Świata wolnych ludzi, którego symbolem i gwarantem są USA, na które psioczymy, nic już nie uratuje. Zapanują Chiny i ich system kontroli społecznej, w którym doskonale się odnajdą światowe korporacje.
Specjaliści szacują, że mamy już pięć razy więcej pieniędzy niż wart jest nasz ziemski świat. Czy jednak oznacza to, że nikomu pieniędzy nie brakuje? Wręcz przeciwnie.
Podczas gdy miliard ludzi głoduje, a miliony umierają z niedożywienia i chorób towarzyszących, setka najbogatszych ludzi świata nie wie co, z pieniędzmi robić. Kto zatem ma pieniądze?
Przytoczmy trochę danych światowych. 8 najbogatszych ludzi na świecie posiada majątek taki sam jak połowa ludzkości – 3,6 miliarda ludzi. Co gorsza, nierówności rosną w zastraszającym tempie. Według organizacji Oxfam (darujmy sobie ich seksualne perwersje) w roku 2018 majątek 2200 miliarderów wzrósł o 900 miliardów dolarów, co stanowi 12-procentowy wzrost bogactwa. Biedniejsza połowa ludzkości zbiedniała w tym samym roku prawie o tyle samo – o 11%.
W mediach pięknie się pokazują najbogatsi ludzie świata. Współczują, tworzą fundacje i organizują charytatywne bale, gdzie aż kapie od złota. W rzeczywistości pieniądze, które nie są im potrzebne ani do życia, ani do rozwijania swoich firm, używane są codziennie jedynie do pomnażania ich bogactwa. Ale to wcale nie podnosi ogólnego poziomu zamożności, wręcz przeciwnie.
Nasi przodkowie polityczni, amerykańscy ojcowie i synowie demokracji i wolności, przewidzieli to: zbytnia koncentracja bogactwa w jednych rękach i opanowanie jakiejś dziedziny życia gospodarczego przez jedną firmę lub grupę firm niszczy wolny rynek.
Zagraża demokracji i wolności wszystkich obywateli. Dlatego pod koniec XIX wieku wprowadzili prawo antymonopolowe – każda firma, która opanowała zbyt duży segment rynku, musiała być podzielona.
Sto lat później, zwłaszcza za ulubionego przez nas prezydenta Reagana, prawo to stało się pustą formułą. Za kolejne dwadzieścia lat, w roku 2000, gdy pieniądze wielkich korporacji przekonały polityków całego świata do idei globalizacji – rzekomo wolnego rynku światowego bez granic – my, obywatele, zostaliśmy pozostawieni sami sobie. Prawne granice chciwości przestały obowiązywać. Wielkie korporacje mogą z nami robić, co chcą. Nakładać kagańce, zamykać w domach, szczepić, za niedługo czipować. Dla naszego dobra, z wykorzystaniem prawa i policji.
Globalizacja nie upowszechniła bogactwa. Jej efektem jest wzrost nierówności, bogacenie się najbogatszych i ześlizgiwanie się w przepaść nędzy najuboższych.
Żadna lokalna gospodarka, lokalny rynek w słabiej rozwiniętej gospodarce nie oprze się wielkim pieniądzom, które niszczą lokalnych producentów, niszczą lokalne struktury wymiany gospodarczej i społecznej.
Zamiast rozwijać, odbierają wolność decydowania o swoim życiu. Powoduje to powszechną frustrację wśród zwykłych zjadaczy chleba. A jedynymi wygranymi – zamożnymi niewolnikami – stają się menedżerowie im służący.
40% światowych korporacji ma amerykańskie korzenie. Ich bogactwo od kilkudziesięciu już lat nie jest zależne od 330 milionów mieszkańców USA, ale od 7,5 miliarda ludności świata. Nic zatem dziwnego, że ich właściciele i menedżerowie nie identyfikują się z amerykańskim państwem. Jak podaje Samuel Huntington, którego książkę „Kim jesteśmy” skończyłem czytać na wrześniowej nadbałtyckiej plaży, zdecydowana większość członków zarządów amerykańskich światowych firm nie poczuwa się już do solidarności z amerykańskim państwem. Nie chce z nim współpracować, na przykład z CIA, co jeszcze 40 lat temu było normą.
Ich ojczyzną nie są już Stany Zjednoczone, ale Świat, a dla niektórych Kosmos. Nie ma dla nich znaczenia los zwykłych obywateli USA, bo to już nie są ich współobywatele, skoro sami są obywatelami świata. Dlatego też ich interes nie jest już tożsamy z interesem państwa amerykańskiego.
Teoretycznie, szukając niższych kosztów prowadzenia biznesu, amerykańskie korporacje działają w interesie swoich udziałowców, zwykłych amerykańskich obywateli. Milionów akcjonariuszy, którzy zawierzyli im swoje pieniądze i nadzieję na godziwą emeryturę. I statystyka te starania korporacji potwierdza. Statystyki wykazujące wzrost kursów akcji działają idealnie.
Wszystkie firmy, które przeniosły swoją działalność poza granice USA, najczęściej do Chin, odnotowują wzrosty notowań giełdowych. Portfele inwestycyjne zwykłych akcjonariuszy wydają się bezpieczne do końca świata.
Jak jest w rzeczywistości, przeczytałem w innej książce, w książce generała Roberta Spaldinga pt. „Niewidzialna wojna”.
Otóż firmy amerykańskie, które zainwestowały w Chinach pieniądze swoje i swoich akcjonariuszy, nie mogą tych pieniędzy przetransferować z powrotem. Prawie wszystkie zyski, osiągane dzięki taniej chińskiej produkcji, muszą reinwestować w Chinach.
W statystyce, na wykresach giełdowych wszystko się zgadza. I tak będzie do momentu, gdy ktoś powie „sprawdzam”.
W każdej grze spekulacyjnej, jak poker lub obecna światowa gospodarka, należy się spodziewać tego słowa. Wystarczy banalna wojna. I co się okaże? Daleko mi do proroka, zwłaszcza we własnym kraju, ale mówimy przecież o USA
Otóż – w nawiązaniu do pierwszego zdania – dojdzie do 5-krotnej przeceny aktywów drobnych ciułaczy. Najbogatsi, którzy swoje pieniądze zarabiane w świecie wirtualnym inwestują w dobra materialne, zwłaszcza w ziemię, umocnią swoją pozycję.
Amerykańskie Imperium Wolności załamie się wewnętrznie pod wpływem gwałtownych buntów społecznych podsycanych przez chińskich komunistów. W czym pomogą im amerykańskie dolary zainwestowane kiedyś w Chinach.
Świata wolnych ludzi, którego symbolem i gwarantem są Stany Zjednoczone, na które tyle psioczymy, nic już nie uratuje. Zapanują Chiny i chiński system kontroli społecznej, w którym doskonale się odnajdą światowe korporacje. Służyć im będą najzdolniejsze jednostki. Niewolnikami stanie się 99% populacji świata. A 1% nieprzystosowanych zamieszka wydzielone terytoria zwane rezerwatami. Nastanie Nowy Wspaniały Świat. Ktoś to już kiedyś opisał?