwo jest zmęczone. Nie było takiej woli walki jak w roku 1980. Uznałem, że rozmowy mogą jakiś etap tego dojścia do niepodległości wypełnić. Byłem za porozumieniami zawartymi przy Okrągłym Stole. Natomiast bardzo szybko zrozumiałem, że dla sygnatariuszy tych porozumień – Wałęsy, Mazowieckiego, Geremka i wielu innych – wynik obrad Okrągłego Stołu i wyniki wyborów, nie do końca demokratycznych, nie są etapem na drodze do niepodległości, tylko są końcowym ustanowieniem pewnego status quo, porozumieniem z komunistami.

    M.P.: Jak do tego doszedłeś?

    A.B.: Nie mogłem zrozumieć, że posłowie i senatorowie „Solidarności” zagłosowali, żeby Jaruzelski był prezydentem, i protestowaliśmy przeciwko temu. Wydawałoby się, że jeżeli mielibyśmy być demokratycznym krajem, to władza powinna nam pozwolić demonstrować swoje poglądy. A tu na placu Trzech Krzyży braliśmy pały, lano wodą. Rzeczywiście tłuczono nas strasznie kjak za najgorszych zomowskich czasów.

    Albo taki moment, kiedy chłopcy z Federacji Młodzieży Walczącej, którzy weszli do budynku Komitetu Wojewódzkiego w Gdańsku i zobaczyli, że niszczone są dokumenty w podziemiach tego komitetu. A nasz rząd, już Mazowieckiego, zamiast zabezpieczyć je przed zniszczeniem, to przeciw tym chłopakom posłał ZOMO, żeby ich lano jak jakichś przestępców.

    Przekonałem się, że nie żyjemy jeszcze w demokratycznym kraju. Jeżeli chłopaki z KPN i innych organizacji, jak Solidarność Walcząca, warszawski MRK„S”-u protestowali przeciwko stacjonowaniu w Polsce wojsk sowieckich (od 1991 rosyjskich), to też przeciwko nim wysyłano policję i ich bito. Uznałem, że to nie jest jeszcze to, krótko mówiąc, to nie jest jeszcze ta władza, o którą nam chodziło. Zrozumiałem, że to jest  zdrada idei niepodległości, za którą siedziałem w więzieniu.

    Podobnie negatywnie oceniałem działalność gospodarczą niby rządu solidarnościowego. Plan Balcerowicza łamał wszelkie uzgodnienia z „Solidarnością” przy Okrągłym Stole. Jednocześnie nowa niby solidarnościowa władza dotrzymywała nieformalnych i tajnych umów zawartych w wilii MSW w Magdalence koło Warszawy, zapewniających komunistom bezkarność, umożliwiających nomenklaturze partyjnej przejęcie ogromnych sektorów gospodarki – krótko mówiąc: uwłaszczenia się na majątku narodowym. Dla mnie dotrzymanie tych magdalenkowych umów było zdradą idei „Solidarności”. Odbudowująca się „Solidarność” za realizację planu Balcerowicza zapłaciła ogromną cenę. Sprzedawano duże zakłady, gdzie Solidarność” była liczna i silna za przysłowiową złotówkę. Ludzi zwalniano z pracy. Nie robiono żadnych osłon, żeby dać im możliwość normalnego życia. To był dla milionów ludzi bardzo trudny okres. I dlatego później protestowałem przeciwko planowi Balcerowicza i tym wszystkim narzucanym rozwiązaniom gospodarczym, które powodowały ogromne bezrobocie.

     M.P.: A skąd Twoje zainteresowanie Czeczenią? Jesteś konsulem honorowym Czeczeńskiej Republiki Iczkerii (CzRI). Co to za twór? Czy można porównać emigracyjne władze Iczkerii w Londynie z polskim rządem na uchodźstwie w Londynie?

