20 października odbędą się w Mołdawii wybory prezydenckie, a zarazem referendum w sprawie wpisania do konstytucji zapisu o europejskiej tożsamości Mołdawian i dążenia do integracji z UE jako celu strategicznego państwa.
Faworytką jest obecnie urzędująca Maia Sandu, nieformalna liderka (zrezygnowała z przewodnictwa partii gdy wygrała wybory) rządzącej od 3 lat partii PAS (Partia Aktywności i Solidarności). Jednak jej mandat jest znacznie słabszy niż w poprzednich wyborach. Cieszy się zaufaniem około 30% społeczeństwa, a kilka procent więcej chce na nią oddać swój głos.
Wielu wyborców jest rozczarowanych politykami partii rządzącej i samą Sandu, którzy nie wywiązali się z obietnic wyborczych. Poza integracją europejską miano przeprowadzić reformę sądownictwa w celu przekształcenia Mołdawii w państwo praworządne, rozliczyć skorumpowanych oligarchów, zwiększyć dobrobyt przeciętnego Mołdawianina.
Tymczasem PKB Mołdawii stanowi zaledwie 93% tego z 1991 roku. Reforma sądownictwa ciągnie się niemiłosiernie z powodu oporu sędziów i prokuratorów związanych z poprzednimi rządami.
Nie udało się też rozliczyć skorumpowanych oligarchów, którzy albo się ukrywają albo wyemigrowali jak Ilan Șor odpowiedzialny za tzw. aferę miliarda podczas której „wyprowadzono” (czytaj: ukradziono) z mołdawskich banków około miliard dolarów. Został skazany zaocznie na 15 lat więzienia. Ukrywa się w Moskwie, skąd prowadzi aktywną działalność polityczną, finansując i organizując prorosyjską opozycję. Udało mu się nawet przekupić około 130 tys. ludzi (z niecałych 2,5 miliona Mołdawian), którzy w zamian za kwoty od 50 do 250 euro mają zagłosować w niedzielę zgodnie ze wskazaniem oligarchy. Jego interesy reprezentuje nie jedna, ale pięć różnych partii, z których każda wystawiła swojego kandydata.
Chodzi o to, żeby wyszarpać Sandu jak największy procent wyborców docierając do różnych grup społecznych. Nie dopuścić do jej zwycięstwa w I turze, a w II turze poprzeć prorosyjskiego kandydata.
Szansę na zwycięstwo (choć wciąż niewielkie) ma były prokurator generalny Mołdawii Alexandru Stoianoglo, kandydat prorosyjskiej Partii Socjalistycznej. Jest z pochodzenia Gaugazem, przedstawicielem tureckiej mniejszości etnicznej, zamieszkującej południe Mołdawii, która w ponad 90% opowiada się za jak najbliższymi relacjami z Rosją, sprzeciwia się integracji z UE oraz wspieraniu Ukrainy. Ciągną się za nim oskarżenia o korupcję, niekompetencję i wypuszczenie z więzienia oraz umożliwienie ucieczki jednego z najbardziej „umoczonych” mołdawskich oligarchów. W przychylnych mu mediach przedstawia się jako ofiara Sandu, która zdjęła go ze stanowiska.
Może on liczyć na około 11% głosów. Do jego wad należy brak charyzmy, przez co nie porywa ludzi na wiecach. Do tego ze względu na „obce” pochodzenie dla wielu Mołdawian jest nieakceptowalny.
Pomimo niepowodzeń partii PAS, która oskarżana jest o zbytni idealizm i brak profesjonalizmu oraz doświadczenia politycznego (tworzyli ją głównie przedstawiciele tzw. trzeciego sektora na czele z Sandu), większość Mołdawian jest nastawiona proeuropejsko.
Niezależnie od wyników wyborów prezydenckich wynik referendum powinien być pozytywny, choć partie prorosyjskie liczą, że zostanie uznane za nieważne z powodu niskiej frekwencji. Warto jednak przypomnieć, że próg frekwencji jest ustawiony w Mołdawii na poziomie 33%. Należy oczekiwać, że wynik będzie wiążący, a Maia Sandu zostanie wybrana na drugą kadencję – choć bez entuzjazmu i z wyraźnym wahaniem.
Na jej korzyść przemawia to, że w zasadzie nie ma z kim przegrać, bo wszyscy kontrkandydaci są skompromitowani albo w inny sposób nieakceptowalni dla przeciętnego wyborcy. Jednak, jak zawsze w demokracji, ostateczny wynik może okazać się zaskoczeniem.
Patryk Patey