Wojska Izraela przekroczyły południową granicę Libanu, aby przeprowadzić „ograniczoną operację wojskową”. Jej celem jest zlikwidowanie infrastruktury Hezbollahu, stale atakującego północny Izrael, co umożliwi 60 tysiącom Żydów powrót do domów.
Od kilku dni trwały intensywne naloty izraelskiego lotnictwa i ostrzały artylerii, mające ułatwić inwazję lądową. Jednocześnie przy granicy koncentrowały się znaczne siły IDF (Izraelskich Sił Obronnych).
Władze Izraela twierdzą, że po wypełnieniu swojego celu, niezwłocznie się wycofają.
Pomimo tych deklaracji, wezwano Libańczyków do opuszczenia domów, co doprowadziło do masowej ewakuacji ponad miliona ludzi, zarówno Libańczyków, jak i Syryjczyków, którzy uciekają na północ i do sąsiedniej Syrii.
O dekapitacji Hezbollahu najlepiej świadczy fakt, że o ile w poprzednich odsłonach konfliktu izraelsko-libańskiego organizacja ta zawsze starała się otoczyć parasolem ochronnym uchodźców, zapewniając im dostęp do podstawowych potrzeb socjalnych, tak obecnie jest ona bierna. Prawdopodobnie skupia swe wysiłki na obronie w ufortyfikowanych wioskach.
To jednak właśnie mocno rozbudowane skrzydło socjalne Hezbollahu stanowiło o jego sile i poparciu w libańskim społeczeństwie. Bez niego może się okazać, że tej najsilniejszej do tej pory organizacji terrorystycznej na świecie zabraknie bojowników.
Choć znacznie osłabiony i pozbawiony dowództwa, Hezbollah wciąż pozostaje siłą z którą należy się liczyć. Ma pod bronią kilkadziesiąt tysięcy ludzi, więcej i znacznie lepiej uzbrojonych oraz wyszkolonych niż bojownicy Hamasu.
To właśnie Hezbollah, a nie Hamas, jest największym, egzystencjalnym zagrożeniem dla Izraela. Jeśli teraz uda się go pokonać, to notowania premiera Netanjahu gwałtownie poszybują w górę. Być może zostaną mu nawet wybaczone dawne grzechy i zaniedbania, na co z pewnością liczy ten stary i wytrawny polityk.
Wojna Izraela z Hezbollahem, która coraz bardziej przybiera postać wojny totalnej, nie pozostaje bez wpływu na region. Najbardziej zaskakuje postawa Iranu, który był od lat głównym inicjatorem, protektorem i sponsorem zarówno Hezbollahu, jak i całej tzw. Osi Oporu. Państwo to zachowuje się wyjątkowo biernie, atakując Izrael jedynie retorycznie i zapowiadając odwet w nieokreślonej przyszłości.
Także Hezbollah, wciąż przecież dysponujący znacznymi siłami i środkami rażenia, w tym tysiącami nowoczesnych wyrzutni rakiet, zachowuje się dosyć pasywnie, próbując pozbierać się po druzgocących ciosach izraelskich służb.
Również pozostałe państwa arabskie, wspierające do tej pory Hezbollah, zaczęły się od niego i całego konfliktu dystansować.
Jednym z wytłumaczeń takiego stanu rzeczy może być czekanie Iranu na wybory prezydenckie w USA. Na to, że Amerykanie wrócą do rozmów z Iranem i zniosą duszące irańską gospodarkę sankcje w zamian za zahamowanie i kontrolowanie irańskiego programu nuklearnego oraz odcięcie się od Hezbollahu.
Teheran liczy na zwycięstwo Harris. Jeśli jednak wygra Trump, ponownie może dojść do eskalacji w regionie. Republikanin znany jest z bardzo ostrego stanowiska w kwestii Iranu, a jednocześnie jest gorącym zwolennikiem jeszcze silniejszego wspierania Izraela.
Tak czy inaczej, zgodnie z zapowiedziami izraelskiego ministra obrony Galanta, zaczął się nowy rozdział wojny Izraela z Hezbollahem. Czy będzie to wojna zwycięska?
Jak pokazują przykłady z historii, w górzystym i lesistym Libanie niezwykle trudno jest prowadzić konwencjonalne operacje wojskowe, za to z łatwością można rozwijać partyzantkę. Z tego powodu Izrael już dwukrotnie został zmuszony do wycofania się z południowego Libanu, co tylko wzmocniło jego przeciwników. Obecnie wrogowie Izraela są znacznie osłabieni, ale to nie oznacza, że pokonani i bezbronni.
Może się więc okazać, że Żydzi będą musieli zapłacić za każdą piędź ziemi, która zdobędą, znaczną daniną krwi. Ile są gotowi jej poświęcić, pokażą najbliższe dni i tygodnie.
Patryk Patey