     A.S.: Dokładnie, rząd CzRI na uchodźstwie pełni dokładnie taką samą rolę co polski rząd na uchodźstwie. Jest to rola symboliczna,ale bardzo ważna. Rola depozytariusza idei niepodległości. Obecnie CzRI jest państwem nieuznanym przez społeczność międzynarodową. Ale to państwo wypełniło wszystkie prawne kroki, które upoważniały naród czeczeński do ogłoszenia niepodległości. Czeczeni przeprowadzili referendum, że chcą być niepodlegli. Dokonali demokratycznych wyborów, na których byli obserwatorzy międzynarodowi z OBWE i z różnych parlamentów, w tym z parlamentu polskiego. I wszyscy stwierdzili, że te wybory były w pełni demokratyczne, odbyły się według wszystkich demokratycznych zasad. Parlament CzRI przyjął nazwę państwa, Konstytucję, hymn, godło i flagę, zaczął emitować własne pieniądze i zorganizował własną armię.

    M.P.: Czeczeni mieli burzliwą przeszłość – jak wyglądały ich stosunki z Rosją w minionych latach?

    A.B.: Czeczeni obronili swoje państwo w pierwszej wojnie czeczeńskiej lat 1994–1996, bo Rosja napadła na nich w grudniu ‘94. I choć wydaje się to niemożliwe, bo CzRI to malusieńki kraik, o powierzchni 16,5 tys. km² i milionowej populacji, a Rosja 17,1 mln. km² i ponad 140 mln ludności, to jednak Rosja tę wojnę przegrała po niecałych dwóch latachwalki. Czeczeńscy bojownicy ośmieszyli podobno drugą armię świata. Następnie w wyborach powszechnych w styczniu 1995 r. Czeczeni wybrali na prezydenta umiarkowanego polityka Asłana Maschadowa, który 12 maja 1997 r. podpisał w Moskwie układ pokojowy z prezydentem Rosji Borysem Jelcynem. W punkcie 1 tego układu obie strony wyrzekły się stosowania przemocy w rozwązywaniu sporów, a w punkcie 2 obie strony uzgodniły, że wzajemne stosunki będą układać na gruncie prawa międzynarodowego. Jelcyn podpisując Układ pokojowy z Maschadowem  de facto uznał niepodległość CzRI.

    Niestety nikt nie uznał w tym momencie CzRI. I to pomogło Kremlowi pod rządami Putina rozpętać drugą wojnę czeczeńską. Putin napadł na Czeczenię we ewrześniu 1999 r. Ta wojna trwała dziesięć lat. Niestety, dysproporcja sił zadecydowała że Rosja terytorium Czeczenii w końcu zajęła. Siły zbrojne CzRI zostały zniszczone. Około 250–300 tys. Czeczenów zostało zamordowanych i ponad 300 tys. wyjechało za granicę. Powstał rząd czeczeński na uchodźstwie, który z premierem Ahmedem Zakajewem na czele. Przypomnę tylko, że Rada Ukrainy uznała terytorium Czeczeńskiej Republiki Iczkerii za okupowane przez armię rosyjską, co de fakto jest aktem uznania Niepodległoścu CzRI.

    M.P.: Czyli Twoje zainteresowanie Czeczenią wynika z empatii do tego narodu?

    A.B.: Myślę, że to zainteresowanie wynika chyba z takiego tradycyjnego polskiego przekonania, że wspieramy słabszego. To była walka Dawida z Goliatem: Rosja, największy kraj na świecie, którego ofiarą była malusieńka Czeczenia. Zatem kogo wspierać było oczywistością. To po pierwsze. A po drugie ja jako Polak i moja rodzina, i my wszyscy jako Polacy doskonale wiemy, na czym polega „przyjaźń” z Rosją, na czym polega opieka rosyjska nad innym krajem. I zdawałem sobie sprawę, że oni niszczą Czeczenów, tak jak nas, Polaków, niszczyli w przeszłości.

    Poznałem historię Czeczenii, która ma mnóstwo wspólnych wątków z Polską, mimo że są to kraje od siebie odległe. Można by tu naprawdę godzinę opowiadać o polskich związkach z Czeczenami. Osobiście uznaję, że każdy naród ma prawo do samostanowienia. I tak samo Czeczeni mają prawo do samostanowienia. Chcą być niepodlegli, podjęli taką decyzję i mają do tego prawo. Żadne inne państwo nie ma prawa im tego zabraniać. W związku z tym naturalną konsekwencją było opowiedzenie się po stronie Czeczenów, potrzebujących obrony i wsparcia.

