W ostatnich dniach nastąpiło kilka wydarzeń, zdających się wskazywać na wzrastające zainteresowanie Rosjan poważniejszą konfrontacją z Polską. Znając historyczne uwarunkowania, łatwiej nam odczytywać z wyprzedzeniem, co tam knują na Kremlu.
Co mam na myśli?
Oczywiście w pierwszym rzędzie prowokację przygotowaną przez amb. Andrejewa i skutecznie przeprowadzoną, przy pomocy ludzi Kramka i Trzaskowskiego. Nieudolne zachowanie służb spowodowało, że wcisnęliśmy w łapy Rosji potężny argument propagandowy, pod ich przyszłe prowokacje, które nieuchronnie nastąpią. Andrejew zrobił to dokładnie po to, aby dać amunicję pod dalej jeszcze idące działania rosyjskie względem naszych dyplomatów.
Po drugie spiralę eskalacyjną nakręcają władze obwodu królewieckiego. Mamy już bez mała zapowiedzi wręcz szturmu wygłodniałych (w sensie dosłownym) mieszkańców esklawy na polską granicę. Traktowałbym te zapowiedzi z powagą.
Towarzyszy temu systematycznie eskalujące napięcie na granicy z Białorusią i rosnąca ilość prób nielegalnego forsowania tej granicy.
Wreszcie wybudził się z letargu Łukaszenka i usiłuje straszyć Litwę i Łotwę a także Polskę, ruchami swoich 7.000 wojsk. Jakkolwiek by to komicznie brzmiało, wygenerowanie przez niego jakiejś prowokacji nie jest problemem.
To tylko kilka z jeszcze wielu przykładów tego, co szyją kremlowscy. Zwracam uwagę na to, iż we wszystkich wskazanych wymiarach, Rosja propagandowo może liczyć na przychylne stanowisko wielu użytecznych idiotów w kraju i – zwłaszcza – na zachodzie. Za chwilę okaże się, że faszystowska Polska, nie tylko po barbarzyńsku odmawia przyjmowania udręczonych imigrantów, że chce zagłodzić Bogu ducha winnych mieszkańców Królewca, ale też łamie cywilizowane normy, atakując ambasadora obcego państwa. Jurgieletnia krajowa jest już w gotowości do podjęcia ataków na swój kraj, a zachodnia agentura Kremla, nie może się doczekać, aby odbyć kolejne rytualne debaty w parlamencie i naciskać poprzez Jourovą czy Reyndersa na poszanowanie „praworządności”.
Ważniejsze jednak od tych inspirowanych przez Berlin i Paryż ataków, jest konieczność odpowiedzenia sobie na pytanie, co dalej z tą Rosją.
Nie ulega wątpliwości że znaleźliśmy się w momencie, w którym wydaje się że gorzej już być nie może – nie licząc rzecz jasna wojny.
Czy Rosja jest i zdolna i gotowa do wojny z nami – nie może być najmniejszych wątpliwości.
Czy leży to w jej interesie – racjonalnie rzecz biorąc nie, ale polityka rosyjska nie jest obecnie racjonalną.
Można zaryzykować twierdzenie, że generowanie kolejnego konfliktu nie tylko nie jest w interesie Rosji, ale wręcz jej jeszcze bardziej może jej zaszkodzić. Ale tak myślano też przed atakiem na Ukrainę. Rosyjscy przywódcy mogą jednak kalkulować dzisiaj, że wygenerowanie kolejnych konfliktów – bez naruszenia podstawowych interesów głównych graczy Zachodu – spowoduje paradoksalnie większą ich skłonność do zakończenia wojen na rosyjskich warunkach, To może ich pchać do kolejnych agresywnych działań. Tym bardziej, że póki Biden i Timmermans ciągle bredzą o „nowym zielonym ładzie”, mają gwarancję wysokich cen ropy, gazu i węgla, a więc stać ich na wojaczkę.
Polska musi sobie jednak w tym kontekście odpowiedzieć na pytanie, czy gotowi jesteśmy na tę konfrontację czy nie?
Jeśli tak, to nie powinniśmy na nią czekać, tylko sami podjąć działania, które dają szansę zepchnięcia Rosji do defensywy (pisałem o tym w tekście „Rozszarpmy Rosję”).
Jeśli nie, to musimy mieć przede wszystkim świadomość tego, że świat się nie kończy na obecnej wojnie i na miłości do Ukrainy. Rosja w takiej czy innej postaci przetrwa, przetrwa też – czy nam się to podoba czy nie – sympatia dla Rosji (czy kupiona czy świadoma – nie ma to znaczenia) także wśród naszych sojuszników, o wrogach nie wspominając.
I z tego trzeba wyciągnąć wnioski, bo w takim scenariuszu i tak będziemy musieli z Rosjanami mieć jakieś stosunki. Warto o tym pamiętać.
Najgorsze jednak, to biernie tkwić w szerokim rozkroku. Można w nim zastygnąć i nie zauważyć, kiedy ktoś nas popchnie i wywróci. Bo postawa w takim rozkroku jak wiadomo, nie zapewnia stabilności.