Wybory parlamentarne we Francji były pod wieloma względami wyjątkowe. Wyjątkowe były okoliczności ich rozpisania, gdyż to obecnie urzędujący prezydent Emanuel Macron ogłosił przyśpieszone wybory mimo, że wszystkie sondaże wskazywały, że jego ugrupowanie polityczne poniesie porażkę a zwycięży największy rywal prezydenckiej partii Odrodzenie czyli Zjednoczenie Narodowe.
Wyjątkowy był wreszcie wynik wyborów, który zapewnił zwycięstwo partii uznawanej za skrajnie prawicową (Marine Le Pen zapowiedziała procesy sądowe przeciwko tym, którzy tak nazywają jej partię). Partia prezydencka uzyskała zaledwie 20% głosów, podczas gdy ZN ponad 33%. Na drugim miejscu uplasowała się szeroka koalicja partii lewicowych Nowy Front Ludowy, która zdobyła niecałe 30%.
To w jak głębokim kryzysie znajduje się V Republika pokazuje sondaż, według którego Francuzi niemal w 90% uważają, że kraj zmierza ku upadkowi. Wyjątkowa była frekwencja wynosząca około 69%, najwyższa od lat, pokazująca determinację narodu francuskiego do zmiany tej sytuacji.
Wielu komentatorów uznało jednak te wybory za „tragedię” bądź „katastrofę”. Wielu innych wskazuje, że zwycięstwo w I turze wyborów ordynacji większościowej jeszcze niczego nie przesądza.
Partia Marine Le Pen musiałaby uzyskać 289 mandatów, aby mieć w parlamencie większość bezwzględną, nawet przy założeniu koalicji z inną prawicową partią Republikanie ( 6% głosów).
Dodatkowo już teraz NFL zapowiedział, że tam gdzie jego kandydaci uzyskaliby 3 miejsce, wycofają się, aby przekazać swoje głosy kandydatowi, które ma największe szanse w starciu z ZN. Podobne sygnały płyną ze strony otoczenia prezydenta Macrona, więc możemy spodziewać się „kordonu sanitarnego” złożonego z partii cetro-lewicowych w celu izolacji i marginalizacji narodowców.
Załóżmy jednak, że Zjednoczenie Narodowe uzyska bezwzględną większość w parlamencie. W dalszym ciągu nie będzie w stanie sprawować samodzielnej władzy. Panujący we Francji system semi-prezydencki, nazywany czasem „monarchią elekcyjną”, daje bardzo szerokie prerogatywy prezydentowi. Rząd na czele z premierem ma znaczenie drugorzędne. Dopiero zwycięstwo w wyborach prezydenckich dałoby Le Pen upragniony ster rządów.
Idąc za tą metaforą, w którym kierunku podążyłaby francuska nawa gdyby to Le Pen została jej sternikiem? Z mglistego programu wyłania się przede wszystkim jeden postulat, który widać bardzo wyraźnie i dzięki któremu Zjednoczenie Narodowe osiągnęło swój rekordowy wynik: zahamowanie masowej imigracji. Służyć temu miałby ustawowy limit w wysokości 10 tys. imigrantów rocznie i całkowite zamknięcie zewnętrznych granic Unii przez Frontex.
Z punktu widzenia Polski, która obecnie niemal samotnie zmaga się z wojną hybrydową na swojej wschodniej granicy (a jednocześnie granicy całej Unii), można tu dostrzec pewną wspólnotę interesów. Kolejnym punktem programu, który w Polsce może się podobać jest zastopowanie zielonego ładu. Niestety dalej interesy się rozjeżdżają. Niejasny jest bowiem stosunek ZN do Rosji i Ukrainy. W przeszłości (przed inwazją na Ukrainę w 2022) szefostwo Zjednoczenia Narodowego (wcześniej Frontu Narodowego) wielokrotnie podkreślało swój szacunek i uznanie wobec Władimira Putina, którego Marine Le Pen odwiedziła w 2017 roku, uznając bezprawną aneksję Krymu przez Federację Rosyjską. RN dostał też z Moskwy wielomilionową, bezzwrotną pożyczkę na działalność partii.
Obecnie partia skupia się na wątkach polityki wewnętrznej, które najbardziej rozpalają wyobraźnię Francuzów. Można jednak mieć obawy, że po dojściu do władzy partia Le Pen w imię ochrony francuskich interesów dogada się z Rosją Putina ponad głowami min. Polaków.
Patryk Patey