    M.P.: Jaką formę przybrało to wsparcie?

    A.B.: Organizowałem w Polsce Komitet Polska–Czeczenia, organizowałem pomoc humanitarną także walczącym oddziałom czeczeńskim, a teraz pomagam Ahmedowi Zakajewowi, premierowi CzRI na uchodźstwie, który wraz z rządem emigracyjnym buduje legiony czeczeńskie walczące z armią rosyjską na Ukrainie. Powstające oddziały czeczeńskie, które walczą u boku armii ukraińskiej, ostatnio broniły Bachmutu.

     M.P.: Dziś widać, że Kreml kontynuuje swoją zaborczą politykę, która po roku 1991 miała widoczną odsłonę podczas obu wojen czeczeńskich, potem w agresji na Gruzję w roku 2008, na Ukrainę w roku 2014 i teraz na pełną skalę agresję znów na Ukrainę. Jakie widzisz rozwiązanie tego problemu, którym jest współczesna Rosja?

     A.B.: To że Rosja podjęła decyzję o agresji na Ukrainę, wynika z bierności państw tzw. Zachodu w przeszłości, kiedy Kreml nie był jeszcze tak silny, ale już popełniał zbrodnie w imię ekspansjonistycznej imperialnej polityki.

    Po pierwszej wojnie czeczeńskiej, kiedy znana była skala zbrodni, które Rosjanie popełnili w Czeczenii, świat milczał. Nie reagował na zbrodnie ludobójstwa. Rozwijał dalej kontakty gospodarcze i polityczne z uznawanym za demokratę prezydentem Jelcynem. A przecież pierwszą zaborczą wojnę przeciwko małej Czeczenii wywołał właśnie „demokrata” Jelcyn.

    M.P.: Dlaczego tragedia Czeczenii spotkała się z takim milczącym przyzwoleniem Zachodu?

    A.B.: Rosjanie niejako dostali carte blanche na mordowanie. Kraje wolnego świata jak gdyby nigdy nic dalej uważały, że współpracą gospodarczą oswoją tego rosyjskiego „niedźwiedzia”, oswoją go tak, że nie będzie taki imperialny, tak agresywny. Uznali, że dobrobyt, który się pojawi w rosyjskim społeczeństwie, spowoduje osłabienie chęci do powiększania tego imperium, co było oczywiście błędne.

    M.P.: Ale Polska zdobyła się na gesty solidarności wobec poszkodowanych Czeczenów.

    A.B.: Zachód nie znał duszy rosyjskiej w odróżnieniu od nas, Polaków. My jako państwo pomagaliśmy Czeczenom, to prawda, ale nie w takiej skali, w jakiej należałoby, w jakiej mogliśmy. Czeczeni dostali zbyt małe wsparcie na arenie międzynarodowej. Każdy etap rozwoju imperium okupiony krwią niewinnych ludzi, uchodził Rosji na sucho.

    Rosja zaczęła rozwój gospodarczy, nawiązała kontakt z Europą Zachodnią, budowano Nord Stream 1, potem Nord Stream 2… Zakupy za gigantyczne pieniądze rosyjskich surowców spowodowały, że Rosjanie mieli ogromne nadwyżki budżetowe i zaczęli reformować swoją armię, bo ta armia, przypomnę, przegrała z ochotnikami czeczeńskimi. W związku z tym Putin zrozumiał, że ma słabą armię i ogromne środki finansowe, zaczął w tę armię inwestować i ją reformować.

    M.P.: Potem była Gruzja. Czy coś zmieniło to w stosunkach międzynarodowych?

    A.B.: Nic. Kompletnie. Sankcje, jakie nałożone wtedy zostały na Rosję, były śmieszne. Mało tego, w tych  śmiesznych sankcjach znajdowały się dodatkowo takie luki, z których bardzo często korzystały firmy z Francji, Niemiec, a nawet z Ameryki, żeby tylko te sankcje omijać. Nie wyciągnięto żadnych wniosków. Agresywne działania Rosji w Syrii, barbarzyńskie bimbardowania ludności cywilnej m,in, w Aleppo też nie spowodowały sankcji.

    Przypomnę tylko, że po ataku na Gruzję Polska rządzona przez PO i Donalda Tuska  nie zmieniła polityki resetu z Rosją. Niemcy dalej rozwijały z Rosją projekt Nord Strem, a Amerykanie w osobie Baracka Obamy w 2009 r. ogłosili reset polityki z Rosją. I co? Czemu Rosja miałaby się opamiętać? Putin potraktował brak adekwatnej reakcji Zachodu za jego słabość. Dalej się zbroili i uznali, że mogą eskalować działania. W roku 2017 na konferencji w Monachium Putin wręcz w sposób ultymatywny wyartykułował oczekiwanie od NATO, żeby wycofało się na pozycję z 1991 r., tzn. żeby na terenach nowych członków NATO nie była rozmieszczona broń i wojska amerykańskie.

    M.P.: Dlaczego mu na tym tak zależało?

    A.B.: A dlatego, żeby po Ukrainie (na którą już miał przygotowany plan najazdu) móc bez ryzyka napaść na kraje nadbałtyckie, a może i na Polskę. W skład Imperium Rosyjskiego przecież wchodziła Warszawa i Kalisz. No a Amerykanie to dla Rosji duża przeszkoda i ryzyko nieudanego ataku. Putin nie negocjował, on po prostu zażądał nowego podziału świata. Amerykanie się nie zgodzili, a ten po prostu nie ratyfikował różnych układów rozbrojeniowych.

    Skoro nie udało się drogą szantażu i korupcji podporządkować Ukrainy, to wykorzystał zbudowaną przewagę militarną i uderzył w roku 2014. Jaka była odpowiedź Zachodu? Znów nieadekwatnie mała. Przecież politycy Zachodu zdawali sobie sprawę, że te tzw. zielone ludziki to regularna armia rosyjska, służby GRU i FSB, tyle że pozbawione swoich odznak. Zachód dopuścił do aneksji Krymu i zajęcia czści Doniecka i Ługańska. Zamiast dostarczać nowoczesną broń Ukrainie, szkolić ich wojsko, żeby Ukraińcy mogli się obronić, to zachodni politycy jeździli na rozmowy z Putinem. Kremlowski satrapa musiał mieć niezły ubaw.

    To, co się teraz dzieje na Ukrainie, to jest skutek głupoty, naiwności i pewnie strachu polityków Zachodu a pewnie też skorumpowania przez Rosję wielu z nich.

    M.P.: Zatem co dalej? Jak widzisz przyszłość Rosji?

    A.B.: Myślę, że mimo wszystko Rosja się przeliczyła, popełniła bardzo poważne błędy. Pierwszy błąd, że uderzyła tak szybko, dlatego że Nord Stream 2 już był na ukończeniu i gdyby Rosja jeszcze trochę poczekała, to z pewnością Zachód – gdyby zaczął korzystać z Nord Stream 2 – byłby dodatkowo bardziej uzależniony od rosyjskiego gazu. Zachodowi byłoby trudniej zrezygnować z rosyjskich surowców energetycznych, a do tego jeszcze Rosja miała by jescze większe rezerwy finansowe na prowadzenie wojny.

    I co najważniejsze, Rosja nie doceniła armii ukraińskiej. Armia ukraińska w roku 2022, to zupełnie inna niż ta z roku 2014. Ukraińcy wyciągnęli wnioski z porażki. Zzaczęli szkolić oddziały patriotyczne, czyścić swoją armię z prorosyjskich żołnierzy. I to, że Rosja tak brutalnie uderzyła na Ukrainę, spowodowało, że Ukraińcy rosyjskojęzyczni stali się ukraińskimi patriotami. Oni rozumieją, na czym polega ruski mir, prawda? I chcą do wolnego świata, Zachodu. Rosja musi się rozpaść, to nie ulega dla mnie wątpliwości. Tak jak się rozpadł Związek Sowiecki i powstało 16 państw, tak teraz sama Rosja się rozpadnie, bo nie da się takiego terenu bronić.

    M.P.: Sądzisz, że Rosja jest tak słaba?

    A.B.: To jest kraj niezdolny do obrony takiego terenu. Każde państwo wymaga obrony, a Rosja jest słaba. To kolos na glinianych nogach. Ma oczywiście broń atomową, dlatego też Stany Zjednoczone z początku nie chciały rozpadu Związku Sowieckiego, bo Ukraina i Kazachstan miały broń atomową. Waszyngtonowi chodziło o to, by jak najmniej podmiotów ją posiadało.

    Tyle że to nie USA, a społeczeństwa i narody ZSRR zdecydowały, że chcą żyć we własnych państwach, nie w Związku Sowieckim – Imperium zła. Waszyngton musiał zaakceptować ten fakt i uznać nowo powstałe kraje. Ten ruch odśrodkowy był bardzo silny. I teraz tam też jest silny.

    Kaukaz musi odpaść od Rosji. Oni nie chcą być z Rosją, która musi się rozpaść na mniejsze części. Na ile części się rozpadnie, tego nie wiem. Na Syberii prawie nie ma Rosjan. To ziemie słabo zaludnione. A zaludniają je głównie Chińczycy. No i oczywiście są tam ludy autochtoniczne. Na przykład Jakucja, która ma milion kilometrów kwadratowych i milion ludzi. Oni mają ogromne bogactwa naturalne, które wysysa z nich centrala w Moskwie.

    Mój przyjaciel rozmawiał po rozpadzie Związku Sowieckiego z ówczesnym prezydentem Jakucji (wtedy – w latach 1991, 1992, 1993 – jeszcze używało się terminu „prezydent Jakucji”, teraz to jest „gubernator”). I on mówił, że chciałby niepodległości, tylko się boi, że z Jakutami zrobią to samo co z Czeczenami. I nie chciał podejmować takiego ryzyka ze względu na to, że ich naród jest malutki.

    M.P.: Jaki scenariusz byłby zatem najbardziej korzystny dla Ukrainy?

    A.B.: Ta wojna musi się skończyć kapitulacją Rosji, nie jakimś zamrożeniem konfliktu czy zgniłym pokojem. Jeśli wojna się zakończy kapitulacją Rosji, oddaniem wszystkich ziem Ukrainie i spowodowaniem, że narody, które chcą niepodległości, ją dostaną, np. Czeczeni, Dagestańczycy, Ingusze, Tatarzy to pomniejszona w ten sposób Rosja nie będzie mieć sił i środków, by atakować sąsiadów. Może zajmie się wtedy swoim rozwojem, podnoszeniem poziomu życia obywateli, a nie wojnami zaborczymi. Niestety po wojnach rozpadła się Jugosławia na sześć państw. Większość korzysta już z czasu pokoju i rozwija się z korzyścią dla tworzących je narodów. Niespokojnie jest jeszcze na granicy Serbii i Kosowa. Ale Czechosłowacja rozpadła się drogą pokojową na Słowację i Czechy. Żyją teraz w przyjaźni w jednej Europie. Utrzymywanie sztucznego tworu, jakim jest niezdekolonizowana Rosja, powoduje, że są tam wewnątrz ciągłe napięcia. Dekolonizacja świata nastąpiła w latach 60. i 70. zeszłego wieku, a nie nastąpiła dekolonizacja Rosji, która w XVIII i XIX w. podporządkowała sobie mnóstwo ludów, łącznie z Polakami. Dekolonizacja w tej części świata spowoduje że będziemy bezpieczniejsi. Tak to widzę.

    Mariusz Patey

    Mariusz Patey
    Mariusz Patey
    Absolwent Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego. Publicysta specjalizujący się problematyce ekonomii Międzymorza, bezpieczeństwa energetycznego. Były doradca wojewody lubuskiego, były członek rad nadzorczych spółek prawa handlowego związanych z transportem, rozwiązaniami IT dla transportu.

    Ostatnie wpisy autora

    Nowa Konstytucja